Czyj będzie to bój ostatni?
Jak wiadomo trwa bój o sądy. Sąd Najwyższy w okrojonym składzie 3 izb orzekł, iż sędziowie nominowani przez Krajową Radę Sądownictwa a powołani przez Prezydenta RP, są co prawda sędziami ale takimi gorszymi, bo ich orzeczenie są nieważne, a to z kolei oznacza, że nie mają prawa orzekać. Podobnie jak sędziowie Izby dyscyplinarnej, którzy – w założeniu ekipy rządzącej – mieliby karać sędziów-przestępców. Takie orzeczenie SN nie leży w jego kompetencjach, bo nemo iudex in causa sua, czyli, że nikt nie jest sędzią we własnej sprawie, a w kompetencjach Trybunału Konstytucyjnego, którego prezeska Gersdorf nie bardzo uznaje, a już z pewnością nie lubi prezeski Przyłębskiej. TVP uruchomiła nawet program „Kasta”, pokazujący wszystkie możliwe przypadki przekrętów sądowych, co rozpala emocje widzów do czerwoności. I o to chodzi, tzn. o sterowanie emocjami, bo przecież nie o realną, tj. korzystną dla obywateli reformę.
Niezależnie od obiektywnej prawdy, o której za chwilę, postępowanie grupy sędziów powiązanych z M. Gersdorf wpisuje się w politykę likwidacji państwa poprzez uszczuplanie jego prerogatyw. Szeroko rozumiany system sprawiedliwości z sądownictwem na czele, to nerw państwa, będący jego żywotnym elementem. Nie może więc być od państwa niezależnym całkowicie, zwłaszcza, że żyje z budżetu państwa, nie mówiąc już o tym, że odcina gałąź, na której siedzi.
Zarzuca się obecnej władzy, skądinąd słusznie, że chce ręcznie sterować sądami. Ale z drugiej strony wszyscy chyba wiedzą, że coś z tym trzeba zrobić, bo tak dalej być nie może.
Tak jak i sędziowie, nie mogą być bezkarni, a jeżeli wmieszają się w to instytucje międzynarodowe, mamy do czynienia z powtórką z historii, czyli wstępem do rozbiorów.
Stanisław Michalkiewicz zaproponował, żeby bat nad sędziami trzymało społeczeństwo w postaci wyborów sędziów na kolejne kadencje. Przyznam, że jest to pomysł zbyt idealny. Społeczeństwo nie ma bowiem dostatecznej wiedzy w temacie tym i nie tylko, o czym świadczą chociażby wyniki wyborów parlamentarnych, a jeszcze dosadniej – pewne osoby jak niejaka Jachira, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu, stała się ulubienicą tłumu.
O propagandowej racji stanu
Czy można napisać ciekawą powieść sensacyjną, gdzie głównym wątkiem będą procedury parlamentarne? Okazuje się, że można, ale, rzecz jasna, nie u nas. Dlaczego nie u nas – o tym za chwilę. Steve Berry w „Zaginionym rozkazie” opisuje intrygę, jak to Zakon Rycerzy Złotego Kręgu (coś a'la masoneria) próbuje zmienić Konstytucję Stanów Zjednoczonych wykorzystując do tego kruczki prawne. Drugim wątkiem jest poszukiwanie i przejęcie złota konfederatów z czasów wojny secesyjnej. Ten drugi wątek, przeplatający się z pierwszym, ma zaspokoić emocjonalne oczekiwania czytelników i zapewnić sprzedaż, co w warunkach amerykańskich jest sprawą kluczową. Nas jednak interesować będzie tu wątek pierwszy.
Najpierw kilka słów wyjaśnienia. Kongres amerykański, odpowiednik naszego parlamentu, składa się z dwóch izb: izby reprezentantów, czyli jakby naszych posłów, wybieranych w wyborach przez lud oraz senatu, których członków wybierają władze stanowe. W założeniu Ojców Założycieli senat miał być hamulcem dla radosnej twórczości posłów. No i miał narzędzie do obstrukcji proponowanych ustaw, np. długie, nieograniczone w czasie przemówienia, ale mniejsza o to. Ważne są wnioski.
W państwach poważnych elementem rządzenia jest propaganda a ta realizuje się przez pop-kulturę a wszystko razem służy racji stanu. To nie jest tak, jak może się wydawać, że pisarz pisze co chce, choć i tak bywa. Przeważnie jednak przemyca się pewne treści, zgodne z racją stanu, np. ostrzeżenie dla organizacji niejawnych, które chciałyby zmienić ustrój lub konstytucję. To do nich głównie adresowany jest wątek polityczny: patrzcie, my wszystko wiemy i możemy wam to uniemożliwić. Dodatkowo urabia się opinię publiczną poprzez odpowiednie sterowanie emocjami. Do tych celów zatrudnia się najlepszych pisarzy, filmowców, itp. U nas, niestety jest inaczej. Kultura to przeważnie skok na kasę, budżet, dla sitw wokół tego skupionych.
Inna sprawa to funkcja naszego współczesnego senatu, który nie jest zaporą dla legislacyjnej biegunki sejmowej a wybierany jest w głosowaniu powszechnym, tak jak sejm i żadną tamą dla sejmu nie jest. I niech nikogo nie zmylą wyskoki marszałka Grodzkiego. To nie ma nic wspólnego z polską racją stanu i żadną zaporą dla sejmu nie jest. Ale to temat na inną okazję.
Koronawirus – zwieńczenie i korona pracy laborantów?
