Opowiadanie: Góra

Autor: 
Zbigniew Czyszczoń
027.jpg

Krzysiek szedł z tyłu za grupą. Właściwe słowo, które pasowałoby do jego kroku to wlókł się, opóźniając marsz pozostałym uczestnikom wycieczki. Nie miał wielkiej ochoty na wyjazd w dniu dzisiejszym, gdy zobaczył jak kiepska jest pogoda. Na dowód tego, gdy wsiadali w Kłodzku do autobusu, zaczął padać deszcz. Niewielki, właściwie kapuśniaczek, ale niebo zaciągnęło się chmurami i trudno było oczekiwać przejaśnienia.
- Co mówi twoja komórka? – Andrzej, inicjator dzisiejszej wyprawy, który namówił go na wyjazd, zwrócił się z pytaniem do Jurka, również uczestnika wycieczki. Ten zaczął klikać, wyszukując strony pogodowe, aż natrafił na radar czeskiej stacji. - Spójrz – zwrócił się do kolegi pokazując kolorową mapę pogody. Chmury przesuwają się na zachód, a za nimi jest tylko czyste niebo. Miejmy nadzieję, że to się sprawdzi. Andrzej nie za bardzo wierzył prognozie z komórki. Ufał przyrodzie, obserwując ją i czytając jej znaki zapisane w barwach drzew, w liściach, a zwłaszcza w śpiewie ptaków. Tego nauczył się przemierzając setki szlaków o każdej porze dnia i roku.
- Krzysiek, co tak wolno idziesz? – zwrócił się do marudera. Ten nie odpowiedział, patrząc obojętnym wzrokiem w niebo. Ale zgodnie z prognozą Jurka, pogoda poprawiała się z każdą chwilą. Krzyśka jednak nie interesował świat, który go otaczał. Był w tym momencie zatopiony we własnych myślach. Nie interesował go krajobraz, mimo że zieleń lasu robiła się coraz bardziej intensywna, tak jak zwykle bywa wiosną w tym rejonie, a słońce przebijając się przez korony drzew, malowało krajobraz nitkami światła. Słyszał wypowiadane przez uczestników wyprawy słowa zachwytu jakby z oddali, oglądając film wyświetlany na ekranie przyrody. A las i łąki budziły się do życia, ukazując barwy ukryte do niedawna pod śniegiem. Przeważał kolor zielony, kolor nadziei, który zmieniał się w zależności od miejsca. Tam gdzie docierało słońce, kolor był bardziej intensywny, wzmacniany jego ciepłem. Krzysiek, mimo swojej cielesnej tylko obecności w tym miejscu, słysząc zachwyt koleżanek i kolegów, miał przez chwilę ochotę uczestniczyć w tym odkrywaniu piękna, ale jego myśli kotłowały się, wypełniając głowę plątaniną zdarzeń tak boleśnie, że aż doprowadzały go do bólu.
- Dlaczego, dlaczego? –powtarzał, próbując odepchnąć je, wyrzucić, pozbyć się ich raz na zawsze. Grupa, której był częścią, ostatnim jej ogniwem, zatrzymała się. Krzysiek zdziwił się, gdyż według Andrzeja, mieli jeszcze spory odcinek do pokonania, a celem była góra, do której podejście miało być dla nich wyzwaniem. Chwilę trwało, nim zainteresował się przyczyną postoju. Spojrzał przed siebie i zadrżał. Dojrzał olbrzymiego ptaka wiszącego na kolczastych drutach rozpostartych między niewielkimi świerkami. Lewe skrzydło ptaka było przebite na wylot, a prawe zwisało bezwładnie. Obserwując ruchy uwięzionego zwierzęcia, można było sądzić, że ptak walczył o uwolnienie już długi czas i stracił wiele sił. Jego ogromne jasne oczy świeciły nadzieją przeżycia. Nie skarżyły się, nie prosiły o litość. Przyjmowały los z godnością króla przestworzy.
- To jastrząb – Krystyna pierwsza dostrzegła ptaka uwięzionego na rozpostartym drucianym płocie – jaki ogromny.
- Co za kretyn robi płot z drutu kolczastego – wtrącił Staszek.
- Musimy mu pomóc – do dyskusji włączyli się pozostali uczestnicy wycieczki.
