A co tam w Różanym Dworze...

Autor: 
Monika Maciejczyk

A co tam w Różanym Dworze … czyli Wspomnienia o mojej nauczycielce i wychowawczyni Pani Profesor Krystynie Hołowińskiej – część I
oraz o słonecznym czasie dzieciństwa, a też o hołdzie i wielkiej wdzięczności gronu pedagogicznemu mojej żyjącej w dobrej pamięci Szkoły nr 2 w Polanicy Zdroju. A także pokłon wszystkim pedagogom za ich pracę nad wykształceniem i ukształtowaniem młodych Polaków.
Śp. Pani Profesor
Krystynie Hołowińskiej
poświęcam
Moja Nauczycielka

Wielokrotnie zadają mi to pytanie... co to jest Kultura Narodowa, a ja niezmiennie odpowiadam – Kultura Narodowa, to nasze dzieci. Bowiem dzieci nasze po nas przyjmą dziedzictwo i tylko to pozostanie z naszej kultury, co im my starsi przekażemy.
„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie…” /Jan Zamoyski/

Ogarnia mnie smutek, gdy patrzę na los nauczycieli, na ich trudną i odpowiedzialną pracę, czasami tak niewdzięczną. Na wielką walkę o uczniów i o siebie. O życie godne i o chleb powszedni. Marzy mi się Państwo Polskie przyszłości. Państwo, w którym zawód nauczyciela – wychowawcy znajdzie należny szacunek i zrozumienie ogromnej roli stojącej u podstaw przyszłości naszego kraju. Bowiem to nauczyciele kształtują przyszłość, która legnie później u podwalin ciemnej lub świetlanej mocy i pozwoli Państwu Polskiemu wzrastać ponad poziomy. Trudna historia Polski, powiązana z naszym położeniem geopolitycznym, wojnami, zaborami, okupacjami i utratami niepodległości, nie zabiła w nas umiłowania wolności i tego wielkiego patriotyzmu, który przez wieki mieliśmy nie tylko na sztandarach. Przez pokolenia walczyliśmy o tę wolność, płacąc czasami najwyższą cenę. I aby móc nieść tę wielkość, musiał być ktoś, kto w wieloletnim trudzie pochylał się nad dzieckiem i jego edukacją dla przyszłości. To nauczycielom, pedagogom zawdzięczamy jako naród przetrwanie poprzez wieki, a w czasach utraty wolności nanoszenie zdarzeń i znaczeń właściwych na białe plamy map historii świata. A wszystkie te wielkie i doniosłe zdarzenia zaczynają się od historii maleńkich, które jak puzzle tworzą przyszły obraz współczesnego człowieka. Początek procesu edukacji to przedziwna relacja, gdy pomiędzy wychowawcą, a uczniem, dzieckiem, które jest jak tabula rasa – Carte Blanche... niezapisana księga – rodzi się wielka relacja zaufania, które sprawia, że wartości przekazane mają łatwość i możliwość wniknięcia do umysłu dziecka rozpoczynającego edukację. I to dzieło nauczyciela będącego przyjacielem, towarzyszem dobrych i złych dni. Różne są domy rodzinne dzieci i młodzieży. To domy dobre i domy złe, ale to od nauczyciela zależy jak poprowadzi nas przez meandry życia ku przyszłości. Wielka to życiowa rola i nieoceniona.
Nauczyciel to zawód zaufania społecznego i tak powinien być szanowany.
Dzisiaj chciałam Państwu opowiedzieć o mojej nauczycielce. Mojej wychowawczyni, której powierzona zostałam jako dziecko, przed wielu laty w małym miasteczku na rubieżach Polski. Tam, gdzie wyemigrowali moi Rodzice – lekarze z wielkiej Warszawy, zabierając ze sobą małe dziecko. Zdecydowali, że tutaj w Polanicy będzie odtąd nasz drugi, ten prawdziwy dom. Wszystko było nowe i zachwycające ale też nieznane. I w tym kalejdoskopie zdarzeń, jako dziecko musiałam się odnaleźć. I wtedy spotkałam moją nauczycielkę panią profesor Krystynę Hołowińską.
Wracam, wracam myślami do tej wspaniałej i drogiej mi nauczycielki i do pedagogów mojej starej polanickiej szkoły, której już nie ma, bowiem na jej miejscu powstała nowa wielka szkoła dla przyszłości. Tamta pozostała jedynie w mojej pamięci. Wychodzę z mojego domu przy ulicy Wojska Polskiego, przechodzę na drugą stronę ulicy i wchodzę małymi, wąskimi drzwiami w długie i ciemne, zakurzone korytarze. Wchodzę po schodach na I piętro, a tam w końcu korytarza po lewej stronie otwierają się magiczne drzwi do mojej klasy. Do początków mojej edukacji. Tam, przy stole siedzi uśmiechnięta, promienna moja nauczycielka i wychowawczyni – pani Krystyna Hołowińska. A za nią tablica zielona i biała kreda, którą już za chwilę, tuż po szkolnym dzwonku, zapisze to wszystko co wpłynie w nasze dziecięce umysły i zamieszka tam na stałe. W klasie... długie dwa szeregi starych, poniemieckich ciemno-zielonych masywnych ławek, gdzie w każdej z nich siadywało dwoje dzieci. Ławek mocnych i solidnych z dziurką pośrodku na... kałamarz. Myślę, że ławki te liczyły sobie wiele lat. Być może pochodziły z końca XIX lub początków XX wieku. Ile dzieci wcześniej uczyło się tu i poznawało świat. Taka mała, a wielka historia świata. Bowiem tu wszystko się zaczyna. Tamtymi czasy zwanymi wyżem demograficznym, klasy przepełnione były uczniami. Pamiętam, że w mojej klasie uczyło się 36 dzieci.
