Nie ma darmowych lanczy

Autor: 
Jan Pokrywka

Na początek jedna uwaga: sukcesu nie da się osiągnąć drogą na skróty, jakimiś magicznymi zaklęciami, czy nie daj Bóg poszukując akceptacji jakiejś zbiorowości. Bez względu, czy będzie to mała grupa, czy jakieś kręgi opiniotwórcze w różnej skali wspierane przez fałszywe autorytety. To pułapka, do której prowadzi szeroka i wygodna, a niekiedy nawet przyjemna, bo wymoszczona pochlebstwami droga. Jest dokładnie na odwrót. Sukces bierze się z niezależności myślenia i mozolnej pracy. Dotyczy to pojedynczych ludzi jak i całych zbiorowości.
Rząd chwali się sukcesami Polski, jak to ona „rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatnio”, ale tak mówi każdy kolejny rząd, a cytat ten pochodzi z epoki Gierka, kiedy to owszem, przez kilka lat żyło się lepiej niż za Gomułki, tyle że na kredyt. Dziś z łezką w oku możemy wspominać owe 20 miliardów dolarów zadłużenia, bo nawet biorąc pod uwagę, że dolar wtedy znaczył więcej niż dziś, to jednak owe miliardy to pryszcz przy obecnym zadłużeniu. Jeśli więc mówią nam, że trzeba się zadłużać by np. pozyskiwać pieniądze unijne na różne fantasmagorie zwane projektami, to jest to droga prowadząca w pułapkę.
To samo dotyczy koncepcji politycznych. Mówią nam, a mam tu na myśli różne autorytety światowe, że demokracja jest najważniejsza, ale to nieprawda. Może najlepsza dla nich ale niekoniecznie dla nas. Mamy przykład z historii. Najazdy szwedzkie w XVII wieku wyniszczyły kraj do tego stopnia, że większa część szlachty utraciła wszystko i z tego już się nie podniosła, stając się tzw. szlachtą gołotą. No prawie wszystko, bo zachowała prawo głosu i tym handlowała, bo niczym innym nie mogła. Na tej bazie funkcjonowały różne agentury, co, jak wiemy, skończyło się rozbiorami. Konstytucja 3 Maja szlachcie-gołocie prawo głosu odebrała, na co ta zawiązała Konfederację Targowicką w obronie tychże praw i wolności. Poparła ją caryca Katarzyna, rzecz jasna, w obronie demokracji. Teraz też nam mówią o demokracji, ale przecież, gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, już dawno byłyby zakazane. Jeśli więc ktoś nam się stręczy jako obrońca naszych praw i wolności, przepędźmy go kijami. Powtórzę raz jeszcze. Nie ma łatwej drogi i politycznych przyjaciół. Są tylko trud, niezależność myślenia i własne interesy. A pieniądze i tak trzeba będzie oddać. A skoro już mamy sięgać do opinii innych, to przypomnę dwie. Angielska: Anglia nie ma wiecznych sojuszy, ma tylko wieczne interesy. Amerykańska: nie ma darmowych lanczy.