Krystyna chwyciła ptaka za skrzydła. Ptak nie reagował. Był u kresu sił. Powoli uwolniła jedno skrzydło. Okazało się, że w górnej części było pęknięte. Do ptaka podeszli Andrzej i Jurek. Delikatnie uwolnili drugie skrzydło, tak aby nie uczynić większej szkody niż ta, która była już zrobiona. Trwało to długie minuty. Wreszcie ptak odzyskał wolność. Niestety, dla niego droga do niej była zamknięta. Nie miał sił, aby poruszać skrzydłami. Leżał na ziemi, patrząc swoimi ogromnymi oczami na kręcących się wokół niego ludzi.
- Jastrzębie latają bardzo wysoko – powiedział Krzysiek cichym głosem i zaraz rzucił pytanie w przestrzeń nie kierując go do nikogo - Dlaczego ten znalazł się tak blisko ziemi?
Wszyscy spojrzeli na niego, ale nikt nie odpowiedział. Zajęli się ptakiem.
- I co z nim zrobimy? – spytała Krystyna.
- Weźmiemy go ze sobą. Potrzebuje weterynarza – w Jurku odezwał się ratownik medyczny.
- To potrwa bardzo długo – spojrzenie Andrzeja na aktualną sytuację było racjonalne.
- To w takim razie co? – nie dawała za wygrane Krystyna.
- Może zaniesiemy ptaka do najbliższej wioski i zostawimy, a dobrzy ludzie zaopiekują się nim – propozycja Jadwigi spotkała się z przychylnością pozostałych osób.
- Musimy go nakarmić – Adam miał nadzieję, że ptak tym sposobem odzyska siły. Ruszyli w dalszą drogę. Krzysiek pozostawał cały czas w tyle grupy, przeżywając swój los, podobny do losu rannego ptaka, gdyż od chwili gdy zobaczył go ukrzyżowanego na drutach utożsamił się z jego tragiczną sytuacją.
Z Andrzejem znali się od szkoły średniej i mimo, że sam wyjechał na studia do Wrocławia, po których tam zamieszkał, nie tracił z nim kontaktu. Będąc jeszcze w szkole średniej przemierzyli wiele szlaków w górach, przeżyli wiele wspaniałych chwil. Został we Wrocławiu, gdyż duże miasto dawało większe szanse na dobrą pracę i większe zarobki. Ale też większą anonimowość, która mogła niestety przerodzić się w samotność, zwłaszcza dla kogoś takiego jak on, mającego wiatr we włosach, a w oczach błękit nieba. Praca w korporacji dawała sporo pieniędzy, ale wymagała nieraz nadludzkiego wysiłku, aby utrzymać się na ścieżce awansu. Nie miał więc czasu, aby zająć się swoją przyszłością. Nie myślał w tych kategoriach. Pracował, zarabiał sporo pieniędzy, lokując je na koncie z nadzieją, że kiedyś spełnią jego marzenia, gdy spotka na swojej drodze miłość. Już niedługo ten sen miał się spełnić. Pewnego wieczora po ciężkim dniu pracy, wracając do swojego dwupokojowego mieszkania, wstąpił do kawiarni w rynku i zamówił drinka. Sala tonęła w mroku i w cichej muzyce, która go uspokoiła na tyle, że zamówił drugiego drinka, a chwilę potem trzeciego. Nie zauważył nawet jak do jego stolika przysiadła się dziewczyna. Piękna twarz, i wpatrzone w niego ciemne oczy zamurowały go.
- Jesteś samotny tak? – spytała miękkim głosem. - Skąd ona wie że jestem samotny – pomyślał. Teraz już nie jestem – powiedział. - A ja jestem samotna, bardzo samotna – odpowiedziała tym samym miękkim głosem.
W tym momencie ziemia zakołysała się pod nim, a niebo rozchyliło, ukazując raj. Do tej chwili nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, ale po tym spotkaniu zaczął mieć wątpliwości co do swojej wiedzy. Dlatego umówił się z nią w tym samym miejscu w dniu następnym. Ale piękna dziewczyna nie przyszła. Jeszcze miał nadzieję, i czekał na nią dnia następnego. Też nie przyszła. Już pełen wątpliwości, zobaczył ją dopiero trzeciego dnia, jak wchodzi do kawiarni swobodnym krokiem, piękna, pewna siebie i uśmiechnięta, a ten uśmiech był skierowany do niego. Tak mu się wydawało. Ona samotna? – pomyślał z niedowierzaniem, ale wątpliwości odrzucił natychmiast. W głowie mu się zakręciło. Patrzył zauroczony na jej postać. Była piękną kobietą.
- Podoba ci się moja suknia Krzysiu? –spytała. Zamurowało go. Skąd ona zna jego imię?
- Ja nie znam twojego imienia –powiedział.
- Chyba zapomniałeś – odpowiedziała z uśmiechem. Przecież przedstawiliśmy się sobie przy pierwszym spotkaniu. Ty jesteś Krzysiek a ja Ewa. Wstyd mu się zrobiło ale przysiągłby, że nie przedstawili się sobie. To jednak nie było dla niego istotne. Ważne było, że od tego dnia spotykał się z Ewą codziennie, w tym samym miejscu, i o tej samej późnej porze. Będąc w pracy, z niecierpliwością czekał na godzinę dziewiętnastą, aby znaleźć się w zasięgu wzroku Ewy, która na pewno wiedziała o tym, i spóźniała się regularnie doprowadzając jego serce do kołatania.
Grupa szła przez las, wypatrując między drzewami jakiś zabudowań. Ptak niesiony przez Adama zaczął dawać oznaki życia. Ruszał skrzydłami, ale Adam nie pozwalał na to, trzymając unieruchomione, poranione skrzydło. Krzysiek szedł ale nie słyszał rozmów, trzymając się z dala od grupy, nie tracąc jej z oczu. Obserwował całe zdarzenie jak przez mgłę, gęstą mgłę, zastanawiając się dlaczego ktoś zastawił pułapkę na tak pięknego ptaka. Doszedł do wniosku, że ptak znalazł się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. W tym momencie to on poczuł się tym ptakiem. Pomyślał z goryczą, że na szczęście dla ptaka, grupa ludzi znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie. Taki zbiór przypadków, nigdy nieprzewidywalnych ale nieuniknionych, ratujących czyjeś istnienie. Adam próbował napoić ptaka, wlewając mu do dzioba wodę z butelki. Już we dwóch z Jurkiem wzięli ptaka na ręce idąc z przodu, a pozostali za nimi tworząc kondukt żałobny, albo łańcuch życia. Musieli zejść ze szlaku, aby dojść do zabudowań. Dwie osoby niosące ptaka zniknęły, kierując się w dół przez łąkę. Pozostałych otulił las swoją zielenią i łagodnym wiatrem zmieszanym z zapachem budzących się do życia drzew. Po godzinie Adam i Jurek wrócili uśmiechnięci. - Uratowaliśmy ptaka – oznajmił dumnie Adam. Pozostali zaczęli bić brawa.
Przy kolejnym spotkaniu Ewa zapytała Krzyśka, czy nie mógłby jej zaprosić do swojego mieszkania, bo ona nie jest wrocławianką, i nie ma własnego mieszkania, tylko wynajmuje pokój razem z koleżanką. Zgodził się natychmiast. Mieszkał niedaleko, w centrum miasta na czwartym piętrze, gdzie kupił niewielkie mieszkanie i prawie spłacił kredyt. Samochodu nie musiał kupować bo miał służbowy, używając go tylko do dalszych wyjazdów. Od tego wieczora zamieszkała u niego. Był szczęśliwy i tak zakochany, że myślał o ślubie, bo nie wyobrażał sobie życia bez Ewy. Gdy on wychodził do pracy, ona pozostawała w mieszkaniu, twierdząc, że pracuje w firmie zajmującej się sprzedażą kosmetyków, i ma nienormowany czas pracy. On wierzył w każde jej słowo. Gdyby powiedziała, że pracuje na księżycu też by w to uwierzył. Była piękna i to było najważniejsze, i mówiła że kocha go. Jednak nie za często wyrażała słowami swoją miłość twierdząc, że liczą się czyny. Była z nim, przygotowywała kolacje i to utwierdzało go w tym co mówiła. Właściwie to przebywał z nią tylko nocą, pracując od rana do późnych godzin wieczornych. Ale co to były za noce. Na samą myśl o tym przechodziły go dreszcze. Przed urlopem otrzymał awans, co wiązało się z dużymi pieniędzmi, ale też z częstymi wyjazdami. Podczas kolejnej rozmowy zaproponował, że będzie ją brał ze sobą do bardziej atrakcyjnych miejsc. Ku jego zdziwieniu odmówiła, tłumacząc to swoją pracą.