Świat obiega trwoga przed pandemią koronowirusa. Właściwie histeria, która ani z wiedzą, ani ze zdrowym rozsądkiem nie ma wiele wspólnego. Skąd się wziął (nie chodzi o punkt geograficzny) i na czym polega, tego jeszcze nie wiadomo. Objawy są podobne do objawów grypy: gorączka, katar, kaszel, ogólne osłabienie organizmu, bóle głowy i mięśni, uczucie rozbicia, albo problemy układu pokarmowego.
Koronawirus to (podobno) nieznany typ wirusowego zapalenia płuc. To pesymistyczna wersja ale niczym nie poparta. Z pewnością jest to stan, który trzeba przechorować jak grypę. Groźne są jego powikłania w postaci właśnie wirusowego zapalenia płuc, na które medycyna akademicka nie zna lekarstwa.
Obecna pora roku sprzyja wylęganiu chorób jak zwykłe przeziębienie, zapalenie oskrzeli czy grypa, ale, jak zwykle w takich przypadkach bywa, skuteczna jest profilaktyka. I tu nic nowego. Dokładnie mycie rąk z użyciem mydła i ciepłej wody, zwłaszcza po każdym powrocie z miejsc publicznych, po skorzystaniu z toalety i przed jedzeniem, wzmocnienie systemu odpornościowego przyjmując suplementy takie jak cynk, czarny bez lub witaminę C, zadbanie o zdrowe jelita, rezygnując z cukru, przetworzonego jedzenia i zbóż, gdyż one wywołują odpowiedź zapalną organizmu.
Póki co ilość ofiar tego wirusa jest niewielka. Dla porównania: grypa „hiszpanka” w latach 1918-1919 zabiła 40-50 milionów ludzi. W wyniku grypy azjatyckiej (1957-1958) zmarło 2 mln osób a grypa Hongkong (1968-1969) pochłonęła ich milion. Zwykła grypa też jest groźna, a zwłaszcza jej powikłania.
A odpowiadając na zawarte w tytule pytanie: nie wiadomo, ale nie brak spekulacji, że jest to uderzenie w gospodarkę Chin. Wiadomo także, że laboratoria biologiczne pracują nad różnymi wirusami na wypadek wojny i co jakiś czas, coś tam wymyka się spod kontroli. Media zupełnie idiotycznie straszą przed wirusem kryjącym się w towarach chińskich. To bzdura. Każdy wirus żyje w organizmie żywym i przemieszcza się drogą kropelkową. Ale jest jeszcze coś. Medialna wrzawa sprzyja wyciąganiu budżetowych pieniędzy na badania. Właśnie Światowa Organizacja Zdrowia zwróciła się do rządu Stanów Zjednoczonych o $ 675 mln na badanie i walkę z koronawirusem. Tylko patrzeć jak powstaną szczepionki i cały biznes z tym związany.
O potrzebie iluzji
Już o tym pisałem ale nie zaszkodzi powtórzyć. Ludzie lubią żyć w iluzji – swoistej strefie komfortu, z której wyjście okupione zawsze jest wysiłkiem i ryzykiem, bez czego nie ma postępu – dodam. Właśnie oglądam w TV pewną panią z ministerstwa, która narzeka jak to senat blokuje ustawę o 13-stej emeryturze. Już widzę jak ludzie, a emeryci zwłaszcza, zgrzytają zębami i mają rację o tyle, że senatorzy mają w głębokim poważaniu ich poziom życia. Dlaczego tak myślę? Bo mogli zrobić coś innego: zaproponować ustawowe zwolnienie emerytur z podatku dochodowego, co dałoby im więcej niż ta 13-stka oraz podnieść te najniższe do przyzwoitego poziomu. Powtórzę jeszcze coś, o czym się zapomina: emerytura to nie zasiłek socjalny wypłacany przez państwo a pieniądze odłożone wcześniej i raz już opodatkowane.
Inną iluzją są inwestycje. Ludziska się cieszą, że rząd obiecuje zbudowanie obwodnic. Są one potrzebne, bo gminy i samorządy w ogóle sobie z tym nie poradzą. Ale już na etapie samych gmin inwestycje wyglądają trochę inaczej. Weźmy np. gminę X, której burmistrz obiecuje wybudowanie basenu, albo mieszkania +. Fajnie, nie? Ludziska się cieszą nie zastanawiając się, skąd wezmą się na to pieniądze, mało tego, myślą, że to pieniądze „z powietrza” i na nic zdadzą się tłumaczenia, że gmina weźmie kredyt, aby potem wszyscy go spłacali, prawda? Ale spójrzmy na to inaczej. Ludziska chcą tego basenu i tych mieszkań, czy czegoś innego, na co burmistrz powiada: OK, ale musicie się na to opodatkować, np. po 300 zł miesięcznie od łebka, a gdy zbierzemy cała kwotę zrealizujemy inwestycję. Ilu się na to zgodzi? Zaczną się kwasy, narzekania, że za drogo, że niech płacą ci, którzy chcą korzystać, itd. A co by było, gdyby burmistrz wprowadził przymusową daninę, zakładając hipotetycznie, że miałby takie prawo? Wybuchłby bunt. Tymczasem nikt się nie buntuje a większość potakuje, gdy gmina bierze kredyt, spłacany potem przymusowo, tyle, że w późniejszym czasie. Dlaczego? No właśnie dlatego, że ludziska żyją w iluzji i za cholerę nie chcą zrozumieć, że jeżeli czegoś nie widzą i nie dotyka to ich wprost, to to nie istnieje. Podobnie jak tego, że państwo coś daje, bo jeśli daje, to wcześniej lub później – zabierze. A przecież zrozumienie tego nie przekracza możliwości umysłowych przeciętnego obywatela. Tyle, że zmusza do myślenia, a jeżeli raz tak się zdarzy, to ówże obywatel mógłby zrozumieć jeszcze wiele innych rzeczy, na czym rządzącym także nie zależy.