Pomysł. Lifting
Wiadomość jaką doniosły media na temat rzekomych zniżek na operacje plastyczne dla Urzędników Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a dokładnie przetarg o udzielenie zamówienia publicznego na świadczenie usług zdrowotnych dla pracowników NFOŚiGW - powaliły mnie i to dosłownie. Niby człowiek przyzwyczaił się do „dyskusyjnych” działań ekipy rządzącej, i nic tak naprawdę nie powinno już dziwić, ale jak mawiała moja babcia: „są pewne granice”. Czy w tym przypadku zostały one przekroczone? Biorąc pod uwagę masową wycinkę starych drzew w Puszczy Białowieskiej, która w opinii władnych jest, nazwijmy to „liftingiem”, pomysł operacji plastycznych członków resortu środowiska jest jak najbardziej na miejscu – obawa mogłaby być przy pomyśle „wycięcia w pień” urzędników, ale mała korekta uszu czy podniesienie piersi, jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a dodało jedynie uroku. Dyskutować można tu jedynie o pewnego rodzaju niesprawiedliwości ze strony ministerstwa. Otóż zniżki zróżnicowane są w zależności od pozycji pracowników w hierarchii. Upusty szeregowych pracowników to 10%, podczas gdy członkowie zarządu mają te upusty aż trzykrotnie większe.
Summa summarum, wiadomość o operacjach plastycznych okazała się jedynie plotką. Jednakże temat ten wzbudził moją ciekawość. Po głębszej analizie stwierdziłam, że w tym szaleństwie jest metoda. Czyżby? Zapytacie Państwo. Tak, to byłby naprawdę całkiem niezły pomysł.
Nie jestem skończoną pięknością, więc poniekąd nie powinnam wypowiadać się o urodzie innych. Jednak jako dziennikarz mam pewne prawa i z nich przy temacie „analizowania piękna”, pozwolę sobie skorzystać pisząc ten felieton.
Bądźmy szczerzy, naszym politykom nie zaszkodziłby mały lifting, niektórym nawet zabieg liposukcji i terapia odchudzająca. Każdy, myślę przyzna mi rację, że o wiele przyjemniej słucha się osoby, na którą miło jest popatrzeć, nawet gdy gada same bzdury. W przypadku, gdy jest ona mówiąc delikatnie „niezbyt ładna”, ze słuchaniem jej jest o wiele trudniej. Proszę sobie wyobrazić naszych ministrów i posłów wyglądających niczym miss i mister, dumnie prężących piękne, wysportowane ciała i gładkie lica z licówkami błyszczącymi w paszczęce. Ech…marzenie.
Będąc w temacie liftingu, to przydałby się on także naszej kinematografii, a szczególnie tzw. komediom romantycznym. Za każdym razem, gdy wychodzę z kina po obejrzeniu kolejnego gniotu tego rodzaju, przyrzekam sobie, że był to ostatni raz. I co? Gdy na ekrany kin wchodzi nowe „dzieło”, daję mu szansę i maszeruję ponownie do kina, niestety po to, by się kolejny raz rozczarować. Polskie komedie romantyczne nie tylko irytują, żenują, co wprowadzają widza w przygnębienie a nawet depresję. Twórcy na siłę starają się zrobić film w amerykańskiej jakości – nie wychodzi. Aktorzy, chociaż to zbyt dużo powiedziane, raczej mowa tu o osobach odgrywających rolę niczym rzemieślnik – bez komentarza. Fabuła, gagi – bez komentarza. Ogółem – bez komentarza. Doprawdy, czy tak trudno jest nakręcić dobrą komedię romantyczną? Jest tyle fajnych książek, na podstawie których można stworzyć niezły scenariusz. Są i aktorzy (nie ci sztampowi i osadzani we wszystkich filmach), którzy mają nie tylko wdzięk, ale przede wszystkim talent przez duże „t”. Należy dziękować opatrzności, że nie znalazł się chętny do nakręcenia polskiej wersji „50 twarzy Greya”, na samą myśl mam gęsią skórkę i to bynajmniej nie z podniecenia. Owszem, twórcy „Sztuki kochania” chcieli coś w tej materii przemycić, na szczęście wyszło nieudolnie i przeszło bez echa.
Reasumując, gdyby pokuszono się o przeprowadzenie liftingu tu i tam, naciągnięto, to co można naciągnąć i usunięto, to co należy usunąć – tu i tam nabrałoby wyrazu.