Grupa wędrowała szlakiem, który wspinał się pod górę i to pod bardzo ostrym kątem. Na ich drodze leżały powalone drzewa, skutki ostatniego huraganu, który przerzedził lasy.
- Możemy pokonać tę drogę na wprost, co będzie bardzo ryzykowne, albo obejść zwalone drzewa, co wiąże się ze znacznym wydłużeniem trasy – poinformował jak zwykle bardzo poważnym tonem Andrzej, co oznaczało, że grupa będzie szła jak to było w zwyczaju przez krzaki. W grupie wywiązała się dyskusja, w której jak zwykle część była za tym, aby iść po wykrotach, a część była innego zdania, czyli wybierała drogę dłuższą, ale łatwiejszą. Krzysiek szedł jako ostatni i nie słyszał o czym rozmawiają idący przed nimi turyści. Dlatego doszedłszy do powalonych drzew, zaczął pokonywać je pierwszy, przedzierając się przez konary i gałęzie. Dyskutujący turyści zamilkli zdziwieni, obserwując jego zmagania.
- Co mu odbiło? – głośno wyraził swoją opinię Andrzej. - Chyba pokonuje swoje słabości –dodała Krystyna – to jest tak zwana próba charakteru.
Krzysiek przeciskał się przez leżące konary raniąc sobie ręce i twarz, ale nie zwracał na to uwagi. Jego głowę zaprzątały inne sprawy, oddalone od tych drzew o sto kilometrów. Na wyjeździe w Świnoujściu był tylko cztery dni, nie mogąc doczekać się powrotu. Ewa przywitała go wylewnie. Po nocy spędzonej z nią, był pewny, że wkrótce zostanie jego żoną. Mijały dni, które dla niego były jak lot w kosmosie podczas nieważkości. I wreszcie przyszedł dzień, na który długo i z niecierpliwością czekał – dzień oświadczyn. Zaprosił Ewę do kawiarni, gdzie przy łagodnej muzyce, przy świecach i czerwonym winie wyjął z kieszeni pierścień zaręczynowy, kupiony za kilka tysięcy złotych i wręczając spytał, a właściwie stwierdził oczekując pozytywnej odpowiedzi – wyjdziesz za mnie. W tym momencie zapadła cisza, i dopiero po chwili niepewny głos Ewy przerwał ją – poczekajmy jeszcze.
Podzielona na zespoły grupa, zdobywała górę z trudem, przebijając się przez gęste zarośla lub omijając je nadrabiała drogę. Niektórzy wspinali się ostatkiem sił, gdy Staszek zaplątawszy się w gęste krzaki wrzasnął ze złością – to gdzie my właściwie idziemy tak okropną drogą? - Jak to? Nie wiesz? – spytała Urszula. - Przecież naszym celem jest Suchoń.
Krzysiek zaplątał się w konarach powalonych drzew, nie mogąc wydostać się ani w górę ani w dół. Usiadł obok zwalonego pnia obserwując zmagania pozostałych członków wyprawy. Znów wrócił sto kilometrów do swojej niedalekiej przeszłości.
Ewa przyjęła zaręczynowy pierścionek, co dało Krzyśkowi nadzieję. Jednak ziarno wątpliwości zostało zasiane w jego sercu, a po kilku dniach zaczęła wyrastać z niego niepewność. Teraz dokładniej przyglądał się Ewie i słuchał dokładniej jej słów. Coś w jej zachowaniu zaniepokoiło go, tylko nie wiedział co. Zaproponował pójście do teatru w dniu następnym. Ewa zmieszała się odmawiając, tłumacząc to wyjazdem służbowym. Zgodził się z tym, ale się nie pogodził. Nie miał intuicji jak każdy zakochany facet, ale coś w dalszym ciągu nie dawało mu spokoju. Postanowił działać. Sam nie wiedział co nim kierowało. Może to zazdrość? – pomyślał. Wiedział, że robi źle, ale postanowił ją śledzić. Nie poszedł w tym dniu do pracy, zajmując miejsce w kawiarni niedaleko swojego domu. Dwie godziny siedział pijąc kawę jedną po drugiej, obserwując ulicę. Gdy Ewa wyszła z bloku, udał się za nią. Szła pewnym krokiem w kierunku postoju taksówek. Jednak jak się po chwili okazało, nie taksówka była jej celem. Czekała na przystanku tylko chwilę, gdy podjechał czarny mercedes zatrzymując się przed nią. Otworzyły się drzwi i z samochodu wysiadł mężczyzna kierujący autem. Krzyśka zamurowało. Nie mógł uwierzyć w to kogo ujrzał. To był jego kolega z pracy, bardzo bogaty, o którym mówiło się, że niedługo awansuje na dyrektora, a który teraz całował jego Ewę, otwierając drzwi od strony pasażera. Krzysiek stał na chodniku, a krew odpływała mu z głowy gdzieś w dół, może do nóg a może jeszcze niżej. Zachwiał się. Ktoś podszedł do niego pytając co się stało. - Nic – odpowiedział – było tylko małe trzęsienie ziemi. Wrócił do mieszkania, ale nie do pracy. Cztery dni pił, uciekając przed sobą i przed przyszłością. Nie mógł pojąć dlaczego kobieta, której bezgranicznie wierzył, którą kochał i która zapewniała go o swojej miłości, zostawiła go i wybrała jego kolegę. Dlaczego? Dlaczego? Był zawieszony w pustce, okropnej, nieskończonej pustce. Wtedy zadzwonił Andrzej, proponując udział w wycieczce.
