Magiczne opowieści – fragmenty (6)

Autor: 
Artur Chabrowski

Magiczne opowieści to zbiór opowiadań, baśni oraz nowelek o tematyce fantasy. ...Opowiadają o światach wyśnionych, wymyślonych, ale też istniejących w moich marzeniach, w przestrzeni astralnej. Zachęcam do ich przeczytania ... ze wstępu do książki: Artur Chabrowski

*Świątynia mrozu
Arcydruid zamknął oczy i czekał na nie-sen. Pogoda w kraju oszalała. Śnieg padał w lecie. Dodatkowo królowa Saaba zachorowała na zimnicę. Jej całe ciało było zimne i z trudem oddychała. Musiał znaleźć przyczynę choroby i dziwnej o tej porze roku pogody. Z całego królestwa dochodziły wiadomości o kolejnych zachorowaniach. Po tygodniu takiego stanu organizm już nie wytrzymywał i ciało umierało.
Maran – królestwo Saaby – nie miało pięknych zamków czy pałaców. Jego piękno wynikało z urodzaju pól uprawnych i sadów. Ludzie żyli skromnie, lecz spokojnie. Dzięki corocznemu rytuałowi lata dostawali ochronę od bogini Mokosz. Sama królowa musiała spełniać określone wymagania, by stać się władczynią Maranu. Jedynie tęczowe skrzydła i srebrno-złote włosy świadczyły o anielskim pochodzeniu i szlachetnej duszy. Rzadko rodzi się taka osoba, dlatego obecność Saaby podczas rytu była konieczna.
Druid Jaromir otworzył oczy. Nie pierwszy raz znajdował się w nieswoim śnie. Saabie śniło się mgliste jezioro, na którym daleko, bardzo daleko, widniała tajemnicza wyspa. Zmaterializował łódkę i wsiadł do niej. Gdy już miał płynąć, sen powoli zapadał się. Saaba budziła się. Zawsze w takich okolicznościach pojawiała się furtka, by mógł wyjść ze snu. Tym razem nic nie wskazywało na to, że Jaromir uwolni się z umysłu chorej królowej. Utknął w świecie bez-snu.
W świecie rzeczywistym uczeń arcydruida Lesław pilnował śpiących: Saabę i swego nauczyciela. Mimo zimnicy Saaba obudziła się, lecz Jaromir spał dalej. Druid podał jej gorącą herbatę i zaczął budzić mistrza. Niestety, bezskutecznie. Jaromir utknął w głowie Saaby.
Lesław postanowił przeprowadzić rytuał kłosów, by zwrócić na siebie uwagę bogini Mokosz. Najlepsze miejsce stanowiła położona w pobliżu łąk polana, na której znajdowała się ukryta między drzewami krypta. Nikt jeszcze z tej krypty nie wyszedł, dlatego stanowiła swoisty symbol bogini Mokosz, która nawiedzając druidów w nie-ich-śnie, mówi: „Możecie już z tego snu nie wrócić”. Tych, którzy odważyli się do niej wejść, można policzyć na palcach jednej ręki. Marańczycy kultywowali spokój i błogość, nie byli narodem poszukującym przygód.
Lesław nazbierał obumarłych kłosów leżących w gęstym śniegu. Lepiej to niż nic. Osuszył je i ułożył w jeden mały snopek. Stanął naprzeciwko tunelu, zwrócony do snopka plecami, żeby nie patrzeć na oblicze bogini. Tak nakazywała tradycja. Podobno, gdy popatrzyło się w twarz przywołanej w snopku Mokosz, traciło się rozum. Jedynie we śnie można było bez przeszkód patrzeć na jej głowę. Lesław zaczął przewlekle śpiewać:
„Jak wiatr ku słońcu, tak słoma ku ziemi, przyzywam cię, lecie, rękami swemi”.
Po inkantacji zerwał się ciepły wiatr dmący w twarz Lesława. Wtedy uniósł on sierp z kilkoma kłosami, po czym zaciął się w dłoń i zroszone kłosy rzucił za siebie. Wiatr zmienił się w lekki zefirek i powoli umieścił kłosy na snopku siana, który zaczął mówić, przeciągając słowa:
„Bądź mi czempionem. Wejdź w nie-sen fizycznie. Bądź mi ofiarą. Gdyż nigdy stamtąd nie wyjdziesz”.
Lesław przestraszył się. Nie zamierzał wchodzić do krypty, ale sytuacja wymagała poświęcenia. Z dużą obawą stawiał kroki w tunelu nie-snu.
W końcu ciemność ogarnęła całą jego postać. Usłyszał znaną sobie formułę: „Możesz już z tego snu nie wrócić” i otworzył oczy. Przed nim widniała głowa Mokosz. Gdy wymówiła słowo: Jaromir, Lesław wpierw zdziwił się, a potem histerycznie zaśmiał. Dotarło do niego, że znajduje się w głowie arcydruida. Zaczął zastanawiać się, w jaki sposób mógłby się dostać do nie-snu Saaby. Pierwszą myślą było niebo. Skoro pułap niebieski na Ziemi jest granicą między dwoma światami: ludzkim i boskim, to może niebo w nie-śnie jest granicą między owymi dwoma nie-snami?
