Monarchia. Fan
Przyznam Szanownym Czytelnikom, że nie rozumiem tego ogólnoświatowego zainteresowania gawiedzi, brytyjską rodziną królewską. Niesłychane, że fani royalsów niestrudzenie i wciąż z taką samą werwą, śledzą z zaciekawieniem wszystkie doniesienia zza bram Buckingham Palace.
Co do owych doniesień – potwierdzonych, wyssanych z palca, jak i umiejętnie sfabrykowanych przez PR dworu – to czego tam nie ma, doprawdy. Ci ludzie naprawdę mają ciekawe w swojej nieciekawości życie. Ostatnio za sprawą śmierci królowej Elżbiety II, chcąc nie chcąc, stałam się światkiem kolejnej odsłony zza bram Buckingham Palace. Ho, ho, działo się, oj działo. Media rozgrzane do czerwoności prześcigały się (i wciąż prześcigają) w dostarczaniu informacji zgłodniałym fanom royalsów. Niewątpliwie numerem jeden jest nowy król Karol III. Tuż za nim plasuje się królowa małżonka Camilla – ponoć monarcha chce, by z jej przydomku usunąć „małżonka”, by zostało jedynie – królowa. No, no, nieźle pomyślane. Na podium jest jeszcze Kate i Will, teraz książęta Walii – odmalowywani, jako idealna para. W czołówce są jeszcze „czarne owce” w rodzinie – Meghan i Harry.
Wstrząsani co rusz skandalami, które „normalnego” śmiertelnika już dawno położyłyby na łopatki, Windsorowie wciąż trwają i mają się dobrze. Ostatnio wpadła mi w ręce książka Adriana Tinniswooda pt. „Brytyjska monarchia od kuchni”. Pozycja wielce interesująca i jedynie utwierdzająca mnie w przekonaniu, że brytyjska rodzina królewska, to specyficzny rodzaj barwnego artefaktu, który ma dostarczać atrakcji.
Czy wiedzieli Państwo, że monarchowie nie ubierają się samodzielnie? To nie wszystko – nie nalewają sobie picia ani nie ścielą łóżka. Nie zaglądają także do kuchni w celu upichcenia czegoś dobrego. Podobno król Karol III nie trudzi się wyciskaniem sobie samemu z tubki pasty do zębów, gdyż zadanie to należy do jednego z czterech jego kamerdynerów, który nakłada pastę na królewską szczoteczkę ze zdobionego srebrnego dozownika. Swoją drogą, o wiele milej by było, gdyby robiła to małżonka. No, ale to tylko moje zdanie.
Na przestrzeni lat szczodrze sponsorowany przez poddanych brytyjski dwór zatrudniał rzesze kucharzy, pokojówek, lokajów, mamek, nianiek, ogrodników, sekretarzy i urzędników. Celem pielęgnowanych przez stulecia rytuałów dworskich było utrwalenie wizji monarchy jako osoby wyjątkowej, ważniejszej niż prezydenci czy milionerzy. Autor książki zauważa, że najlepiej jest to osiągnąć przez udowodnienie, że przyziemne czynności nie przystoją monarsze. Ciekawostką jest fakt, że na usługach dworu przez długi czas była pomocnica, która podawała monarchini wachlarz w sypialni (ciekawe dlaczego akurat w sypialni), nalewała wodę do mycia rąk i zdejmowała rękawiczki (a kto zakładał?). W temacie wkładania monarchini obuwia i zdejmowania go, to było to domeną paziów. Tak było przez wieki, tak jest ponoć również dziś. Tysiące osób czuwają codziennie nad maksymalnym komfortem zaledwie kilkorga osób z rodziny królewskiej. Dwór zatrudnia dziś blisko 1200 osób. Fiu, fiu.
Ale, jak się okazuje i nad Buckingham Palace zbierają się ciemne chmury inflacji i kryzysu. Cóż, oszczędzać musi każdy, nawet błękitnokrwisty. Opinią publiczną wstrząsnęły ostatnio doniesienia o masowych zwolnieniach personelu z dotychczasowej rezydencji nowego władcy – Clarence House. Ponad sto osób, kilka dni po ogłoszeniu śmierci królowej Elżbiety II, poinformowano, że wraz ze zmianą na królewskim tronie, ich służba dobiega końca. Chociaż zwolnienia były spodziewane, to, jak tłumaczył w dzienniku „The Guardian” sekretarz związków zawodowych, do których należy część byłych pracowników Karola III, tempo zmian kadrowych, jak ich okoliczności są ekstremalnie bezduszne. Krążą doniesienia, że Karol III chce odchudzić także samą monarchię i zmniejszyć liczbę członków rodziny królewskiej. Sie porobiło.