Węgiel i traktory, czyli socjalizm wiecznie żywy?
Za minionej komuny interes węglowo-koksowy wyglądał tak. Polska kopalnia wydobywająca węgiel koksowniczy, z którego koksownia produkowała następnie koks, sprzedawała go, powiedzmy, po 450 zł za tonę. Ale państwo do eksportu tego węgla dopłacało 200 zł za tonę. Czeskie firmy kupowały go płacąc 250 zł/t, aby następnie, po zmianie naklejek, sprzedać go polskim koksowniom za 400 zł za tonę. W ten sposób Czesi zarabiali na samej tylko zmianie naklejek 150 zł /t, a polska koksownia też na tym korzystała kupując węgiel o 50 zł tańszy na tonie.
No dobrze, ktoś powie, mógłby to być scenariusz do filmu Barei obśmiewający dawną rzeczywistość, tylko czy aby na pewno dawną?
Oto dowiadujemy się, że w Polsce bawiła delegacja pewnej zambijskiej spółki, która podpisała z Ursusem stosowną umowę w marcu tego roku. Dostawa ma być sfinansowana polskim kredytem, który Zambijczykom udzielił Bank Gospodarstwa Krajowego na kwotę 100 mln $. Rzecz w tym, że w połowie października w Mińsku bawiła także zambijska delegacja, tyle że na szczeblu ministerialnym, w efekcie czego Zambia zakupi od Białorusinów fabrykę traktorów i innego sprzętu rolnego, tyle że za gotówkę. Jaki interes zrobią na tym Białorusini a jaki my – to się dopiero okaże, ale sprawa ta przypomina inny kontrakt, etiopski, na 3 tys. traktorów wartości 90 mln $ I tu także Polska udzieliła kredytu, ale jego spłata rozpocznie się po 5 latach karencji i trwać będzie 40 lat przy oprocentowaniu 0,15% rocznie. A ponieważ inflacja dolara jest wyższa i biorąc pod uwagę karencję, okaże się, że do 0,15% interesu dopłacamy jak do węgla.
Zagadką pozostaje kwestia, po co Zambijczykom sprzęt z Ursusa, skoro kupują fabrykę tegoż na Białorusi? Może chcą za nią zapłacić za polskie ciągniki, które sprzedadzą gdzie indziej?
A skoro mowa o Ursusie, warto zaznaczyć, że produkuje on również autobusy o napędzie elektrycznym, która to produkcja także jest dotowana i idzie w większości na eksport. Przyglądajmy się temu i niech nikogo nie zmylą tłumaczenia, że produkcja dotowana jest w jakiejś części z pieniędzy unijnych. Bo niezależnie kto płaci, to tak jak w przypadku węgla, traktorów i autobusów, to są pieniądze podatników. Każdego, choć może w różnym stopniu.
Tanio sprzedać drogo kupić
To odwrotność zasady każdego biznesu żeby tanio kupić a drożej sprzedać, ale w tym przypadku jest jak w tytule. Zobrazuję to w następujący sposób. Ktoś, np. A sprzedaje samochód B za 10000 zł. B jeździ nim kilka lat i gdy auto jest prawie ruiną odsprzedaje A za 30000 zł. Co powiecie o takiej transakcji? Że A zwariował. Jednak tak właśnie działa państwo.
W 1999 r. włoski bank Unicredit kupił polski Pekao s.a. za 4,3 mld zł. Przez lata Włosi osiągali z niego zyski liczone na 30 mld zł. Rok temu PZU i Polski Fundusz Rozwoju odkupił 30% akcji za 10,6 mld zł, tym samym państwo polskie stało się udziałowcem większościowym tego banku będącego, jak ten opisany na wstępie samochód, ruiną. No może nie całkowitą, ale prawie. Bo tak jak samochód się zużywa tak samo jest z bankami. Rynek finansowy, na którym działają banki też już nie jest taki sam jak przed laty. Kredyty zostały udzielone, zawęził się krąg osób mających zdolność kredytową, krótko mówiąc, interes zaczyna kuleć. No, może jeszcze nie całkiem ale proces się zaczął. Banki ratując swoją pozycję dokonują fuzji.
