Ekranizacja. Kontynuacja

Autor: 
Katarzyna Redmerska
kaśka.jpg

Przyznam Szanownym Czytelnikom, że gdy usłyszałam o planowanej przez Netfliks nowej ekranizacji kultowego „Znachora” – to włos mi się na głowie zjeżył.
A, gdy zapoznałam się z obsadą, to... nic mi się nie zjeżyło, po prostu cała byłam w pełnym szoku. Do filmu „Znachor” i cudownego, niepowtarzalnego Jerzego Bińczyckiego mam osobisty stosunek i nie da się ukryć: słabość. Każde święta Bożego Narodzenia i Wielkanocne muszą mi upłynąć w towarzystwie tej niewątpliwej klasyki polskiej kinematografii. Co tu dużo mówić, to melodramat przez duże „M”. Ten film urzeka nie tylko obsadą (każda nawet najmniejsza rola idealnie dobrana i odegrana), ale i atmosferą przedwojennej Polski. Oczywiście, że jak na pełnokrwisty melodramat przystało jest też trochę kiczu, naiwności i tej jakże rozkosznej romantyczności. Pytam zatem, po co kręcić nowe, gdy stare jest perfekcyjne? Tylko czekać, jak platformy streamingowe na warsztat wezmą „Trędowatą” czy „Nad Niemnem”. Na podstawie krążących po sieci zdjęć i wypowiedzi aktorów, zapowiada się, że nowy „Znachor” będzie wierną adaptacją, z tym tylko, że zapewne nakręconą w nowoczesny sposób. I to, Drodzy Państwo, niepokoi najbardziej. Bo, jak już wspomniałam, nie da się stworzyć dzieła z dzieła. Zrozumiałabym jeszcze sens kręcenia nowej wersji w zupełnie zmienionej adaptacji, gdzie powiedzmy profesor Wilczur byłby kobietą... ale może nie idźmy tą drogą.
Nie rozumiem i nie popieram wznawiania ekranizacji. Zapewne obrońcy, powiedzą teraz – chwileczkę, ale „Znachor” Jerzego Hoffmana, to przecież druga ekranizacja. Pierwsza została nakręcona w 1937 r.; reżyserował Michał Waszyński. Profesora Wilczura zagrał wspaniały Kazimierz Junosza-Stępowski, jego córkę Marię – Elżbieta Barszczewska, a hrabiego Leszka – Witold Zacharewicz. Prawda, i wcale tego nie neguję. „Trędowatą” też nakręcono, jak i „Nad Niemnem”. Jest tylko jedno małe „ale” – to było kino przedwojenne i przedwojenna (mocno teatralna) gra aktorska plus oczywiście wersja czarnobiała i naznaczona śladami wojny. Od premiery powojennego „Znachora” w 1982 roku nie było zdaje się żadnych spektakularnych zmian w nauczaniu aktorstwa; po za wysypem celebrytów bawiących się w aktorów i zalewających swoim „talentem” powstające jak grzyby po deszczu seriale i serialiki.
Nie chcę wyjść na zgorzkniałego, czepiającego się wszystkich i wszystkiego babsztyla, ale wyjdę – trudno.
W mojej opinii te wszystkie remake’i to nic innego jak pomysł na finansowy zysk. Potencjalny Kowalski z czystej ciekawości oglądnie nowego „Znachora”, na którym psy wieszają jeszcze za nim został wyprodukowany, aby samemu się przekonać czy to rzeczywiście gniot.
Osobiście uważam, że platformy streamingowe zamiast zabierać się za nowe wersje i remake’i klasyków, powinny skupić się na kontynuacjach tychże klasyków. Ja na przykład z ochotą oglądnęłabym dalszą część „Nad Niemnem”, gdy to Justyna Orzelska po poślubieniu chłopa Jana Bohatyrowicza przenosi się z dworku do jego chałupy i staje chłopką. Dobrze napisany scenariusz ukazujący prozę życia tej pary po miesiącu miodowym – mógłby być prawdziwym hitem. Prawdę powiedziawszy to mnie samą kusi, by taki scenariusz napisać. Pozwolę sobie dać przedsmak: Janek zmęczony robotą w polu po całym dniu, nie padałby już do nóżek drogiej Justynie; tylko padałby z nóg ze zmęczenia. Śliczna Justysia zamiast umilać sobie dzionek grą na fortepianie, oporządzałaby gospodarstwo uwijając się jak mrówka. Powolutku między małżonków wkradałaby się rutyna i wzajemne pretensje. A tu Teofil Różyc nagle się pojawia, piękny i po odwyku, który odkrywa w sobie uczucie do Justyny – głębokie i romantyczne. Już po rozwodzie kościelnym jest też i wspaniały kuzyn Zygmunt Korczyński. Obaj dżentelmeni walą w konkury do spragnionej romantycznych uniesień, jak kania dżdżu – Justyny. Zygmunt ją maluje, Teoś zabawia recytowaniem klasyków. Jest tylko jeden, a raczej dwa zgryzy: jak się pozbyć mężulka i którego z kandydatów wybrać. Za jednym ciągnie się nałóg a za drugim głupiutka była żonka. Tymczasem smutki w gospodzie zalewa Janek, wciąż przystojny jak młody Bóg. Ale i on zostaje dostrzeżony i dostrzega dawną rywalkę Justyny, Jadwigę Domuntównę. Jadzia już bez dziadka, który szczęśliwie przeniósł się na łono Abrahama, jest wolna jak ptak i bogata. Namawia Janka by rzucił to wszystko i wyjechał z nią za ocean. W Ameryce kupią ranczo i będą hodować mustangi, by o wschodzie słońca cwałować na nich po stepie... Uchm, prawdę powiedziawszy, to się zapowiada naprawdę dobrze. Na bestseller! Zatem kończę felieton i czym prędzej siadam do pisania, nie można pozwolić wenie czekać.

Wydania: