O wolności i prawie do własnego dziecka
W połowie września opadła kurtyna, a właściwie listek figowy zasłaniający prawdę o wolności w naszym i tak już nieszczęśliwym kraju, a zwłaszcza wolności i praw do własnego dziecka. Wówczas to na białogardzkiej porodówce urodziło się dziecko, którego rodzice, ku przerażeniu tamtejszego personelu, nie dość że mieli jako takie pojęcie o medycynie, to co gorsza i o swoich prawach. Jak wiadomo, a tylko przypominam, rodzice zabronili szczepienia dziecka bez sporządzenia testu, czy nie jest uczulone na składniki szczepione, zabronili także podania witaminy K bez zbadania, czy jest ona dziecku potrzebna, bo wiadomo, że każdy człowiek ma w sobie zasób różnych witamin w różnym stopniu, noworodki także, a nad-miar witamin bardziej szkodzi niż pomaga. Na domiar złego, zgodnie z przyjętym i akceptowanym poglądem medycznym, zakazali umycia noworodka gdyż właśnie to, cały ten śluz poporodowy jest ważny w pierwszej dobie życia pełniąc rolę ochronną. To musiało rozsierdzić lekarzy, którzy nie lubią, trzeba to przyznać, gdy im się wskazuje na uchybienia a co dopiero na błędy. Wykorzystali zatem fakt, że nasz miłujący prezydent Duda jako jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą po objęciu urzędu, podpisał ustawę o obowiązkowych szczepieniach właśnie, czym od razu wskoczył do czołówki postępactwa i napisali donos. Na drugi dzień o świcie do szpitala przybył sędzia i w ramach posiedzenia wyjazdowego ograniczył rodzicom prawa rodzicielskie, w wąskim co prawda zakresie ograniczającym się do szczepień, niemniej jednak, to wystarczyło, aby wystraszeni rodzice, których racji sąd nawet nie udawał, że słucha, zabrali dziecko i udali się w nieznanym w szpitalu kierunku. Zaraz media podały informację, o porwaniu dziecka, które jest nieposzukiwane przez wiadome organa, co jest o tyle nawet już nie śmieszne, że każdy może się wypisać ze szpitala na własne życzenie, a rodzice na takiejże podstawie wypisać mogą swoje dziecko, nie mówiąc już o tym, że nie można przecież porwać swojego dziecka, bo stanowi to błąd logiczny. No chyba, że porywa się dziecko cudze. A tak było w tym przypadku, bo rodzice mają do dziecka prawa biologiczne, ale od strony prawnej dziecko jest własnością państwa. Państwo decyduje o sposobie porodu i wszystkich zabiegach (około) medycznych, państwo decyduje o przymusie i programie kształcenia do 18 roku życia, nadaje pesel, pobiera opłaty i podatki, decyduje wreszcie o sposobie leczenia i pochówku. Interesująca w tej sprawie jest sprawność działania organów ścigania. Każdy, kto zetknął się czy to z policją, prokuraturą i sądem wie jak to wygląda. Niechęć przyjęcia zgłoszenia od ofiar przestępstwa, potem częste umorzenie z różnych względów, a jeżeli sprawa nawet trafi do sądu to ciągnie się latami z niepewnym skutkiem. A tu proszę, kilka godzin i już.
Co można powiedzieć na zakończenie? Że wolność istnieje już tylko w formie szczątkowej? Toć banał i trzeba być ślepym by tego nie widzieć.
O demokracji raz jeszcze i oby ostatni, bo już tego nie da się słuchać. Nie, żeby to były jakieś ciekawe diatryby, jakieś odkrywcze spostrzeżenia, nic podobnego. Poziom debaty i zrozumienia, co oznacza to słowo, jest ża-den, co dziwi, bo w szkołach istnieje (chyba) taki przedmiot jak WOS, czyli wiedza o społeczeństwie. Tymczasem wszyscy mówią o zamachu na demokrację, lub odwrotnie powołując się przy tym na Monteskiusza, uważanego za teoretyka jeśli nie ojca demokracji, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi. Sam Monteskiusz żadnym demokratą nie był, demokrację owszem, zakładał jako ustrój abstrakcyjny i sprzeczny z naturą ludzką. Uważał on, że władza powinna być podzielona na ustawodawczą (dwuizbowy parlament), sądowniczą (sprawowaną przez miejscowych notabli ale z królem jako najwyższą instancją odwoławczą) i wykonawczą (monarcha). W koncepcji Monteskiusza nie ma miejsca dla ludu, który w demokracji jest źródłem władzy sprawując przy tym władzę zwierzchnią! A zatem, niewybieralność sędziów jest sprzeczna z demokracją, a utożsamienie demokracji z trójpodziałem władzy jest więc czystym absurdem. Skąd zatem przekonanie, że jest inaczej? Z czystej ignorancji; mało kto przestudiował Monteskiusza.
Zresztą, demokracja może całkiem śmiało funkcjonować bez trójpodziału władzy. Tak jest np. w Szwajcarii, gdzie sędziowie są wybieralni różnie, w zależności od kantonu, a to w wyborach powszechnych, a to przez lokalny rząd lub parlament i nawet nie muszą być prawnikami. Co więcej, procedują okazjonalnie, utrzymując się z całkiem innych zajęć, zaś trybunały konstytucyjne istnieją zaledwie w 5 na 26 kantonów. A przecież nikt przytomny nie powie, że w Szwajcarii nie ma demokracji ani praworządności.
Czy wyjazdowe sesje to wstęp do regionalizacji?
No i proszę, 28 września w auli Arnosta w „Chrobrym” odbyła się 38 sesja Sejmiku Wojewódzkiego, czyli najwyższej władzy samorządowej na Dolnym Śląsku. Jak się dowiadujemy z mediów, m.in. z portalu Powiat Kło-dzki, prezentację naszego subregionu przedstawił starosta Maciej Awiżeń. Co takiego mówił – zainteresowanych odsyłam do źródła, a mnie interesuje zupełnie coś innego, a mianowicie ów „subregion”. Co to słowo oznacza, zwłaszcza w kontekście „nasz subregion”? Zgaduję oczywiście, że panu Staroście chodzi o coś więcej niż powiat, bo subregion, to innymi słowy coś mniejszego od regionu, taki pod-region, gdyż takie jest znaczenie łacińskiego słowa sub. No więc, czy chodzi o region w znaczeniu geograficznym, kulturowym, gospodarczym, historycznym czy administracyjnym? To bardzo ważne aby to uściślić, co za chwilę wyjaśnię. W takim przypadku subregion to jakaś część regionu, mniejsza i także jednolita.
Jeśli dobrze rozumiem pana Starostę, chodzi mu z grubsza o Kotlinę Kłodzką, twór specyficzny, bo łączący wszystkie te cechy regionu, które wymieniłem, a więc historyczną, geograficzną, gospodarczą, kulturową i administracyjną. Tak, niewątpliwie jesteśmy mieszkańcami subregionu. Jest jednak pewne ale.
Od pewnego czasu Prezydent Wałbrzycha głosi teorię bogatej północy i biednego południa województwa dolnośląskiego. Jest w tym sporo racji, gdyż rzeczywiście, okręgi wrocławski, legnicki, lubiński czy głogowski z wiodącymi miastami są bogate. Jednak wszystkie, z wyjątkiem Wrocławia bogactwo zawdzięczają złożom miedzi, jak w powiedzeniu: „nie ten się biedzi co na miedzi siedzi”, ale to złudzenie, o czym się tamtejsi mieszkańcy przekonają, gdy miedź się skończy. To jednak daleka przyszłość, wróćmy więc do teraźniejszości.