Do czego potrzebny państwu jest bank Pekao s.a. – tego nie wie nikt, bo przecież propagandowe slogany wygłaszane przez różnych oficjeli niewiele mają sensu. Za te prawie 11 mld zł można było dokapitalizować PKO BP pod warunkiem, że bank ten przejąłby szereg funkcji rozmytych dotąd wśród innych instytucji. Np. prowadzenie rachunków dla emerytów i rencistów, oczywiście za darmo, czy rachunków indywidualnych, także za darmo. Może nawet firmowych dla firm polskich. Bez trudu taki bank przejąłby znaczną część rynku usług finansowych, no ale tego trzeba chcieć.
Dlaczego piszę o Pekao s.a. właśnie teraz? Ponieważ Jerzy Owsiak wypowiedział właśnie temu bankowi prowadzenie rachunku dla WOŚP z powodu jego upolitycznienia. Mimo to Pekao s.a. deklaruje, że nadal będzie wspierać Orkiestrę kwotą 2 mln zł rocznie, jak czyniło to do tej pory. No i co, czy ktoś tu nie zwariował?
Sanacja w krzywym zwierciadle
Są dwa sposoby rozwiązywania problemów. Pierwszy to wzięcie „byka za rogi” i mimo różnych, często przykrych następstw, problem zostaje rozwiązany raz na zawsze. Drugi, dziecinny, nazwać można metodą strusia i polega na chowaniu głowy w piasek, jak czynią to te pożyteczne ptaki lub dzieci. Niezałatwione sprawy mszczą się i wybuchają ze zdwojoną siłą w najmniej oczekiwanym momencie. Tak właśnie się stało w Warszawie i kilku innych miastach i teraz komisja Patryka Jakiego uwija się jak w ukropie. To wszystko oczywiście trochę na pokaz, bo przecież jest jeszcze kwestia wypłacenia odszkodowań, o czym się nie mówi. A przecież wszystko można było załatwić wcześniej.
Najlepszy moment był w 1999 r. gdy powstał sejmowy zespół przygotowujący projekt ustawy reprywatyzacyjnej. Przewidywał on jako zasadę zwrot w naturze, a gdyby to było z jakichś powodów niemożliwe – rekompensatę w innym mieniu. Ale nawet wtedy, gdyby i to było niemożliwe, zwrot nastąpiłby w obligacjach, udziałach w przedsiębiorstwach a nawet w gotówce. Co ważne, wtedy jeszcze państwo dysponowało majątkiem w stopniu większym niż dziś. Niestety, projekt o charakterze ustrojowym przepadł z kretesem. Mało, on nawet nie wszedł pod obrady parlamentu. Teraz za to mamy projekt reprywatyzacji Patryka Jakiego blokujący zwrot w naturze i ograniczający rekompensaty do 20% wartości w chwili nacjonalizacji, czyli do kwoty symbolicznej, ot, takiej na waciki.
Dlaczego o tym piszę właśnie teraz? Bo oto mamy kolejną rocznicę 11 Listopada, gdy w 1918 r. Rada Regencyjna przekazała władzę Józefowi Piłsudskiemu, który cieszy się w pewnych środowiskach estymą. Nie odbierając mu zasług należy pamiętać, że był on socjalistą i mimo, iż stwierdził, że wysiadł z tego pociągu na pewnym przystanku, to z infekcji lewicowej wcale się nie wyleczył. Przypomnieć wystarczy reformę rolną, która „skasowała” wielkie majątki ziemskie i kościelne ograniczając je do 180 hektarów z wyjątkiem Kresów, gdzie dopuszczano wielkość do 400 ha. A więc najpierw wywłaszczenie, potem parcelacja a na końcu odszkodowanie w wysokości pełnej ceny rynkowej. To ostatnie trzeba powiedzieć było szczęściem w nieszczęściu, ale zapoczątkowało to, co stało się po 1945 r. i co dzieje się dziś. Bo przecież PiS nawiązuje do tradycji piłsudczykowskich tyle, że dziś są one karykaturą tamtych. Patryk Jaki argumentuje broniąc swój projekt, że państwa na więcej nie stać. No ale skoro z każdym dniem Polska rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatniej, to jakże to? Przecież po 1918 roku państwo polskie dopiero raczkowało, naprawdę było biedne a rekompensaty wypłacano w cenie rynkowej.
Trójmorze zamiast … no właśnie?
Na naszych oczach zdaje się umierać koncepcja jagiellońska, powstała jeszcze za prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego, a sprowadzająca się do powstania unii państw środkowoeuropejskich pod przewodnictwem Polski z Ukrainą w składzie, co w jakimś, choć niewielkim stopniu, nawiązywało do granic i legendy I Rzeczypospolitej. Jak pamiętamy, po zmianie rządów, kiedy Polska znalazła się pod kuratelą Niemiec, z koncepcji tej się wyśmiewano, ale po ponownej zmianie rządów w Polsce i USA, ponownie do niej powrócono pod hasłem Trójmorza.
W założeniu planistów amerykańskich, miało ono w stać się klinem środkowoeuropejskim wbitym pomiędzy mocarstwowe zakusy Niemiec z jednej strony a Rosji z drugiej, uniemożliwiając sojusz tych państw. Tak to w każdym razie przedstawiano. Polska, w tym ujęciu, była co najwyżej narzędziem tej polityki, czego polscy politycy nie mogli i nie mogą zrozumieć uważając, że są równoprawnym partnerem w tej grze i to jest całe nieszczęście. Jakkolwiek by nie oceniać samej koncepcji Między- czy Trój-morza, to gdyby nasi politycy widzieli rzecz we właściwy sposób mogliby postępować racjonalnie i coś na tym ugrać z korzyścią dla kraju, a tak, przy błędnym założeniu konsekwencją są błędne wnioski i błędne działanie. Jak np. obłąkańcze popieranie Ukrainy, której polityka dla nas bynajmniej nie jest korzystna.
To zraża inne państwa, które na Ukrainę położyły już krzyżyk postrzegając ją we właściwym wymiarze. W dodatku w Czechach wybory wygrała partia ANO A. Babiša, eurosceptyka i polonosceptyka co najmniej, który nigdy nie zgodzi się na przywództwo polskie. Tym bardziej, że za miedzą wygrała wybory chadecka Austriacka Partia Ludowa (OeVP) Sebastiana Kurza. Austria, o czym się u nas nie mówi, jest naturalnym sojusznikiem Węgier i potencjalnym Czech. A zważywszy, że Polska zraziła do siebie Węgry, które były w sporze z Ukrainą o status Węgrów na Zakarpaciu, w którym Polska poparła Ukrainę oraz wskutek swojej antyrosyjskiej obsesji, próbuje narzucić Węgrom zakup droższego amerykańskiego gazu zamiast tańszego rosyjskiego o poparciu polskiego przywództwa nie ma mowy. Te dwa elementy: proukraińskość i antyrosyjskość sprawią, że Polska, znajdzie się na obrzeżach a nawet poza granicami Grupy Wyszehradzkiej po przystąpieniu doń Austrii i Chorwacji, która wtedy stanie się zaczynem restytucji dawnego imperium austro-węgierskiego. Jeśli tak się stanie Polsce pozostanie tworzyć coś na kształt Ukrpolu, tylko czy taki twór będzie potrzebny w polityce USA, które poprzeć mogą bardziej stabilny i przewidywalny układ osi Praga-Wiedeń-Budapeszt?