Z kresowych wędrówek - Lwowska pocztówka
Ukrainę odwiedzałem wielokrotnie, wydawało mi się, że znam ją w miarę dobrze. Nic bardziej mylnego. Może dlatego, że odwiedzałem zazwyczaj część centralną i wschodnią. Bywałem też na Krymie jeszcze przed aneksją, gdzie spędziłem niejeden dzień. Ale to inna Ukraina zarówno w sensie politycznym jak i społecznym. Tym razem odwiedzam znacznie bliższy nam Lwów, skąd wrażenia zgoła inne. Może dlatego, że to nasze ukochane Kresy, do których mamy niezwykle sentymentalny stosunek, gdzie poprzednie pokolenia zostawiły swój trwały ślad. Zresztą dla samych Ukraińców – Lwów to już istny Zachód lub przynajmniej jego namiastka.
Lwów miasto opiewane przez licznych poetów, wielokrotnie opisywane i wyśpiewane. Magiczne miasto, które jak mi mówi znajomy dziennikarz Tadziu Puchałka „kto raz tu zawita, przesiąknie na zawsze jego klimatem i będzie tu wracał do ostatnich swoich dni..”. Nie będę tu konkurował z opisami z lwowskich przewodników. To miasto warto a wręcz trzeba koniecznie odwiedzić, a wtedy do zakochania tylko jeden krok. To miasto nie można po prostu tak sobie odhaczyć na turystycznej mapie, bowiem tu przeżywa się zawsze niezapomniane chwile z niejedną łezką w oku. To za każdym razem wzruszające spotkanie z naszą ojczystą historią, chociaż niestety często się ją zamazuje i fałszuje.
O samych zabytkach i urokach Lwowa może w następnym odcinku. Dzisiaj bardziej skupię się na doznaniach bardziej przyziemnych i oddających koloryt zwykłego codziennego dnia.
Granica. Za pierwszym razem przekraczam w „normalnym” jeszcze czasie 2-3 godzin. Za drugim razem czekam blisko 7 godzin. Tak długo nie czekałem nawet w bardziej rygorystycznym sowieckim czasie. Kilka autokarów a czeka się nie wiadomo na co i dlaczego? Pogranicznik zabiera paszporty i znika na długi, wyjątkowo długi czas. Wiadomo, że jest to granica Unii, ale aż tak długo. Może Schengen nas rozleniwiło i przywykliśmy do braku granic jako takich. Przedpole granicy po polskiej jeszcze stronie to też obraz przysłowiowej rozpaczy. Sterty śmieci, brak czystych toalet i bezsensowne czekanie. Oczywiście można powiedzieć, to wina podróżnych. Ale jesteśmy wreszcie w Unii i już na starcie dajemy tak żenujący obraz. W kolejce dominują ukraińskie samochody wracających czy wyjeżdzających do pracy. Wciąż jesteśmy bowiem postrzegani jako rynek pracy, chociaż większość jak wynika z rozmów jedzie już dalej, głównie do Niemiec.
Lwowska ulica. Zawsze gwarna, ale też pewna mozaika nowobogackiego przepychu z szarością czy wręcz ubóstwem wielu. Wyjątkowy kontrast widoczny jest gołym okiem. Liczne samochody najlepszych marek, to widok prawie powszedni. Dziewczyny wyjęte jakby z zachodnich żurnali. Z drugiej strony starsi cichutko proszący o kilka hrynien. Miejscowe zarobki czy emerytury nie pozwalają na godne życie. Dla nas może jeszcze tu tanio, dla nich bariera trudna nieraz do pokonania.
Spotykamy się z miejscowymi Polakami, to oni szczególnie potrzebują naszej pomocy i wsparcia. Często nie mają środków na podstawowe leczenie, czy nawet na … pochówek. Na jednym z takich spotkań spontanicznie zbieramy na onkologiczne leczenie jednej z polskich lekarek, tego nie zapewnia tutejszy system. Za drugim razem przywozimy pudła pełne słodyczy, zabawek, książek i innych darów dla polskiego przedszkola i szkoły w Łanowicach koło Sambora. Jakże wzruszające są słowa starszych osób, które mówią „przyjechała do nas Polska”. Jeżeli tylko mamy taką okazję i możliwość organizujmy taką pomoc. Pamiętajmy o tamtejszych rodakach zwłaszcza starszych, którzy tam pozostali i trwają nadal mimo tylu trudności.
Zachodnia Ukraina w przeciwieństwie do reszty kraju jest swoistym bastionem zwolenników UPA. Cieszy się to zresztą przyzwoleniem władz. Dla nich nasi niedawni oprawcy spod znaku OUN UPA to dzisiaj bohaterowie. Pod niebiosa wynoszony jest Bandera czy Szuchewycz. Stąd w centrum ulice, pomniki czy tablice ku ich pamięci. Na murze więzienia-muzeum na Łąckiego tablica gdzie mowa o „śledczym więzieniu represyjnych władz trzech okupacyjnych reżimów polskiego, nazistowskiego i radzieckiego”. Na frontonie jedynej polskiej szkoły im. św. Marii Magdaleny podobna tablica ku czci Szuchewycza. Podobne spotykam w głównym holu politechniki. Przypomnę, że to właśnie on jest odpowiedzialny za wołyński pogrom. W mieście spotykam liczne ciemnoczerwono-czarne flagi UPA. W rynku pod nr 14 znajduje się tzw. Kryjówka UPA chwaląca męstwo owych „gierojów” i oferująca ich pamiątki. Na wszelkie sposoby buduje się historię współczesnej Ukrainy na takich bohaterach.
Wstępuję do dawnego kościoła jezuickiego, istnej barokowej perełki, wzniesionej dzięki zapisom Elżbiety Sieniawskiej (1610-30). Dzisiaj to unicka świątynia będąca kościołem garnizonowym ukraińskiego wojska. Odbudowana i nadal odnawiana z polskich środków, o czym informuje tablica. W nawie zdjęcia młodych chłopaków z tego regionu poległych w ostatnich walkach na Wschodzie. Dziesiątki jeżeli nie setki ofiar, tych którzy życie mieli dopiero przed sobą. Nad nami papierowe ptaki unoszące się gdzieś wysoko, symbolizujące ich dusze unoszące się do nieba.
Ta sceneria robi wrażenie, ale też rodzi pytanie – ile dramatów i tragedii rodzą podobne konflikty. W przedsionku szklana skarbonka na potrzeby walczących. Wychodząc natknąłem się na plakat z apelem o zbiórkę owoców dla tychże żołnierzy. Szlachetny zapewne w założeniu cel, tylko czy bardziej tutejsi oligarchowie nie powinni ponosić takie ofiary. Podobne pytania pozostawiam bez odpowiedzi.
Wspomniałem o zakłamywaniu historii. Ślady tego spotykam w niektórych lokalnych przewodnikach, gdzie o polskim okresie w dziejach tego miasta pisze się jednym zdaniem. Gdzie wszystko jest dziełem jakiś bliżej nieokreślonych ufoludków. Przypadkowo u stóp ratusza rozmawiam z miejscową przewodniczką, która czeka na swoją grupę. Rozmawiamy po rosyjsku (chociaż język ten jest niemile dzisiaj słyszany) o historii miasta. Ku mojemu zaskoczeniu owa pani wmawia mi, że to wszystko wokół – to wiadomo dzieło tutejszego ludu... Kiedy powołuję się na zachowane np. tablice fundatorów odpowiada jedynie „polscy panowie byli tu wyjątkowo krótko i nic specjalnego nie wnieśli”. Początkowo myślałem, że się po prostu przesłyszałem. Ale utwierdza mnie w tym również pracownik tutejszego uniwersytetu dawniej Jana Kazimierza, dziś Iwana Franki. Jego zdaniem: Polska była tu jedynie … 20 lat w okresie międzywojennym. Reszta to panowanie austriackie, ruskie i nie wiadomo jeszcze jakie. Widocznie tak spostrzega się tu dzieje Lwowa. Daleki jestem od wszelkich uprzedzeń, ale też budujmy przyszłość na historycznej prawdzie, bez czasowych ideologii i uprzedzeń. To wszystko wynagradza mi na szczęście jakże cudowny i magiczny Lwów. Te zaklęte w kamieniu lwy, mniej lub bardziej zapomniane polskie mogiły i wspaniałe zabytki wzniesione rękami naszych ojców. Bo też Lwów ma swój niepowtarzalny klimat, do którego serdecznie zapraszam o każdej porze roku.
Korzystając z okazji dziękuję p. red. Danucie Skalskiej z „Lwowskiej Fali” za ukazanie uroków naszego Lwowa. Dziękuję również za owe wspólne chwile wzruszeń w dzień Bożego Ciała u stóp naszej lwowskiej katedry. Wtedy wszyscy byliśmy jedną wielką kresową rodziną.