JOSEPHA KÖGLERA OPIS POWODZI W ROKU 1783.
Znany historyk Ziemi Kłodzkiej, Joseph Kögler (1765-1817) ogłosił swój pierwszy przyczynek do dziejów tej krainy w kwietniowym numerze regionalnego miesięcznika „Glätzische Monatschrift" z 1799 roku. Artykuł ten, zatytułowany „Von den eingegangenen festen Schlössern der Graffschaft Glatz", promował to czasopismo o charakterze interdyscyplinarnym, które okazało się, niestety, efemerydą. Jego wydawania zaprzestano już w następnym roku.(1) Zanim to nastąpiło, Kögler zdołał zamieścić na łamach kolejnych numerów „Glätzische Monatschrift" kilka innych opracowań, w tym trzy biografie słynnych kłodzczan. Jego autorstwa jest też opis powodzi, jaka w 1783 roku nawiedziła te tereny.(2) Poniżej tłumaczenie tego przyczynku.
**
Powódź w 1783 roku
Wśród różnorodnych nieszczęść, spowodowanych przez zagrożenie wodne, przez które ucierpiało hrabstwo kłodzkie, należy szczególnie wybuch gniewu Nysy w zeszłym dziesięcioleciu. [Powódź ta] może zostać uznana jeżeli nie za pierwszą, to z pewnością za drugą pod względem wielkości.(3) Wprawdzie w tym [XVIII] stuleciu znanych jest kilka dużych wylewów Nysy, jednak żaden z nich nie osiągnął takiego stopnia, jak ostatni. Przeto wielu czytelnikom „Glätzische Monatschrift" nie będzie nieprzyjemnym znalezienie w nim(4) kilku informacji o tym [tj. o powodzi].
Lipiec 1783 roku był na terenie hrabstwa kłodzkiego w większości deszczowy, z licznymi burzami Jednak w połowie tego miesiąca opady deszczu występowały prawie bez przerwy. Stan wód uległ już z tego powodu wzrostowi a liczne, małe górskie strumyki, które w innych czasach bez trudu przekraczano, nie można było nawet przeskoczyć konno. W sobotę 21 lipca rozpętały się liczne, bardzo silne burze, szczególnie w okolicach Stronia Śląskiego [niem. Seitenberg] i Śnieżnika [niem. Schneeberg]. Towarzyszyły im obfite opady deszczu. Pułap chmur był bardzo niski. Spowodowało to ich kumulację w pasmach górskich. Silny deszcz padał całą noc. Już rankiem 22 lipca poziom wody w Nysie znacznie się podniósł. Rzeka rozlała się daleko poza jej brzegi. Silne opady deszczu wciąż trwały, poziom wody w Nysie wzrastał z minuty na minutę. Przybór wody był tak gwałtowny, że już o godzinie 9:00 rano cała, wcale nie tak nisko położona, okolica Kłodzka znalazła się pod wodą o głębokości 6 stóp [około 186 cm]. Nastąpił dalszy, tak gwałtowny przybór wody, że o godzinie 12:00 wszystkie domy przy ulicy Herrengasse [ob. Lutycka], budynki jezuitów [chodzi o zabudowę minorytów], przedmieście Wojciechowickie [ob. ul. Śląska], domy przy am Bleiche [ob. J. Chełmońskiego], wszystkie domy nad Młynówką od Górnego do Dolnego Młyna, oraz przy Holzplane i Rossmarkte [ob. Malczewskiego i A. Grottgera] zostały zalane aż po dachy lub do wysokości 2 piętra. Poziom wody przekroczył stan normalny o kilkadziesiąt stóp. Niektórzy mieszkańcy domów przy ulicy ob. Lutyckiej zostali zaskoczeni przez wysokość fali powodziowej i siedzieli na kominach ich domostw. Inni, znajdujący się w wyżej położonych zabudowaniach, zgromadzili się na strychu najwyższego budynku i z drżeniem oczekiwali końca powodzi. Woda, straszliwie hucząc, przelewała się pomiędzy domami porywając wszystko, co nie mogło stawić jej oporu. Spośród wielu całkowicie zmytych przez wodę domów na uwagę ze względu czy to na solidność ich wykonania, czy rodzaj budowy, zasługuje tzw. „Szaniec Starych Panien" [niem. Jungfernschanze] – przyczółek mostowy (przedmoście) przed mostem na Nysie, wiodącym z ulicy ob. Artura Grottgera do ulicy ob. Lutyckiej. Szaniec został uszkodzony w takim stopniu, że musiał być wybudowany od nowa. Kryty dachem, był pięknym mostem wiszącym. Kiedy belki rozporowe zostały wyrwane z ich murowanych filarów, cala drewniana część konstrukcji spłynęła na śluzę. Tu porwała ze sobą kolejny most, osadzony na silnych, murowanych filarach, spadła z tamy i została zgnieciona z przerażającym trzaskiem. Wielka drewniana szopa przy ulicy ob. Malczewskiego, stojąca na murowanym fundamencie a w której przechowywano kramy jarmarczne i inny materiał budowlany należący do kamerarii oraz inne narzędzia, została zmyta z fundamentów, zniesiona, jak poprzednio opisany most, na śluzę i tam zdruzgotana po upadku poza jej filary. Cały dach z domu ogrodnika Läuffera został zmyty z reszty domu i, podobnie jak poprzednie budowle, zniesiony na śluzę. Starsza już wiekiem żona Läuffera, która chciała jeszcze uratować coś z inwentarza domowego, została wraz z psem porwana przez wzburzone nurty wraz z tym dachem. Wszystko płynęło jak okręt po morzu i stało się igraszką odmętów. Dach obrócił się kilka razy wokół własnej osi i ludzie, stojący z długimi drągami z umocowanymi do nich żelaznymi hakami wzdłuż Nysy na wysokości Urzędu Prowiantowego zdołali wbić te bosaki w ów dach. Kiedy jednak nabrali już przekonania, że zdołają wyciągnąć dach na brzeg, nadeszła nowa fala, która przerzuciła go ponad filarami jazu. Ponieważ woda spłynęła, kobietę znaleziono koło Ławicy. Pomiędzy Dolnym Młynem a domem zmarłego w międzyczasie cieśli Dietricha znajduje się drewniana szopa ze strychem. Dietrich polecił przenieść do niej większą część swoich mebli aby przenieść je do młyna, gdyż nie wierzył, aby jego dom wytrzymał przez dłuższy czas napór wody. Kiedy służąca wraz z pachołkiem próbowali przenieść do tej szopy jeszcze jeden stół, a dziewczyna właśnie chciała przekroczyć próg domu, szopa, stojąca pomiędzy dwoma domami, została zmyta przez wodę. Pachołek, który był na to przygotowany, natychmiast pociągnął stół ku sobie i służąca wpadła z powrotem do izby. Dwaj cieśle, którzy byli na strychu, uratowali się w ten sposób, że wbili swoje topory w grubą gruszę, rosnącą w ogrodzie urzędnika Urzędu Skarbowego, pana Gerharda, a obecnie kwatermistrza regimentu, pana Müllera, i wskoczyli na drzewo, z którego później zostali zdjęci. Cieśla stracił przy tym, oprócz komody, wypełnionej szkłem i porcelaną, kanapy, stoły itp. także srebrny zegarek. Rok później, kiedy powiększano śluzę i osuszono jedną jej stronę, jeden z minierów znalazł ów zegarek. Zwrócono go Dietrichowi. Po niewielkich reperacjach nosił on go aż do swojej śmierci bez zlecania dalszych napraw.
Wysoko położona kładka, tzw. Königshainer Steig [Wojciechowcki – okolice ob. ul. Śląskiej], została także porwana przez wodę i zniesiona wraz z innymi domami na śluzę. Ta masa ciężkiego materiału, olbrzymia ilość zmytych w wioskach hrabstwa mostów, kładek, kamieni, szop itp., cały zapas drewna opałowego, zgromadzony na tutejszym placu, były niepowstrzymanie niesione przez masy wody i zniesione z taką siłą na wielki, kamienny most, wybudowany niegdyś przez stany krajowe a służący przedtem jako główna droga na Śląsk, że ustąpił on przybierającej sile wody i został całkowicie zniszczony. Pozostało z niego tylko kilka filarów bocznych. Ówczesny porucznik, obecny kapitan, baron von Buttlar, z regimentu von Favrata, właśnie przejechał konno przez ten most i znajdował się zaledwie dziesięć kroków za nim, kiedy most zawalił się. Znajdowała się na nim wówczas trójka pielgrzymów, powracających z Wambierzyc na Śląsk. Została ona pochłonięta przez nurty. Ich ciała odnaleziono koło Ławicy.(5)
Wielka szopa Urzędu Skarbowego, znajdująca się na tzw. „Holzplane" [ob. ul. Malczewskiego] została zerwana z fundamentów i rozbita na silnym, masywnym, wybudowanym w 1102 r. (sic!) moście, na Bramie Mostowej. Szczątki zahamowały przepływ wody w Młynówce, co doprowadziło do dalszego jej wylewu. Budynek gospodarczy właściciela folwarku Justa przy ul. ob. Lutyckiej został zmyty z fundamentów i płynął z prądem wody na podobieństwo statku. Just, który w tym czasie przebywał na strychu budynku, był przekonany, że to inne domy, które po drodze mijał jego "korab" przepływają obok niego, zaś jego dom wciąż stoi na fundamentach. Dotarł tak na [ówczesne] przedmieście Wojciechowickie a jego „arka" przepływała koło kuźni kowala o nazwisku Gründel. Rzemieślnik, znajdujący się także na strychu swojego domu, zawołał do Justa, aby się ratował. Just przeskoczył na strych budynku kowala, a jego dom w tej samej chwili rozpadł się.
Tak rozpadły się jeszcze inne domy. Ich ilość wyniosła 141. Ponieważ jaz miał w tym czasie tylko sześć przepustów, masa wody nie miała dosyć miejsca do przepływu, chociaż przepływała 4-5 stóp ponad filarami. Były one tak solidne, że wytrzymały napór wody i niesionego przez nią materiału. Nurt podmył więc ziemię za filarem w stronę Owczej Góry, wymywając jamę wielkości kilkudziesięciu kroków. Wszelka komunikacja pomiędzy hrabstwem a Śląskiem została przerwana, gdyż na Nysie i Ścinawie nie było już żadnego mostu czy kładki. Teraz (1799 r.) śluza posiada dwa przepusty więcej, aby przepływ wody odbywał się na większej przestrzeni.
Bardzo uszkodzony był też magazyn soli. Musiano go zburzyć i wznieść od nowa w jego obecnym miejscu. Szkody w zgromadzonych zasobach soli były bardzo znaczne. Słupy soli o wadze 5-6 cetnarów ważyły po opadnięciu wody 2 a nawet 1 cetnar. Gwałtowność wody była nadzwyczajna. Pewnemu kowalowi na przedmieściu Wojciechowickim nurt wywlókł wszystkie narzędzia, nawet dwa kowadła, na ulicę. Niewielka rzeczka zwana Königshainer Wasser [ob. Jodłownik] była na wysokości domu, zwanego „Złota Korona"(6) tak zapchana przez połamane wozy, siano słomę i inne przedmioty, że wylała na znacznie większej niż zazwyczaj przestrzeni powodując zawalenie się ostatnich domów na tym przedmieściu.
Celem ratowania znajdujących się w niebezpieczeństwie mieszkańców uczyniono wszystko, co było możliwe. Wiele osób, mieszkających przy ulicy ob. Artura Grottgera, uratowało się, przeskakując z dachu na dach aż do Bramy Mostowej. Niektórzy spośród mieszkańców domów koło Dolnego Młyna zostało wyciągniętych ze strychów, gdzie się schronili, przy pomocy silnych lin, do których przymocowano pokryte deskami drabiny na mury miejskie na wysokości ówczesnych koszar artylerii. Znaczna część mieszkańców ul. ob. Lutyckiej wraz z ich dobytkiem została uratowana przez trzech muszkieterów z ówczesnego regimentu von Thaddena, obecnie von Favrata, którzy działali nie zważając na niebezpieczeństwo utraty życia. Ci dzielni mężczyźni postarali się o małe czółno rybackie i dopłynęli na nim prawie od Bramy Zielonej do ulicy Lutyckiej, uważając, aby nie zderzyć się z zatopionym drzewem czy domem. Przybijali oni do dachów domów, zabierali tyle ludzi, ile tylko czółno mogło pomieścić i przewozili ich na Owczą Górę lub [przedmieście] Angel [ob. okolice ul. Piastowskiej]. Ten niebezpieczny rejs odbyli już 4 lub 5 razy kiedy wydarzyła się tragiczna katastrofa. Zabrali wówczas do czółna byłego muszkietera o nazwisku Cannacker oraz trzy inne osoby: muszkietera z kompanii przybocznej, celnika z Międzylesia i małego chłopca, nieco pierzyn i innych rzeczy i odpłynęli. Już przepłynęli pomiędzy domami, kiedy w ogrodzie Läuffera zderzyli się z płynącą pod wodą, grubą belką. Czółno przewróciło się. Cannacker, który upadł na inną belkę, zachował na tyle przytomności, aby móc na nią wejść i dać się nieść nurtowi. Tak dopłynął do domu kowala Gründela, gdzie został uratowany. Chłopiec został także uratowany. Kiedy przepływał obok grobli, stojący na niej ludzie zdołali uchwycić go za włosy i wyciągnąć z wody. Pozostali utonęli. Kiedy 24 lipca poziom wody obniżył się na tyle, że można było w niej brodzić, w ogrodzie, niedaleko od miejsca katastrofy, odnaleziono ciała owych trzech muszkieterów. Dwaj zaplątali się w gałęzie zatopionych drzew. W dłoniach zaciskali wciąż jeszcze wiosła. Trzeci leżał na ziemi. Zwłoki pozostałych znaleziono na przedmieściu Wojciechowickim.
Przypisy:
1) Włodzimierz Jan Delekta, Zamki hrabstwa kłodzkiego opisane przez Josepha Köglera./cite>, w: „Rocznik Muzeum Papiernictwa” R.16, Duszniki 2022, s.159-180.
2) [Joseph Kögler] Das Toben des Neißflusses im Jahre 1783 [Szalejąca rzeka Nysa w roku 1783]; w: „Glätzische Monatschrift" Mai 1799 Heft 2, s.63-69, tu s.68.
3) Inne powodzie, spowodowane wylewami Nysy Kłodzkiej, miały m.in. miejsce w latach 1405, 1569 i 1598. Zob. Versuch einer Hydrographie der Graffschaft Glatz, w: „Glätzische Monatschrift" Mai 1799 Heft 2, s.69-78.
4) W oryginale Kögler użył na określenie tego czasopisma terminu „Glätzische Blätter".
5) Kögler zamieścił w swoich Kronikach Ziemi Kłodzkiej szerszy opis historii tego mostu, w tym nieco odmienną wersję wydarzeń, towarzyszących jego zniszczeniu w czasie tej powodzi. Był to tzw. „Most Ząbkowicki", zbudowany około 1348 r. za obecnym klasztorem klarysek. Most ten był kilkakrotnie niszczony przez powodzie. Po 1783 nie odbudowany. Jego resztki rozebrano w 1803 r. Por. Maciej Szymczyk [wprowadzenie, redakcja]. Urszula Ososko [tłumaczenie], Opis kłodzkiego kościoła i Kłodzka Josepha Köglera. s.84-85.
6) Późniejszy hotel „Goldene Krone” przy ob. ul. Połabskiej 8 – zob. K. Oniszczuk-Awiżeń, Szlakiem dawnych kłodzkich hoteli, zajazdów i restauracji, Kłodzko 2025, s. 197.