Pierwszy na szczyt góry wszedł Andrzej, stając przed obeliskiem z nazwą Suchoń, dumnie podnosząc butelką z szampanem. Do szczytu docierali pozostali członkowie wyprawy, głośno wyrażając swoją radość i podstawiając kubki na pieniący się napój.
- Jaki wspaniały dzień mamy dzisiaj, ile przygód – podsumowała Urszula. - Uratowaliśmy ptaka, pokonaliśmy przeszkody i zdobyliśmy górę – dodała Jadwiga.
Nastał czas na spożycie przyniesionych kanapek i ciast, a także wypicie toastu. Wszystkim dopisywał wyśmienity humor. Nagle w gwarze głosów rozległ się najbardziej donośny głos Andrzeja. - A gdzie jest Krzysiek? Zapadła cisza, w której tylko ptaki pytały siebie, co się stało z tymi dwunożnymi istotami, które nagle umilkły.
- Idziemy – powiedział Andrzej, ruszając w kierunku, skąd przed chwilą przyszli. Za nim podążyli Adam, Staszek i Jurek. Mimo pięknej pogody, atmosfera w grupie zmieniła się. Teraz każdy z osobna zaczął przypominać sobie jakieś nietypowe zachowanie Krzyśka, co prawda kolegi Andrzeja, ale nie do końca zintegrowanego z grupą. Pojawiły się pytania, co mogło się stać, dlaczego oddalił się od nich. Mijały minuty, długie minuty, a mężczyzn nie było widać. Po trzech kwadransach Krystyna postanowiła iść również na ich poszukiwanie. Wtedy usłyszeli głosy, przytłumione, jakby przyciśnięte do ziemi. Słychać było tylko pojedyncze słowa: idiota, coś ty zrobił. Gdy znaleźli się w polu widzenia grupy, głosy ucichły. Nikt nie pytał co się stało. Wystarczyło spojrzeć na powracających mężczyzn. Andrzej i Adam trzymali Krzyska za ręce prowadząc go jak kogoś ciężko poszkodowanego. Krzysiek miał spuszczoną głowę, a na szyi czerwoną pręgę. - Zaplątał się w gałęziach – wyjaśnił Andrzej. Grupa wracała w milczeniu, analizując to, co wydarzyło się na trasie.
W pewnym momencie Krzysiek powiedział łamiącym się głosem – ptak został uratowany a ja? - Gadasz głupoty – powiedział Adam – przecież ptak wpadł w siatkę, a tobie co się stało?
- Ja też utknąłem w sieci –odpowiedział Krzysiek. Nikt oprócz niego nie wiedział, co to była za sieć i nikt nie drążył tego tematu. W górach prawa przyrody były wypisane na każdym kroku, na każdym drzewie, na każdym źdźble trawy. Każdy z uczestników inaczej interpretował sytuację. Oni byli bliżej błękitu. On był bliżej ziemi. Gdy zbliżali się do przystanku pogoda nagle zmieniła się. Znów zaczął padać deszcz. - I jak tu wierzyć pogodzie? – spytał Andrzej. - Tak jak kobiecie – dodał Krzysiek ponurym głosem.

Wydania: