Czas wilków
To co nie udało się Bismarckowi w Wielkopolsce, nie udało się Hitlerowi w okupowanej Polsce, nie udało się Stalinowi i jego następcom, udało się teraz bez większego sprzeciwu.
O czym mówię? O zabronieniu ludziom chodzenia do kościołów. Gdyby wyżej wymienieni lub ich poputczikowie taki zakaz wydali, lud wyszedłby na ulice. Teraz siedzi w domach i kiwa głowami. Dlaczego tak się stało? Powodów jest kilka, ale głównym jest brak kościelnych (i nie tylko) przywódców, czyli, krótko mówiąc – pasterzy, nie nominalnych, ale prawdziwych, takich jakich nie brakowało wcześniej.
„Dobry Pasterz odda swoje życie za owce. A najemnik, ten kto nie jest pasterzem i do którego nie należą owce, gdy zobaczy zbliżającego się wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Robi tak dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach” – mówi Ewangelia.
Jak niewiele brakowało aby wilki unieważniły nasze wartości, związki rodzinne i społeczne. Nowa inżynieria społeczna zmieniła i unieważniła dotychczasowe paradygmaty. W krytycznym momencie Kościół zrejterował zamiast być „światłem świecącym w ciemności”. Zabrakło w nim (poza nielicznymi wyjątkami) dobrych pasterzy. Ich miejsce zajął elektroniczny pasterz, ustanowiony przez wilki. A przecież Chrystus nie chodziłby w maseczce i nie mówiłby: nie przychodźcie do mnie. Z drugiej strony mamy skonwertowany „lud Boży”, który daje posłuch władzy. Jak bardzo różni się to od czasu pierwszych chrześcijan, męczenników, którzy mieli inne wartości, niż dzisiejsze, zblatowane społeczeństwo. W tym zalewie plusów ujemnych, mamy kilka plusów dodatnich. Najważniejszy z nich to ten, że na naszych oczach rozpada się dotychczasowy, fikcyjny obraz rzeczywistości. Zmiany będą głębokie. Wygrają ci, którzy zerwawszy całun ułudy zobaczą, że król jest nagi.
W cieniu koronawirosa
W jednym z opowiadań Chestertona ksiądz Brown mówi: „Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A jeżeli nie ma lasu? Wtedy mądry człowiek zasadzi las.”
Dziś słowa te brzmią proroczo. Mamy las zasadzony globalnie nasionami koronawirusa, w którym nie tylko ukryć można liść ale nawet spore drzewa. Np. krytykowany projekt 5-G, o którym wiemy niewiele, zwłaszcza o jego ciemnej stronie, o której złośliwcy powiadają, że pożytek z niego niewielki poza możliwością totalnej inwigilacji. Jako przykład podają aplikację umożliwiające śledzenie kontaktów i kontroli kwarantanny. No ale – powiadają inni – to samo można uzyskać bez 5-G. To prawda, są jednak symptomy zmuszające do refleksji. Premier ogłosił program „nowa normalność”, co można by nazwać projektem 5-I, sprowadzającym się do: izolacji, identyfikacji, informatyzacji, indoktrynacji i infiltracji. Teraz nawet poczta będzie mogła przeglądać nasze listy, jak to było za Stalina.
Oczywiście dotyczy to papierowej korespondencji, bo ta elektroniczna będzie działać niezależnie.
A stąd już tylko krok do przymusowych szczepień i czipowania ludzi. W USA, w fabryce Forda, wprowadzono pilotażowy program czipu na rękę, który bzyczy i wibruje gdy co najmniej dwóch pracowników zbliży się do siebie, a dane przesyłane są do centrali. Czy do tego sprowadza się proroctwo: „że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymają znamię na rękę prawą lub czoło i że nikt nie może kupić ani sprzedać kto nie ma znamienia”.
Świat się męczy
Jest taki żydowski dowcip. Do rabbiego przychodzi Icek i pyta: jak to jest, czy świat żyje czy umarł. Bo jeśli żyje, to dlaczego bankrutują moje sklepy, a jeżeli umarł, to dlaczego bankrutują moje zakłady pogrzebowe? Icek – odpowiada rabbi – ty niczego nie rozumiesz. Świat ani nie żyje ani nie umarł, świat się po prostu męczy.
Pośród hiobowych wieści związanych z koronawirusem, z których wyłania się obraz niewesoły dla naszej gospodarki jest i taki, że kryzys przeżywają zakłady pogrzebowe. Okazuje się, że w czasie trwania pandemii liczba pogrzebów spadła o 40%, czyli, że w czasie pandemii liczba zgonów zmalała.
Kłóci się to z propagandą ziejącą z mediów, jakoby pandemia pochłaniała tysiące osób, bo liczby mówią co innego. Pandemia, o ile jest groźna, to jakoś nie wpływa na ilość zgonów, a odkąd okazało się, że chyba w Zabrzu wykryto 64 testy fałszywie dodatnie, to i do liczby zgonów z powodu COVID-19 podchodzić trzeba podejrzliwie. Propagandziści, jak to oni, zaraz dorabiają teorię do faktów, że np. w marcu i kwietniu na drogach panował mniejszy ruch i co za tym idzie – było mniej śmiertelnych wypadków drogowych. Teoria dobra, tyle, że płynący zeń wniosek jest taki, iż od koronawirusa groźniejsze są wypadki drogowe i zamiast zmuszać ludzi do aresztu domowego, noszenia masek itd., właściwsze byłoby zakazanie im jazdy autami.
Druga teoria jest taka, że wskutek utrudnień w dostępie do przychodni i szpitali ludzie spożywają mniej leków, przez co są mniej narażeni na różne zatrucia, a więc i zgony są rzadsze z tego powodu. Jeżeli to prawda, to do przepisów zaordynowanych nam przez ministra Szumowskiego, który także jest lekarzem, a do tego profesorem, należy podchodzić co najmniej ostrożnie. Zwłaszcza do zapowiedzi, pandemia nie skończy się dopóki „nie wyszczepimy” wszystkich Polaków.
Świat w rozkroku
No może nie cały, ale ta jego część, która uległa pandemii koronoszaleństwa, a jak wiadomo, jest to postawa bardzo niewygodna i na dłuższą metę nie do utrzymania. Bo to z jednej strony propaganda rozgrzana do białości pokazywała całą grozę wirusa COVID-19 i tytaniczną walkę z nim związaną, ale z drugiej – wszystkie te obostrzenia doprowadziły gospodarkę na granicę upadku.
No ale cóż mogły zrobić rządy, w tym nasz, skoro część świata medycznego przedstawiała apokaliptyczne wizje, które okazały się co najmniej przesadne, ale dopiero po kilku tygodniach, skoro do gry weszły różne koncerny, które wykorzystują okazję pandemii do robienia swoich interesów a to przez sprzedaż masek, a to testów. Nie mówiąc już o pokusie utrzymania ograniczenia praw tak długo jak się tylko da. Negatywne emocje, które są silniejsze od pozytywnych, z czasem słabną, zwłaszcza gdy w oczy zagląda pandemia globalnej recesji, a co za tym idzie – wzrost bezrobocia, inflacji i spadku siły nabywczej. Właśnie Ryanair, jeden z największych przewoźników lotniczych ogłosił zwolnienie ok. 100 tysięcy pracowników. Za chwilę cała branża transportowa ograniczy zatrudnienie, a dalej, jako że zbliżają się kanikuły, legnie sektor turystyczny. U nas to akurat nie odgrywa on takiej roli jak w krajach południowych, ale gospodarka to zbiór naczyń połączonych i padaczka jednego pociąga za sobą skutki u innych. Przypomnę, że na skutek restrykcji nałożonych na Rosję kilka lat tamu, upadło sadownictwo i mamy sytuację taką, że niekiedy jabłka są droższe od pomarańcz. Tarcza antykryzysowa, czym tak chlubi się rząd, tak naprawdę jest faktem propagandowym, nie mówiąc już, że aby dać jednym, rząd zabiera drugim, a czasami tym samym.
Rząd więc, nie tylko nasz zresztą, stoi w rozkroku. Albo znieść restrykcje, a tym samym przyznać, że całe to szaleństwo było zbędne i narazić się na gniew ludu, albo wprowadzić terror.
Sprawdzają się słowa Ronalda Reagana, iż rząd nigdy nie rozwiązuje żadnego problemu, tylko stwarza nowe, a lekarstwo może okazać się bardziej śmiertelne od choroby.