Unia słusznych założeń a zgniłych owoców
Nie można pominąć wystąpienia premiera Morawieckiego w Parlamencie Europejskim. Premier wygłosił kilka słusznych kwestii jak te, że np. powinna to być unia bezpieczna, broniąca obywateli przed siłą wielkich korporacji, a wymieniając nazwiska ojców-założycieli pomiął nazwisko Spinellego – patrona Unii, komunisty, pod niektórymi względami przewyższającego Marksa. Jeżeli premier zrobił to świadomie, dał sygnał, że Polska Unię, jako związek socjalistycznych republik pod egidą Niemiec nie poprze i słusznie. Projekt zjednoczonej Europy jako strefy wolnego rynku był ze wszech miar słuszny, ale co z tego, skoro nałożono na niego projekt Unii Europejskiej zaplanowany i opisany w Manifeście z Ventotene Spinellego właśnie. Jednak nie za to premier Morawiecki wytarzany został w pierzu i smole przez różnych kretynów, ale za brak praworządności w Polsce. Jak mantrę powtarzali oni zarzuty, na które sami sobie odpowiadali nie słuchając wyjaśnień Morawieckiego. Bo też nie o prawdę tu chodziło ale o rozgrywkę pomiędzy Niemcami a USA, w którą Polska została wplątana na własne życzenie.
Co nam w związku z tym grozi? Niewiele, o ile Polacy zrozumieją, że UE to nie takie mecyje i wszystko, co nam mogą zrobić, to nie dać dotacji. I dobrze, bo dotacje to nie żadne dobrodziejstwo, to taki koń trojański, bo z jednej strony dają, a z drugiej biorą. Trzeba to wyjaśniać, aby, gdyby do tego doszło, społeczeństwo się nie podzieliło, bo wtedy łatwo wygrać jednych przeciwko drugim, a w takim przypadku droga do pacyfikacji Polski stanie otworem.
Żeby uruchomić instynkt obronny Polaków nie wystarczy przypominać lekcję z historii. To też ważne ale jeszcze ważniejsze, aby Polacy chcieli bronić swojego państwa. Nie tylko dlatego, że innego nie mają ale, że w Polsce będzie im lepiej niż gdzie indziej. To wymaga większego wysiłku niż przemawianie w PE. Trzeba zrobić tak, by Polakom opłacało się być Polakami – powiedział w TV Idź pod Prąd Marian Kowalski i dodał, że obecnie Polska zajmuje I miejsce w przyjmowaniu emigrantów zarobkowych. Powodem jest brak rąk do pracy. Niestety, Ukraińcy i inne nacje to korzyść dla gospodarki na krótką metę, na dłuższą już nie. Nie tędy droga. Trzeba spowodować, aby płace w Polsce realnie wzrosły, aby młodzi i nie tylko młodzi ludzie za wypłatę mogli utrzymać siebie i rodziny. Obecnie Polska nie jest państwem atrakcyjnym dla Polaków.
Kowalski przypomniał jak to startując na prezydenta państwa poprosił o 2 miesiące bezpłatnego urlopu i natychmiast został zwolniony. Nikt się za nim nie ujął, z wyjątkiem jakiejś marginalnej partyjki lewicowej. Czy coś takiego byłoby możliwe w cywilizowanym państwie, w któ-rym kandydat na funkcję publiczną, zebrawszy 250 tys. podpisów został zwolniony z pracy?
Zmiany trzeba zacząć od siebie, od zmiany mentalności swojej i najbliższego otoczenia tak, aby nam się chciało chcieć. Nie tylko w skali interesu własnego nosa.

Koniec unijnych dotacji może być szansą rozwoju
„Stój, stój – odpowie – hardy młokosie, pomnę, co ojciec rzekł stary: słowicze wdzięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary. Więcej się waszej obłudy boję, niż w zmienne ufam zapały, może bym prośby przyjęła twoje, ale czy będziesz mnie stały?”– pisał proroczo Adam Mickiewicz i słowa te pasują do rzekomych dobrodziejstw jakie daje nam Unia. Powtarzam się, bo tego nigdy za wiele: unijne dotacje to zwrot tego, co wpłacamy do unijnej kasy i tyle. Skoro to wystarcza (wraz z wkładem własnym) na różne inwestycje to i bez tego też byśmy sobie poradzili.
Przypuśćmy jednak, że dotacje zostaną nam obcięte, bo muszą być po brexixie, to co się stanie? Nic zgoła, co więcej, może to być impuls do realnych reform, przez co rozumiem uproszczenie przepisów. Rząd, co prawda, powiada, że to już się dzieje i wprowadza „konstytucję biznesu” ale towarzyszą jej kolejne regulacje komplikujące sytuację mikro i małych przedsiębiorstw, bo takie powinny stanowić o sile naszej gospodarki. Pod tym względem „konstytucja biznesu” różni się od reformy Wilczka, która zlikwidowała 90% przepisów, licencji i koncesji wywołując wybuch rodzimej przedsiębiorczości. I tu dochodzimy do ważnego przyczynku psychologicznego. Ludzie, zwłaszcza młodzi, chętniej podejmą się własnej działalności o ile będą mieli świadomość stabilności przepisów oraz niskich podatków, niż pracę w korporacjach. Tak czyni rząd Rumunii i to ten kraj ma szansę stać się najatrakcyjniejszym dla inwestorów. A skoro mogą to robić Rumuni, to czemu nie my?
Odpowiedź jest prosta. Rząd polski uwikłał się w realizację szeregu programów socjalnych licząc na poparcie przy urnach. Aby jednak móc rozdawać pieniądze, trzeba je mieć, a więc zabrać je w mniej czy bardziej ukrytych formach podatków. Innej drogi nie ma i to się dzieje. Tyle tylko, że w pewnym momencie dojdzie do ściany i dalej już nie. Może taki wstrząs jest potrzebny?

Czy kolejny Mundial czegoś nas nauczy?
Gdy piszę te słowa Mundial jeszcze trwa, choć zbliża się już do finału i wiele się jeszcze może zdarzyć, ale jedno jest pewne: do kompromitacji Rosji i złowrogiego Putina nie doszło, co więcej Rosja wygrała wizerunkowo i do pewnego stopnia sportowo. Miały być białe niedźwiedzie na ulicach, kibitki na Sybir, kompromitacja piławskiej reprezentacji Rosji. Tymczasem białe niedźwiedzie były w zoo, policja nie rozpędzała demonstrantów, a Rosjanie odpadli dopiero w ćwierćfinale i to dość pechowo. Wszystko, przynajmniej od strony organizacyjnej, przebiegło zgodnie z planem. Dziwić może jedynie nieproporcjonalnie duża reprezentacja kibiców z Ameryki Południowej i Środkowej w stosunku do innych części świata, choć i tych z Azji i Australii także nie brakowało. Dlaczego to dziwi? Bo ulegamy pewnym stereotypom: kraje latynoamerykańskie są biedne i źle rządzone, w odróżnieniu od naszych. Widocznie jednak ich mieszkańcy nie są tak biedni skoro stać ich na kosztowny i długi lot międzykontynentalny i kilkutygodniowy pobyt w Rosji.
Od strony sportowej właściwie nie było niespodzianek. Wygrała stara Europa nad resztą świata co może budzić pewne podejrzenia po obejrzeniu kilku meczów a zwłaszcza ostatnich 10 minut potyczki naszych zuchów z zuchami z Kraju Kwitnącej Wiśni. To była ustawka. Nasi odnieśli sukces a Japończycy awansowali dalej. Ciekawe skąd mieli pewność, że w równolegle trwającym meczu Kolumbii z Senegalem nic się nie zmieni, prawda? Podsumowując występ naszych orłów można powiedzieć, że odnieśliśmy sromotny sukces, podobnie jak takie sukcesy odnosi nasz rząd na arenie międzynarodowej. Bo co prawda nasi piłkarze, podobnie jak politycy krzywdy sobie nie dadzą zrobić, ale o interesie tak kibiców jak całego społeczeństwa nie myślą Zresztą, znaczenie poszczególnych reprezentacji na arenie sportowej odpowiada mniej więcej znaczeniu tychże państw w polityce. O ile więc, Mundial i podobne imprezy tego typu są elementem systemu rozrywkowego do zarządzania emocjami, to ta widzialna polityka przecież także. Mimo to jakieś wnioski z tego można wyciągać. Np. taki, że rola Rosji rośnie a Niemiec spada, a Anglia i Francja stoją jeszcze wyżej i taki przekaz poprzedzać ma inne zaplanowane działania. Nie można sportu oddzielać od polityki. Mundial to miliardy dolarów zainwestowanych w różnych formach a takie kwoty nie mogą być poza kontrolą. Mundial to tylko jedna impreza, za którą stoi gra światowych finansów i innych, nierozpoznanych sił.
No ale wróćmy do naszych zuchów i przyczyn ich sromotnego sukcesu. One są takie same jak porażki w innych dziedzinach życia, a wszystko zaczyna się od mentalu. To częsta pułapka. Jeśli ktoś osiągnął coś, co w jego odczuciu uczyniło go lepszym od innych i może już tylko odcinać kupony, a także odcinać się od kibiców, ten uczynił pierwszy krok ku przepaści. Na to nakłada się swoisty kult cargo – naśladowanie innych, występy w mediach i reklamach – i to krok drugi. Trzeci to swoisty feudalizm w piłkarskim świadku blokujący awans zdolnym trenerom i zawodnikom. To trwa od lat, co widać po „sukcesach” naszych drużyn klubowych a teraz reprezentacji. Niestety, ten oczywisty obraz zaciemniają różne przypadkowe „sukcesy”, bardziej medialne niż rzeczywiste, dające alibi na tu i teraz, pozwalające na ukrycie różnych splotów interesów, spośród których najważniejszym powinno być zadowolenie i duma kibiców.

Wydania: