O kłodzkiej kulturze rozmowa z Mają Dzierżyńską (cz.1)
Maria Dzierżyńska – historyk sztuki, wieloletnia dyrektorka Biura Wystaw Artystycznych w Kłodzku, fotografik, autorka wielu wystaw autorskich, publicystka, krytyk sztuki współczesnej. Związana z Kłodzkiem od 1968 r.
- Pochodzi Pani z Wielkopolski. Studia i pierwsza praca – to Poznań.
W jaki sposób znalazła się Pani w drugiej połowie lat 60. XX w. w Kłodzku?
- Moja rodzina nie wywodzi się z Wielkopolski. Mama urodziła się na Kresach w okolicach Stanisławowa a ojciec w okolicy Białegostoku. Pobrali się w Warszawie i przyjechali krótko przed wojną do Słupcy w Wielkopolsce. Tam się urodziłam, także mój młodszy brat. Po studiach, choć na roku było nas tylko 10 osób, nie było pracy w naszym zawodzie. Zaczepiłam się w Bibliotece im. Raczyńskich na półtora roku, ale wiedziałam, że rozminę się ze swoim wykształceniem, a książki czytałam zawsze. Pani prof. Alicja Kamzowa powiedziała, że w drzwiach uczelni jest wywieszka, proponuje prace Muzeum w Kłodzku i Muzeum w Łańcucie. Wybrałam Kłodzko. Liczyła na to też Pani Profesor, która chciała żebym zajęła się średniowiecznymi rękopisami – być może znajdę coś niezwykłego w dawnym skryptorium augustiańskim (czyli w naszej farze).
- Pierwsza praca w Kłodzku w Muzeum Ziemi Kłodzkiej satysfakcjonowała Panią?
- Tak. Nasz szef p. Wacław Brejter zapewniał nam to co mógł – serdeczny stosunek do świata i lwowskie poczucie humoru. Pierwsza praca to jakby odkrywanie wykopalisk. Były to zbiory po przedwojennym Muzeum, lekko przetrzebione. Eksponaty wiele lat przeleżały na strychu Powiatowego Domu Kultury pod zarządem Towarzystwa Miłośników Ziemi Kłodzkiej. Nikt się naprawdę nie orientował jaką wartość przedstawiają. Wykłady naszych profesorów dotyczyły wybitnych osobowości w sztuce Leonarda, Rafaela, Rubensa... a tu spotkałam monety niewiadomego pochodzenia, śląskie zegary ludowe, kufle cechowe z zawieszkami w zatartym, niezrozumiałym języku. Porządkowanie i wpisywanie do ksiąg i kart inwentarzowych to była nasza misja. A potem była wielka praca całych pokoleń muzealników, żeby je wzbogacić o nowe zakupy.
Ale najpierw należało stworzyć warunki do ekspozycji, a Muzeum w starym budynku, pod twierdzą (Chrobrego 22) z każdym dniem rujnował czas. I podziemne prace w labiryntach pod rynkiem. Żeby uratować coś, trzeba czasem coś poświęcić.
Właśnie w tym ostatnim okresie starego Muzeum trafiłam tam. Wszystko było romantyczne (usytuowanie) i nieprzewidywalne. Wyznaczono termin eksmisji w 1968 r. z zagrożonego budynku i przez parę lat znajdowaliśmy miejsce do pracy w różnych, prowizorycznych miejscach.
- Znajomość i zrozumienie sztuki współczesnej pozwoliło Pani na utrzymanie wysokiego poziomu kłodzkiego Biura Wystaw Artystycznych, którym Pani kierowała w latach 1973-1993.