Po chwili Lesławowi wyrosły skrzydła. Wzbił się w przestrzeń. Do chmur. Gdy przebił je swoim lotem, zderzył się z niewidzialną barierą. Niby wszystko wydawało się tutaj możliwe... Druid zaczął frunąć wzdłuż owej bariery. Leciał bardzo daleko. Bariera zaczęła powoli opadać, aż pod kątem 90 st. zetknęła się z ziemią. Znajdował się w pułapce. W kuli. Czyżby każdy świat nie-snu miał takie granice? Jeżeli tak, to był on ogromny, zawierał pewną skończoność. Lesław stworzył siedzisko, oparł się o nie, popadł w zadumę, po czym zapadł w sen i usłyszał: „Możesz już z tego snu nie wyjść”.
Otworzył oczy i stwierdził, że znajduje się w… pustce? Jego ciało promieniało słabym światłem.
Nagle wyrosła przed nim głowa Mokosz. „Pustka Lesława” – stwierdziła flegmatycznie i znikła. Druid wpierw się przestraszył, a następnie krzyknął: „Eureka!”. Jednak nic nie usłyszał. W pustce znajdował się tylko on. Nie było nawet powietrza. Zaczął się dusić: „Nie mogę tak umrzeć”. Gdy zapadał się coraz bardziej w sobie, pomyślał: „Saaba”. Znalazł się w zimnym świecie, w którym dominowały szarości. Nawet śnieg był szary. Pojawiła się głowa, która nie należała już do Mokosz, i rzekła:
„Teraz znajdujesz się w moim świecie. Idź za wiatrem.”
Wiatr zaczął wiać z siłą, która uniemożliwiała mu użycie skrzydeł. Wyobraził sobie podłużne, drewniane buty, dzięki którym nie zapadał się w zaspy. Ściana wiatru nie pozwalała mu iść przed siebie, więc szedł razem z nim. Dotarł w końcu do zamurowanego przejścia przypominającego wejście do krypty. „Nigdy stąd nie wyjdę” – pomyślał i zapłakał. Jego łzy przekształciły się w krople lodu. Wiatr zmienił swój kierunek. Chcąc nie chcąc, musiał za nim podążyć.
Droga wydawała się nie mieć końca. Tu i ówdzie rosło pozbawione liści drzewo. Z każdym krokiem wiatr słabł, aż w końcu przestał dąć. Druid miał pod stopami ciepły popiół. Na horyzoncie ujrzał górę, z której wydobywał się szary dym. Na szczęście to nie był cel jego wędrówki. Wiejący wiatr, który nagle zerwał się, prowadził go w innym kierunku. W końcu druid dotarł do jeziora. Przy jego brzegu unosiła się na wodzie łódka, w której leżał nieprzytomny arcydruid. Lesław starał się go, lecz bezskutecznie, ocucić. Dziób łodzi wskazywał na skutą lodem wyspę. Nie zastanawiając się wiele, popłynął w jej stronę.
Wyspa zdawała się górzysta. Jednak im bliżej znajdował się wyspy, tym wyraźniejsze stawały się kontury góry. Budowla wyglądała jak wielkie wejście do tunelu, do którego wkraczał, by przedostać się do nie-snu. Zamiast drzew, widniały u wejścia gigantyczne dwie podobne do menhirów kolumny.
Po przybyciu łódką na wyspę, usłyszał w swej głowie głos:
„Śmiertelniku, jestem bóstwem nieurodzaju i zimy. Zwą mnie Kostrub. To ja jestem przyczyną choroby waszej królowej. Arcydruid zasnął snem wiecznym. Mokosz nie ma tu już władzy. Służ mi, druidzie, a dostaniesz wszystko, czego zapragniesz, w tym życie wieczne w obu światach. Przejście, które widziałeś, odblokuje się”.
Lesław się zamyślił. Oferta była kusząca.
„I co śmiertelniku? Zamierzasz mi służyć?”
– Tak. Co mam zrobić?
Po otrzymaniu instrukcji od Kostruba wziął na plecy bezwiedne ciało druida i wszedł do Lodowej Świątyni. Pośrodku znajdował się ołtarz. Położył je na nim i wyjął miecz ze stojaka na broń. Następnie uniósł broń, po czym zamiast w pierś Jaromira, skierował ostrze miecza we własne serce. Krew trysnęła na ciało druida, a ten zaczął powoli się budzić.
„Byłem tak blisko!!! Dlaczego?” – zawył głos.
– Bez arcydruida i Saaby nie ma lata, bez lata nie ma życia, a życie to także twój bóg, Kostrubie – powiedział ostatnim tchnieniem druid i osunął się na Jaromira, który całkowicie już oprzytomniał. Zapłakał nad ofiarą Lesława. Kiedy Lodowa Świątynia roztopiła się, ciepły wiaterek wskazał drogę druidowi do zamurowanego wcześniej wejścia.
Wrócił do swojego ciała. Saaba również dochodziła do siebie.
W miejscu, w którym druid Lesław odprawił rytuał kłosów, Jaromir i Saaba postawili kamienny ołtarz i postanowili na cześć bohaterskiej śmierci druida odprawić tam rytuał lata, a nie, jak zwykle to czyniono, w kręgu menhirów. Oboje uformowali z obumarłych kłosów postać kobiety. Saaba użyła proszku ze swoich skrzydeł, okraszając nim kłosową postać, a druid swojej krwi. Powstała z połączenia proszku Saaby i krwi druida Marzanna zaczęła płonąć. Paliła się jak nigdy dotąd, a przedłużająca się zima ustępowała latu. Mokosz była zadowolona.

Wydania: