Mietek Kowalcze - w cyklu: 100 na 100, czyli o egoizmach narodowych
Próbujemy w tym cyklu unikać bieżących komentarzy publicystycznych. Głównie dlatego, że stuletnia perspektywa rocznicowa namawia do powagi, (lekkiego) patosu i zdrowego dystansu. Nie zawsze się jednak udaje. Bo temperament sąsiadów-rozmówców, którzy współtworzą te teksty, przekracza spokój autora i musi on na różne zaczepki zareagować, umieszczając w "100 na 100" niektóre sugestie i wydyskutowane polsko-czeskie myśli. Najpierw więc o drobnym czeskim przytyku. Wydawało się (poprzedni tekst), że o stawianiu pomników będzie u nas cicho i spokojnie. A co się okazało? Zupełnie odwrotnie. Czesi mieli ze mnie (z nas) wielki ubaw. Komentowali sposób stawiania przez nas monumentów na placu Defilad, przy którym gorące dyskusje związane z odbudową Mariánského sloupa w Pradze to błahostka. Jak brzmiały te uwagi nie powtórzę ze względu na szacunek dla czytających cykl. Próbowałem łagodzić tym, że liczymy na spokojne włączenie w poczet pomników historii naszego narodowego stulecia kłodzkiej twierdzy. I że uda się to bez awantury. Po takim wstępie nie mieliśmy wyjścia, wzięliśmy się za uogólnianie bieżących gorących tematów. Czesi uparcie powtarzają, że nasza ustawa o IPN to w znacznym stopniu nadmiar narodowego egoizmu. Ba, w tym kontekście, jak to oni, leciutko się z nas wyśmiewają z tego powodu, jak bardzo zawzięcie chcemy walczyć o historyczną prawdę. A skoro już toczymy walkę, to i wyposażenie powinniśmy mieć niczym bojownicy. A co mamy? Ogromną dawkę egoizmu i cały zestaw stereotypowych stwierdzeń. Z dominującym - nasi przodkowie, a teraz my nosimy w sobie tę niezaprzeczalną czystość intencji i zachowań, zupełnie ponad przeciętne ludzkie możliwości i wybory. Bez względu na okoliczności. A przecież ponad cechami narodowymi nosimy cechy ogólne, jak każdy człowiek. Bez narodowych znaków rozpoznawczych. Nasi sąsiedzi swoimi rodzimymi emblematami zrobili własne marzenia o niezależności i wielkości. Samodzielności istnienia we własnym niespiesznym tempie. Dodali moi rozmówcy, że niedawno został wydany "Dziennik" Reni Spiegel (nazywanej polską Anną Frank) - młodziutkiej Żydówki z Przemyśla, zamordowanej przez Niemców w getcie, niedługo po jej osiemnastych urodzinach. I która naprawdę obiektywnie zapisuje swoje twarde spostrzeżenia nie tyle o przedstawicielach konkretnych narodowości, co o ludziach w ogóle. W kontekście wyjaśniania całemu światu ustawy o Instytucie namawiam do zajrzenia i mądrej lektury. Naturalnie dla równowagi trzeba dodać, że części rodziny autorki udało się przeżyć dzięki pomocy Polaków. Uzupełniłem jeszcze, że nasz narodowy egoizm mogłaby przyhamować mocno jeszcze jedna książka. Tę z kolei czytać należy pod kątem złych skutków tych samych przepisów. Tym razem w odniesieniu do Ukraińców. Książka błogosławionego bpa Grzegorza Chomyszyna "Dwa królestwa" ukazała się po tym, jak w marcu 2017 roku sejm uczcił 150 rocznicę urodzin tego męczennika, beatyfikowanego przez Jana Pawła II, a pełna jest twardych wniosków w odniesieniu do wielu nacji. I zmierzają one w tym samym kierunku, w którym podążało nasze myślenie. Owszem znajdziemy w książce taki cytat: "Polska, jakby ślepotą porażona, nigdzie nie widziała dla siebie większego niebezpieczeństwa, jak tylko w narodzie ukraińskim", ale akapit dalej: "Każde państwo i każdy naród ma od Opatrzności Bożej jakąś ważną misję". Jaka jest nasza, jaka naszych południowych sąsiadów? Błogosławiony męczennik Kościoła Grecko-katolickiego mógłby stać się patronem ważnych i rozsądnych rozmów. Między nami, a także między nami i sąsiadami. Bez nadmiaru narodowych egoizmów.
Sprawy bieżące zdominowały nasze spotkanie. I nasze myśli. Ale czy można się temu dziwić?