Decetraliści odniosą sukces?

Autor: 
Jan Pokrywka

Nawet największe kłamstwo, największą bzdurę można sprzedać, jeśli ją polać sosem prawdy i korzyści. Tak jest w przypadku „21 punktów programu decentralistów”, programu przedstawionego przez finansowaną przez Georga Sorosa Fundację Batorego. Ma on na celu zmarginalizowanie roli państwa na rzecz zwiększenia roli samorządów, czyli wielkich (i nie tylko) miast. Kilka z tych punktów na pierwszy rzut oka wydaje się słuszne, ale tylko na pozór. Program bowiem nie zmniejsza roli urzędników, wręcz przeciwnie, tylko zamiast tych państwowych kontrolę przejmą komunalni, a to jeszcze gorzej. Dlaczego? O tym za chwilę.
Gdyby ktoś myślał, że jest to taki wyskok FB to by się grubo pomylił. Podobne zamiary niesie rezolucja ONZ pn. „Agenda na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju 2030” przyjęta przez Polskę przez rząd Dobrej Zmiany. I tu miasta są najważniejsze, mają mieć własne prawa, sądy, ustawodawstwo, policję. Nową religią jest ekologizm – kult matki ziemi – zapisany wprost – jako wartość łącząca wszystkich ludzi. Mają zwiększone być prawa człowieka, ale tylko w zakresie eutanazji i aborcji, bo już inne zostaną ograniczone, jak prawo do własności, zwłaszcza do samochodu i mieszkania, które ma zastąpić system najmu pod pretekstem większej wolności. Kłania się tu projekt Smart City sprowadzający się do totalnej inwigilacji przez zespolone służby z policją municypalną na czele.
Miasta bowiem trwają, a państwa upadają – jak to ujął Beniamin Barber lansujący rządy burmistrzów. Co to oznacza w praktyce? To, że włodarze dużych miast staną się władcami autonomicznych obszarów wolnej gospodarki. No ale, dla kogo wolnej, bo nie dla wszystkich przecież? Dla lokalnych mafii, to oczywiste. Co do tego możemy mieć pewność, bo już to przeżyliśmy. Nie my, oczywiście, tylko ludzkość. Z historii średniowiecza choćby wiemy, że tak właśnie było. W Polsce na przykład miasta miały na tyle dużą autonomię, że pełniły funkcję ochronną lokalnych rynków. Miały władzę, własne prawa, własną straż, czyli funkcjonowały obok władzy królewskiej. Miasta owszem, opłacały się, ale na wojnę szła szlachta, nie mieszczanie, nic więc dziwnego, że państwem rządziła szlachta. Z drugiej strony, miasta a nie majątki ziemskie, stały się wylęgarnią organizacji tajnych. Wiemy jak to się skończyło i stąd możemy domniemywać, jak skończy się i teraz.
A teraz próbka. Przysięga Nowego Mieszczanina, gdy przymie mieyskie prawo.
„Ja N. przysięgam P Bogu Wszechmogącemu: Iż chcę być wierny y posłuszny, radzie tego miasta, na ten czas y na potem będącey, wednie y w nocy. Taiemnic pospolitych a na więcey, które są miastu pożyteczne nikomu nieziawiać.
A ktoby się przeciwieł panom raycom y pospolitemu dobemu y sprawiedliwości takiemu nie chcę pomagać ale go poniżyć, a tego nie taić. Y to wszystko czynić y pełnić co zależy ku pożytku y rozmnożeniu miasta. a ieśliby kto co niesprawiedliwego o radzie mówieł, temu według możności moiey chce się sprzeciwić. A gdziebym się niemogł sprzeciwić y obronić, tedy świadczywszy obiecuie im to powiedzieć. Tak mi Panie może pomagay. Amen.” – źródło: Protokolarz miasta Woźniki 1483-1598. Księga druga. Zapisy do prawa miejskiego.

Kataster wykastruje z własności
Żeby nie wiem jak rząd się zaklinał pamiętać musimy jedno: jeżeli rząd mówi, że weźmie – to znaczy, że weźmie, a jeżeli mówi, że nie weźmie to znaczy, że mówi. Po przecieku do publicznej wiedzy planów wprowadzenie podatku katastralnego, naczelnik Jarosław powiedział, że póki PiS rządzi, katastru nie będzie. W tym krótkim zdaniu są co najmniej dwie informacje. Pierwsza, że coś tam o tym mówiono, jakieś plany są, ale zbliżają się wybory więc odstawiono go na półkę, nie wiadomo na jak długo. Druga, że Naczelnik straszy wyborców: jeżeli my wygramy będzie gites ten teges, a jak oni to strach się bać. Tymczasem może być i tak i siak.
Kataster to podatek nakładany na właścicieli nieruchomości w zależności od jej wartości i nie ma w tym nic złego; jeżeli ktoś coś ma to wiadomo, że koszty ochrony tego ponoszone przez państwo są większe. Problem w tym, ile on wynosi. Jeżeli np. pół promila, to niech tam jakoś można to przeżyć. Jeżeli 1% już trudno, a 3% to dla wielu oznacza tragedię. Zwłaszcza, że o wartości nieruchomości decydować mają urzędnicy, co oznacza korupcję. Można się więc spodziewać spadku wartości nieruchomości.
Jeżeli np. mieszkanie wycenione zostanie na 300 tys. zł, to 3-procentowy kataster wyniesie (nie licząc wszystkich innych opłat) 9 tys. zł rocznie. Dla wielu będzie to próg nie do przejścia, np. dla emerytów. Ale niech nie cieszą się ci, którzy nie są właścicielami mieszkań. Kataster zostanie nałożony na właścicieli kamienic i włączony do czynszu, przez co wzrosną ceny najmu.
Jednocześnie ma powstać system odwróconej hipoteki. Co on oznacza? Normalna hipoteka polega na tym, że kredytobiorca bierze kredyt na mieszkanie czy dom a do czasu jego spłaty bank zajmuje hipotekę. W przypadku hipoteki odwróconej bank bierze na siebie spłatę, w tym przypadku podatku katastralnego ale po śmierci właściciela, przejmuje nieruchomość. W ten sposób można będzie pozbawić własności miliony Polaków.

W tym szaleństwie jest metoda
Kolejna już a zapewne i nie ostatnia parada równości oraz inne ekscesy wywoływane przez różne grupy podające się za mniejszości, uznawane są za takie sobie wybryki. Jednych to zdumiewa, innych gorszy a jeszcze inni z ubolewaniem lub zrozumieniem kiwają głowami. Wszyscy jednak uznają to za uboczny lecz nieunikniony koszt demokracji. No bo skoro ma być wolność to i z takimi zjawiskami musimy się pogodzić. To jednak nieprawda. Zasada wolności działa prawidłowo tylko wtedy, gdy działa w dwie strony.
Demonstracje mniejszości wpisują się w strategię światowej lewicy polegającej na wykorzystaniu istniejących praw i procedur dla własnej korzyści, jednocześnie odmawiając jej innym. W tym wypadku prawicy, w myśl zasady: „nie ma tolerancji dla prawicy; tolerancja przysługuje tylko lewicy”. Zasadę tę sformułował Herbert Marcuse w eseju „Tolerancja represywna”.
Tak pojęta tolerancja prowadzi najpierw do marginalizacji a następnie likwidacji, także fizycznej, opozycji. To zresztą dotyczy całej tzw. Politycznej poprawności, które to określenie jest eufemizmem do zakamuflowania totalitarnego terroru ideologicznego. Terror z czasem przejdzie z formy ideologicznej do fizycznej aby wymusić na pozostałe większości posłuszeństwo i zmuszenie jej do pracy na rzecz utrzymania pasożytniczej mniejszości. Obecną rzeczywistość uznaje Marcuse jako wadliwą, nienadającą się do naprawy, stąd konieczność destrukcji, a idąc tym tokiem – postęp to destrukcja. Nowa tolerancja nie może tolerować przeciwników destrukcji.
W tym ujęciu łatwiej zrozumieć, dlaczego postępucy nienawidzą normalnej tolerancji. Osłabia ona bowiem skłonność mniejszości do działań rewolucyjnych. Stąd konieczność stałych prowokacji.

Węgry krajem morskim!
Prawie bez echa przeszedł u nas komunikat, że oto „Węgry za 31 mln euro kupiły w porcie w Trieście teren o powierzchni 32 ha z 300-metrowym dostępem do morza w ramach 60-letniej koncesji.” Ale to nie wszystko, bo wcześniej Chińczycy podpisali w Włochami umowę na budowę portu również w Trieście. Dlaczego tam? Bo tam w 1947 traktat paryski ustanowił Wolne Terytorium Triestu, po części należące do Włoch i Jugosławii. Nie to jednak jest ważne ale to, co z tego wynika.
Po pierwsze Węgry, kraj, jak uczą w szkołach – śródlądowy, otrzymały dostęp do morza.
Po drugie, realizują odbudowę królestwa Węgier sprzed traktatu z Trianon, czego dowodzi fakt umieszczenia przez Orbana w konstytucji Węgier zwrotu „Korona św. Stefana”. To nas nie powinno niepokoić, co najwyżej Słowaków, jako że Słowacja to Górne Węgry. Dla nas bardziej niebezpieczne będzie wstawienie przez Czechy do konstytucji podniesionej „Korony św. Wacława”, bo o ile z Wę-grami nie mamy sporów terytorialnych, to z Czechami już tak. Przypomnę, że po II wojnie światowej Czechosłowacja zbrojnie zajęła Ziemię Kłodzką i dopiero interwencja Stalina zmusiła ich do cofnięcia się do obecnych granic.
Po trzecie, Węgry z Włochami w praktyce realizują projekt Trójmorza, a przynajmniej jego część, co jest w pewnym sensie wymierzone w porty niemieckie. Jeżeli projekt dojdzie do finału powstać może trójkąt – Odessa, Suez, Triest – obszar kluczowy dla handlu jak przed I wojną światową.
Po czwarte, domniemywając po działaniach Chin, że może to być element odtworzenia „Jedwabnego Szlaku”, co miało być naszą domeną.
Po piąte, przykład ten wskazuje, że państwo poważne, nie musi być duże ani ludne, wystarczy, że ma odpowiednią doktrynę, środki i władzę. Bo też nie bądźmy naiwni. Taki projekt musi mieć silnego gwaranta, nie tylko finansowego ale politycznego. W handlu kluczowym elementem jest dystrybucja, a tej – komunikacja, czyli szlaki handlowe, czyli w ostatecznym rozrachunku – kto nad tym sprawuje kontrolę.
Polska także może wejść w swojej części poprzez Via Carpatia – trasę mającą przebiegać z Kłajpedy i Kowna na Litwie przez Białystok, Lublin, Rzeszów i słowackie Koszyce do Debreczyna na Węgrzech, a dalej do Rumunii, Bułgarii i Grecji, łącząc Bałtyk z Morzem Czarnym i Śródziemnomorzem. Miejmy więc nadzieję, że to nie przypadek ale część większego projektu.

Wydania: