Wybory, wybory a wszystko po staremu
Tak można podsumować tegoroczne wybory samorządowe ale nie tylko te, bo poprzednie również. Co więcej, im tych wyborów więcej, tym coraz widoczniejszy jest przesyt demokracją, która zanim dojrzała, zdążyła zwiędnąć. Widać to po spadającym zainteresowaniu społecznym; entuzjazmują się ci, którzy startują, bo też i mają czym. W wyniku tychże wyborów do obsadzenia zostanie tysiące synekur różnego szczebla, już nie na 4 ale na 5 lat, tyle bowiem przewiduje zmieniona ordynacja i ustawa samorządowa. Bo przecież nie chodzi tylko o rady gmin ale też powiatów i sejmików wojewódzkich. Samorządy więc mnożą się jak króliki, a przecież konia z rzędem temu, kto wie po co to wszystko. Taki, dajmy na to sejmik wojewódzki wraz z urzędem marszałkowskim, ciało jak najbardziej wybierane, dubluje urząd wojewody i jest zupełnie zbędny. Podobnie jak powiaty, dla których wydzielono jakieś zadania mogące być w gestii gmin. Tym bardziej, że w świetle obowiązujących przepisów tylko część zbieranych w gminach podatków zostaje w nich, a reszta idzie do wspólnego kotła zwanego budżetem, skąd po potrąceniu na funkcjonowanie sejmików, powiatów, urzędów marszałkowskich i centralnych, wraca do gmin w postaci subwencji budżetowych. Ale o tym, a więc całym tym patologicznym systemie w wyborach samorządowych się nie mówi, a przecież to jedyna okazja do zmian. Jakie to powinny być zmiany? Jak łatwo się domyśleć – likwidacja pośrednich szczebli samorządowych tj. powiatów i urzędów marszałkowskich. Ich funkcje powinny przejąć gminy, które w myśl tej koncepcji, byłyby nie tylko poborcą podatkowym ale i ich beneficjentem. Podatki zostałyby w gminach, które miałyby odprowadzić do budżetu centralnego tylko pewną ich część, na wydatki centralne, jak wojsko, policja, system wymiaru sprawiedliwości, urzędy centralne. To zmusiłoby gminy do dbałości o rozwój przedsiębiorczości na swoim terenie a jednocześnie zmusiłoby je do konkurowania między sobą o podatników, bo innego źródła dochodów by nie miały.
Żaba nie zdąży wyskoczyć, a my?
Jeżeli wrzucić żabę do gorącej wody to ona ratując się, wyskoczy. Ale jeżeli zimną wodę z żabą powoli podgrzewać, żabę się ugotuje. Inaczej nazwał to Stanisław Lem pisząc w „Głosie Pana”, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa byle postępować spokojnie i metodycznie. Jeszcze inaczej można nazwać to metodą salami, czyli plasterek po plasterku. O co chodzi? O naszą wolność, własność, prawdę i moralność, którą lewica od kilu dziesięciu lat, a nawet dłużej, likwiduje. Ostatnio zabrano się za ostatni bastion: internet. Zanim wyjaśnię o co chodzi mały rys historyczny.
O ile sowieci poszli drogą komunizmu siermiężnego,takiego pałką w łeb, na zachodzie a konkretnie we Włoszech obmyślono inną metodę, tzw. marsz przez instytucje. Krótko mó-wiąc, taktyka polega na: relatywizacji i rozluźnianiu uniwersalnych norm moralnych, rozmywaniu wspólnego etosu społecznego, kultur narodowych, zastępując je sentymentalizmem oraz afirmacją multi-kulti. Oś-miesza się wartości, zmienia znaczenie słów, a w edukacji produkuje się ludzi, którzy uważają, że muszą dostawać pieniądze za to, że ukończyli jakieś studia. Z drugiej strony szkoła przestaje pełnić funkcje kształtowania świadomości społecznej, którą to funkcję przejął marketing i medialne korporacje. I tu dochodzimy do internetu. Pierwszy monopol nastąpił kilka lat temu, o czym mało kto wie, na archiwalne zbiory zdigitalizowane. Chodzi o to, że archiwa, przeważnie historyczne, aby ułatwić dostęp badaczom, zostały zeskanowane i umieszczone w zapisie cyfrowym na odpowiednich platformach, czy portalach placówek naukowych aby ułatwić dostęp zainteresowanym. Jednak jakaś firma z Michigan zajęła się digitalizacją w całej Europie i to w ten sposób, że swój produkt objęła ochroną praw autorskich. A więc nie dzieła jako takie, ale ich cyfrowa postać została objęta prawami autorskimi i związanymi z tym opłatami. W efekcie jest to hamulec dla badań naukowych, a w każdym razie dla większości zainteresowanych, bo przecież nie dla wszystkich. Bo to, że nie chodzi o pieniądze, a przynajmniej nie tylko o nie, to chyba oczywiste. Założę się, że naukowcy z nurtu polit-gramoty będą mieli do nich dostęp i jeszcze jakieś granty. I nie chodzi o jakieś starocie interesujące wąskie grono maniaków, ale o źródła naszej historii i tradycji.