Prezydent Wałbrzycha rozwinął z czasem swoją myśl lansując konieczność powołania dwóch subregionów, które powinny iść swoją drogą niezależnie od bogatej północy: wałbrzyskiego i jeleniogórskiego. Nie wiemy, czy subregion kłodzki ma wejść w skład subregionu wałbrzyskiego, czy stać ma się trzecim subregionem. Obawiam się, że chodzi o to pierwsze, bowiem Wałbrzych jest już tak zadłużony, że musi swoje długi „rozpuścić” w większej objętości, że tak to ujmę. Czyli, że chodzi o przyłączenie Wałbrzycha do jakiejś większej całości, co nie jest czymś nowym, bo podobnie zadłużoną gminę Ostrowice umyślono połączyć z odległym o kilkanaście kilometrów Drawskiem Pomorskim. Z Wałbrzychem jest ten problem, że w pobliżu nie ma takiego miasta, z którym go można by połączyć.
Jestem przekonany, że pan starosta Awiżeń chciał dobrze, ale obawiam się czy nie dał się wpuścić w maliny. To jedna sprawa. Druga, to co zrobić z zadłużonymi gminami? Od lat przed tym przestrzegam, ale przysłowiowa marchewka w postaci złotego deszczu unijnych dotacji, niejednemu przyćmiła rozum. No a kiedy przyjdzie moment spłaty, może wyjść na jaw cała nagość króla.
Manifest Komunistyczny ciągle żywy
Gdyby ludzie wiedzieli co niosą im socjaliści, przegnaliby ich na cztery wiatry. Niestety, nie widzą i ta ignorancja sprzyja sukcesom lewicy, która rządzi w sferze kultury i oświaty niepodzielnie. To właśnie oświata jest tego główną przyczyną. Lewica zmienia kod kulturowy nadając starym nazwom nowe znaczenie, a to czego nie da się zmienić – starannie ukrywa. Weźmy choćby Unię Europejską, którą u nas uważa się za twór prawicowy, gdzie panuje wolność i praworządność i porównajmy np. z Manifestem Komunistycznym, zwanym wcześniej Manifestem Partii Komunistycznej, napisanym przez Marxa na przełomie lat 1847/48. MK powinien być przerabiany w szkole na lekcjach WOS-u, bo choć tekst napisany jest typowym dla lewicy bełkotem, to kilka rzeczy można bez trudu wyłowić. Oto kilka przykładów. Głównym celem jest zniesienie dotychczasowych stosunków własnościowych, a konkretnie zniesienie własności prywatnej utożsamianej z własnością burżuazyjną. Na drugim miejscu jest zniesienie wolnego handlu, a dalej zniesienie możności przekształcania pracy w kapitał, rentę gruntową i pieniądz. Cele te prowadzą w konsekwencji do biedy, uzależnienie ludzi od rządzących struktur, przekształcenia ich w niewolników, gdyż w dalszej części Manifest zakłada centralizację władzy, gospodarki i przymus pracy dla wszystkich. Środkami prowadzącymi do opisanych wyżej celów jest zniesienie rodziny, bo opiera się na dorobku prywatnym, wspólność żon, co jest wyzwoleniem kobiet spod dominacji mężczyzn i kapitalistów, społeczne wychowanie dzieci, likwidacja narodów i państw oraz zniesienie religii, moralności i tradycji. Wszystkie te cele, choć o różnym stopniu natężenia przyświecają UE. Mamy, co teraz, po referendum w Katalonii widać jak na dłoni, próbę likwidacji państw, czemu sprzyja polityka regionalna i zastąpienia ich jednym superpaństwem. Mamy rozbijanie rodziny, likwidację tradycji i uspołecznienie, czyli upaństwowienie dzieci, ruchy feministyczne; o ile u nas są to dopiero „miłe złego początki”, to w krajach skandynawskich i w Niemczech państwo może w dowolnej chwili i pod byle pretekstem odbierać dzieci i handlować nimi. Przez politykę podatkową zmniejsza się średnia klasa i wolność gospodarcza a rozszerza się opiekuńczość państwa, które w ten sposób uzależnia ludzi, ci zaś stają się półdarmowymi pracownikami korporacji. Praca też nie daje już możliwości przekształcenia jej w kapitał, a staje się jedynie źródłem utrzymania, czyli uzależnienie. Są to rzeczy zupełnie oczywiste ale niedostrzegalne. I to już zaczyna być niebezpieczne, bo gdy zostanie zrozumiane może już być za późno.