- W 1973 r. Danusia Turkiewicz – absolwentka PWSSP, architekt wnętrz powierzyła mi założoną przez nią galerię Biura Wystaw Artystycznych w ratuszu, bo Turkiewiczowie zamierzali przenieść się do Jeleniej Góry. Reforma administracyjna w 1975 r. sprawiła, że odłączono nas od Wrocławia i terytorialnie związano z Wałbrzychem, które zostało województwem, lecz w sferze kultury miało o wiele mniej do zaproponowania niż Wrocław. Nasi artyści zaczęli powoli opuszczać nasze środowisko. Wyjechali Basia i Janek Kulkowie, Danuta i Witold Turkiewiczowie, Ania i Bogusław Michnikowie. Kłodzko pustoszało, myślałam dla kogo będę sprowadzała twórców i wystawy skoro wyjeżdżają najbardziej twórczy ludzie.
- Dlaczego w Kłodzku powołano taką placówkę, która dziś niestety już nie funkcjonuje?
- Placówkę tę powołano dla potrzeb tutejszego środowiska twórczego, które złożone przede wszystkim z artystów szkła, pracujących w hutach Stronia, Szczytnej, Polanicy, mogło wystawiać swe prace w kolejnych ekspozycjach. Kiedy CBWA pozwoliło nam pokazać twórczość tych artystów w ośrodkach kultury polskiej za granicą, moja placówka przygotowała wystawy eksponowane w Lipsku, Berlinie, Budapeszcie, Wiedniu i Carvin. Był to koniec lat 70. i początek 80. ub.w. Bojkot środowisk twórczych po roku 1983 uniemożliwił dalsze prace w tym kierunku. Ale nasza wystawa zrobiła się modna, mogłam pokazać ją jeszcze w 11 miastach polskich – Łódź, Bydgoszcz, Konin, Białystok, Płock, Suwałki, Radom, Słupsk, Koszalin, Jelenia Góra. Potem artyści byli zapraszani na różne ważne festiwale za granicą już indywidualnie. A Triennale Szkła zorganizowane w 1976 r. może świadczyć o bardzo dobrej kondycji środowiska artystycznego. Był to niewątpliwie najbardziej intensywny okres działalności.
Musiałam zrobić sobie przyjemność i przypomnieć wreszcie o malarstwie i grafice. Wymyśliłam „ciemne ogrody” 1980, 81 – bojkot wynikły z politycznej sytuacji uniemożliwił kontynuację.
- Jacy artyści przewinęli się przez Pani galerię?
Wtedy mogłam pokazać wiele prac bardzo ważnych twórców nurtu metaforycznego w sztuce polskiej – jak Tadeusz Brzozowski, Stanisław Fijałkowski, Henryk Waniek, Zdzisław Beksiński, Tadeusz Makowski – właśnie Ci uczestniczyli w wystawie „Marzenia, mity, wtajemniczenia” zorganizowanej z okazji 10 Wiosny Poetyckiej w 1974 r. Ten rok też był bardzo ważny dla galerii.
I chociaż Muzeum było ciągle w remoncie, Galeria wypełniała wtedy tę przestrzeń przeznaczoną dla sztuki dosyć intensywnie.
To nie jest tylko moja zasługa, inne placówki jak KOK też działały świetnie i udawały się nam często wspólnie organizowane zdarzenia. Wieczór zaczynał się wernisażem w BWA a kończył koncertem poetyckim w KOK-u.
- Z perspektywy 50. lat pobytu i pracy w kulturze w Kłodzku, czy mogłaby Pani wybrać okres, który był najbardziej pomyślny dla Kłodzka w tej sferze (wg Pani)?
- Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, który okres był najlepszy dla kłodzkiej kultury. Z każdym dniem odkrywałam Kłodzko jako miasto wielorakich możliwości. Zależało to najczęściej od wyobraźni kreatorów zdarzeń, które nazywamy kulturą. Kto by pomyślał, że dwoje schorowanych poetów, jak Anna Zelenay i Jan Kulka będą mieli potrzebę skonfrontować swą twóczość z szerszym gronem piszących z Polski. I rozrosło się to w cały nurt poetyckich manifestacji. Pamiętam turniej poetycki w czasie „nocy poezji i jazzu”, gdzie obok debiutantów, zupełnych żółtodziobów poezji występowała na scenie siwowłosa poetka i malarka Erna Rosenstein, która wyraźnie skandowała swoje wiersze. Nikt się temu nie dziwił, ogólna aprobata, więcej, entuzjazm udzielał się widowni. Wszyscy chcieli powtarzać to każdego roku. Coraz ostrzejsza cenzura powstrzymywała te piękne spotkania. Na jednym z nich na chwilę pokazał się Herbert, znajomi poeci wskazali mi go i zaraz zniknął na długi czas, bo koledzy wciągnęli go do jakiegoś pokoju. Mieli dużo do pogadania, nie zawsze nadarzała się taka okazja. Rozmowy w kuluarach w tamtym, trudnym czasie, to były niezwykłe chwile, na prawdziwą wymianę poglądów.
....Ale w kulturze istnieje zwykle falowanie.
Na prośbę naszych władz wrócili wkrótce Michnikowie i Boguś znów kontynuował spotkania z poezją. Reaktywował kłodzki Klub Literacki, zjawili się nowi poeci, przyjeżdżali krytycy z Wrocławia - Jan Stolarczyk i Marek Garbala - a poezja na nowo zamieszkała w Kłodzku. Te spotkania i sympozjony stały się częścią repertuaru tych lat, mam
nawet wierszyk na tę okazję.
W dniu sympozjonu
A kiedy nad Kłodzkiem
rozbija się bania z poezją
spotkasz poetów
na każdym zakręcie ulicy
znanym szlakiem suną pod obłokami
na przeźroczystych skrzydłach
Lekką konstrukcją mostu
przemyka Jaś Kulka
wtóruje mu Witek
zbiegłe dwa ptaszki św. Franciszka
za zakrętem podkręca wąsa Romek
czekając na Wojtka
dla którego każdy dzień
bywa świąteczny
Michał nagle wyłania się
z metafizycznej mgły
która go wchłonie za chwilę
a Borsosiu uśmiecha się cicho
jak gdyby nigdy nic
Zocha z Heleną dziecinnie ubawione
że ktoś następny dał się nabrać
na liryczny wątek
a Boguś niewidzialną pałeczką
dyryguje orszakiem
z niebotycznego balkonu
i mnie kronikarza...
też tam spotkać możecie
21-VI-1986
Spotkania w Klubie Literackim i to, co z nich wynikało do początku lat 90., opisałam już w Pani gazecie (GP BRAMA) w kilku artykułach.
W tym falowaniu sztuki przebijają się co pewien czas ważniejsze momenty; choćby Salon – 10 razy realizowany w KOK-u przez Marka Szpaka, który skupił raz w roku całą działalność środowiska. A także „Labirynt” w latach 1998-2008, zainspirowany przez prof. Jerzego Olka, gdzie amatorzy współczesnej fotografii mogli przyjrzeć się najbardziej nowatorskim realizacjom. Bo przecież w sztuce nieustannie coś się zmienia a rewolucja technologiczna te zmiany dodatkowo wymusza. Poza tym czas.
Część osób, które były inicjatorami tych zdarzeń jest już na emeryturze, ale przecież dalej uczestniczymy w tym co dzieje się w kulturze, nie ma tygodnia, żebym nie otrzymywała nowych zaproszeń. Doszły dalsze miejsca wystawowe, jak Centrum Kultry Chrześcijańskiej czy Salonik Prasowy w Bibliotece. Nie wspomnę już o znakomitych koncertach muzycznych w Muzeum i teatralnych w KOK-u. Nudzić się w Kłodzku nie sposób.
- Dziękuję za rozmowę.
Mam nadzieję, że powrócimy do rozmowy w kolejnym numerze BRAMY. Tym razem tematem rozmowy będzie twóczość artystyczna Pani Maji Dzierżyńskiej.