Acta II są klamrą spinającą te działania, ale nie tylko te. Prawda nie ogranicza się tylko do digitaliów, dlatego lewica wprowadza zapory ochronne w całym internecie pod pretekstem praw autorskich. To przedostatni krok na drodze do zamordyzmu. Ostatnim będzie totalna cenzura internetu, który zostanie poddany Ministerstwu Prawdy. I jak tu nie wierzyć, że Orwella proroctwa się sprawdzają?
Dali Przywieczerskiego, a co w zamian?
Niedawno odtrąbiono wielki sukces rządu dobrej zmiany gdy Amerykanie wydali nam Dariusza Przywieczerskiego, ponoć mózgu afery FOZZ, o czym w swojej książce pisali Mirosław Dakowski i śp. Jerzy Przystawa. Nie wchodząc w szczegóły przypomnę, że w 1989 r. sejm powołał do życia Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, którego głównym celem był wykup polskich długów państwowych po niższych cenach, np. 1 $ za 15 centów, przez podstawione spółki, co było niezgodne z prawem międzynarodowym. Na ten cel Fundusz otrzymał ok. 1,7 mld $ i skupił długi za 280 mln $, reszta rozeszła się po różnych spółkach w kraju i za granicą, czyli poszła na różne przedsięwzięcia. FOZZ, jak utrzymują niektórzy, był tylko przykrywką dla resortów niejawnych do wyprowadzenia dewiz z Polski. Rzecz jasna, pieniędzy nie zwrócono, a mimo kilku wyroków, sprawa jest dalej niejasna.
Nie była to jedyna afera w Polsce. Tuż po wybuchu wojny wywieziono z Polski 80 ton złota, aby nie wpadło w ręce Niemców. Złoto to różnymi drogami wędrowało po świecie aby ostatecznie, po wielu perturbacjach z rządem Francji i po interwencji amerykańskiej kancelarii prawnej, partnerami której byli m.in. bracia Dules, uzyskało status depozytu Anglii, Francji i USA złożonego w Londynie. Podobno 4 tony zostały zwrócone. Co stało się z resztą – nie wiadomo.
Wiadomo za to, że obecny rząd dobrej zmiany poprzez NBP zakupił w dwóch transzach 9 ton złota w lipcu i sierpniu, po odpowiednio 2 i 7 ton. Ale co ważniejsze, ta ostatnia wiadomość o zakupie świadczy, że coś się szykuje i nie będzie to nic dobrego. Dla nas. Może to być krach euro, może jakiś kryzys bankowy, a może kryzys socjalistycznej gospodarki? Nie wiadomo, ale lepiej być na wszystko przygotowanym.
Dlaczego o tym piszę? Nie po to, a przynajmniej nie tylko po to, aby wyśmiewać się z naszych polityków, którzy w najlepszym razie są durniami, w gorszym – cwaniakami i złodziejami, a w najgorszym – obcymi agentami. Także dlatego, żeby pokazać, iż wiele spraw z dziedziny finansów chociażby rozgrywa się ponad nami, mimo haseł o demokracji i transparentności i w której lidze jako państwo gramy. Bo może to całe złoto, to opłata za naszą państwowość? Bo, przypomnę, w czasie I wojny światowej, a właściwie w czasie wojny domowej w Rosji, na Syberii powstał legion czechosłowacki, który wsławił się tym, że zarekwirował carskie zasoby złota, które przekazał Anglikom. I zaraz powstała Czechosłowacja.
Prawica narodowa w bantustanie
Nawet rzadkie oglądanie telewizji czasami na coś się przydaje, choćby po to aby zobaczyć tryumfalny pochód lewicy na świecie, np. w USA. W jednym z odcinków serialu NCIS grupa zbuntowanych wojskowych chce odpalić rakiety z głowicami atomowymi na terrorystów, arabskich rzecz jasna, w Iranie, Syrii i jeszcze gdzieś aby raz na zawsze z terroryzmem skończyć. Na przeszkodzie stają im dobrzy agenci NCIS, którzy szukając powiązań buntowników trafiają na jakiegoś profesora i gdy z nim rozmawiają na stołówce, agentka dostaje na słuchawkę informację, że jest on powiązany ze skrajną prawicą. Na tym oglądanie musiałem przerwać, bo takiej łopatologicznej propagandy znieść już się nie dało, zwłaszcza w porze obiadowej, a posiłki należy jadać w spokoju i powoli.
Przyznam, że takiej propagandy nie było nawet za komuny. Ta urbanowska, jak i sensacyjne filmy made in NRD to wykwit intelektualizmu. Im by nawet do głowy nie przyszła taka gradacja: dobra amerykańska agencja wywiadowcza, trochę gorsi zbuntowani wojskowi, co to chcą dobrze, choć trochę pobłądzili co do metod, źli – to państwa arabskie a najgorsza to skrajna prawica. Co oznacza to ostanie stwierdzenie? Choć nie pada ono wprost, to w domyśle – dobre jest to, co nie jest prawicą, a co może być tylko lewicą. Nie mam ani czasu ani ochoty oglądać amerykańskich filmów nakręconych w ostatnim dwudziestoleciu, ale założę się, że propaganda taka nasilała się stopniowo i metodycznie. Aż łezka kręci się w oku za produkcjami z Clintem Eastwoodem (Brudny Harry), czy Charlesem Bronsonem (Życzenie śmierci), ukazującym zdrowe odruchy walki dobra ze złem.
Piszę o Hollywood dlatego, że ta fabryka snów wyznacza panujące trendy kulturowe, cywilizacyjne, robi padgatowkę pod rozwiązania polityczne itp. Dlaczego? Bo propaganda amerykańska ma do dyspozycji dystrybucję. Takie, dajmy na to Bollywood robi więcej filmów od Hollywood, a kto oglądał jakiś film made in India? A co dopiero u nas.
Taki Marian Kowalski otworzył TV Naszym Zdaniem. I co? Jest to kolejny medialny projekt prawicowy, jakich jest u nas dość sporo ale poza przekonywaniem już przekonanych, ewentualnie trochę myślących, nie ma przełożenia, bo nie ma odpowiednich pieniędzy, ludzi i dojścia do dystrybucji. Jest w pewnym sensie zamknięty jak Indianie w rezerwacie. Cała prawica i to na całym świecie staje się powoli skansenem, gdzie jeszcze można trochę pofikać ale już nie na zewnątrz. Taki skansen, pod pewnymi warunkami, może istnieć dość długo, byle tamtejsi Irokezi dobrze odgrywali rozpisane dla nich role. W przeciwnym wypadku rezerwat zostanie zamknięty, a jego mieszkańcy przeniesieni do psychuszek, tak jak chcą to zrobić z Marine Le Penn we Francji. I nie ma znaczenia, że jej program trudno nazwać prawicowym, wystarczy, że ją stygmatyzuje się jako skrajną prawicę.
Co wobec tego robić? Po pierwsze, nie dać zepchnąć do rezerwatu. Po drugie, wychowywać młode pokolenie w duchu prawdy, a po trzecie, być przygotowanym na wstrząsy sejsmiczne systemu. Bo lewicowy system sam się nie może utrzymać, musi mieć na kim żerować, bez tego zginie.