A nad tą wesołą i rozhukaną gromadką czuwała moja nauczycielka. Nasza wychowawczyni, która prowadziła klasę przez 8 lat. Szanowana i pełna pasji. Bowiem zawód człowieka może być pasją. A ja, miałam w życiu wielkie szczęście spotkać na swojej drodze, w dzieciństwie takiego człowieka. Droga, moja nauczycielka, promienna i roześmiana, pogodna i cierpliwa, a jednak pomimo tej wesołości i dnia szkolnego wypełnionego po brzegi uśmiechem... bardzo poważna i skupiona na procesie edukacji. Wymagająca bezwzględnego szacunku. Postawa pedagoga – wychowawcy, który potrafił wzbudzić szacunek. Siedziałam w I ławce, tuż przy pulpicie mojej nauczycielki. Chłonęłam jej słowa i wiedzę, którą w sposób niezwykle umiejętny potrafiła przekazać. Poprzez wąskie, stare okna klasy wpływało światło słoneczne, kładąc się świetliście na jasnych włosach mojej nauczycielki i rozświetlając jej niebieskie oczy przedziwną pasją. To piękne, pogodne wspomnienie z dzieciństwa.
Dzisiaj oto stoję na cmentarzu polanickim, pochylona nad jej grobem. Nabożeństwo żałobne, spokój i zamyślenie, modlitwa, morze kwiatów barwnych jak jej życie. Złożonych z miłością i szacunkiem. Z pokorą. Pochylam się i składam u stóp grobu... czerwone róże. I stoję tam, a gdy kończy się uroczystość... rozglądam się wokół i... nie widzę tych uczniów, których wychowała. Jestem sama. Sama z naszej klasy. Wiem, rozjechali się po świecie, gdzieś tam w siną dal. Inni nie przeczytali klepsydry wiszącej tuż obok wejścia do kościoła WNMP w naszym miasteczku. Inni zajęci byli swoimi ważnymi sprawami, które niesie życie. Szukałam wzrokiem przedstawicieli urzędów i samorządów... bo przecie odszedł na zawsze człowiek wielkiej wartości. Nauczyciel i wychowawca pokoleń. I nic to, bo największe pomniki budują się w dobrej pamięci.
A w dniu pogrzebu mojej nauczycielki tą dobrą pamięcią wypełniona była przestrzeń i ta dobra pamięć stała tam ... tuż obok nas. Pośród żałobników na małym krzesełku... zacny senior, mąż mojej nauczycielki. Nauczyciel pan Stanisław Hołowiński, złamany bólem, rozpaczą i świadomością wielkiej utraty. Przyklękłam składając kondolencje. I tutaj też... wspaniała, dobra pamięć chwil. Pamiętam jak moja droga nauczycielka uprosiła swojego męża, aby wieczorami zechciał mi pomóc w lekcjach matematyki i fizyki. Drodzy, zacni ludzie znali dzieci i wiedzieli o nich wiele. A ja od dziecka byłam humanistką i przedmioty ścisłe sprawiały mi wiele trudności. I tu także... ta wielka troska i opieka mojej wychowawczyni, wychodząca naprzeciw dziecku, poza ramy szkoły, poza obowiązek, poza czas pracy. Moja nauczycielka starała się dać zdolnym uczniom możliwości rozwoju i podarować skrzydła, aby mogli pofrunąć jak ptaki. I powiem Państwu, że dwa razy w tygodniu, wieczorami, przez słoty, śniegi i zawieje, biegłam z zeszytem do moich nauczycieli, aby w małym, ciepłym mieszkanku na ulicy Lipowej, zasiąść z panem Stasiem przy stole i pochylić się przy lampie nad zawiłościami matematyki. I uczył mnie pan Staś rzeczy niepojętych, pod czujnym okiem mojej nauczycielki. A zimą, to gorącej herbaty nam przyniosła, gdy na dworze mróz i śnieg. Tak cichutko i bez słowa, aby w nauce nie przeszkodzić. I szłam, i rosłam coraz wyżej i coraz lepiej rozumiałam świat.
Moja nauczycielka miała dwoje ślicznych i mądrych dzieci – Marysię i Tadzia. Jednak posiadała cudowną cechę, że była wspaniałą Matką nie tylko dla swoich dzieci ale starała się matkować całej naszej szkolnej gromadce. I tym dzieciom kochającym wiedzę i tym, dla których była ona wieczną i niekończącą się udręką. Wiele czasu poświęcała także tym uczniom trudnym i zdawałoby się takim pozostającym bez szans na zmianę. Tutaj widziała swoje wielkie pole do walki o dobrego człowieka. Uczyła, sprawdzała, czuwała i starała się zmieniać zło w dobro. Wielka to praca i wielka zasługa. W dzień pogrzebu, tuż obok mnie, stała Marysia – córka mojej nauczycielki. Stał wnuczek. I miłość ich, oddanie i utrata liczona była we łzach. Wokół Rodzina i Przyjaciele, i prawda żałoby po wielkim, dobrym człowieku.
cz. II wspomnień – w numerze czerwcowym

Wydania: