Kłopoty z demokracją

Autor: 
Jan Pokrywka

Mamy oto sytuację taką, że ludzie naukowo utytułowani bredzą na potęgę, co rodzi pytanie, czy są idiotami czy zakontraktowanymi propagandzistami? Co w tym przypadku lepsze a co gorsze? Weźmy na przykład demokrację. Wystarczy włączyć telewizor aby zobaczyć o co chodzi. W 9 przypadkach na 10 występujących tam tytulantów, słyszymy lament nad łamaniem demokracji. To jest taka propagandowa padgatowka, której z drugiej strony rezonują działania praktyczne, ot taki groteskowy „majdan” pn. KOD. KOD to Komitet Obrony Demokracji. Ale nie o to przecież chodzi. Demokracja to rządy większości sprawowane w sposób bezpośredni, jak w starożytnych Atenach, lub pośredni, jak obecnie na świecie. Pośredniość oznacza rządy parlamentarne; partia wygrywająca rządzi i tyle. Każda więc decyzja podejmowana przez większość parlamentarną jest demokratyczną, większość bowiem może wszystko. Taka jest demokracja. Nie ma ona wiele wspólnego z praworządnością, czyli nomokracją, demokracja bowiem to tyrania większości nad mniejszością.
Problem pojawia się, gdy chodzi o praworządność. Prawo winno być regulatorem życia społecznego, co też nie wszystkim musi się podobać. Ale prawo może być zmieniane tak w systemach demokratycznych jak i monarchicznych, z tym, że w tych pierwszych zazwyczaj dzieje się to częściej, gdyż lud kaprysi częściej niż monarcha. Bo też i monarcha, zmieniając prawo ustanowione wcześniej, podważa autorytet monarchii, więc i czyni to rzadziej. A czy istnieje prawo obiektywne, którego należy przestrzegać zawsze i wszędzie? Z pewnością za takie można uznać podstawowe zasady prawa naturalnego, na którym oparte zostało prawo rzymskie, które z kolei winno leżeć u podstawy prawodawstwa europejskiego, a więc i polskiego. Jest jednak zupełnie inaczej.
Dlaczego mamy z tym taki problem? Bo zmieniono znaczenie słów. Nie tylko takich jak demokracja, pod którym każdy rozumie co chce, a co sprowadza się do tego, co kto lubi. Cały przekaz jest fałszywy, ustawiający rzeczywistość medialną jako realną. Rzeczywistość medialna jest fikcją, iluzją, tak jak władza medialna nie jest żadną trzecią władzą, a jedynie narzędziem władzy tajnej, zawsze stojącej w cieniu demokracji, której używa jako parawanu.

Propaganda a sztuka – nierozłączne
W Nowej Rudzie powstała grupa zmierzająca do pozbawienia Olgi Tokarczuk honorowego obywatelstwa tego grodu. To z jednej strony dobry znak, że późno, bo późno ale ludzie, przynajmniej niektórzy, trzeźwieją. Ale czy trzeba było aż takich ekstrawagancji jak oskarżenie Polaków o współudział w holokauście, aby zrozumieć kim jest i jaką funkcję pełni Tokarczukowa? Dla mniej zorientowanych: Olga Tokarczuk została wykreowana na pisarkę, taką Xenę polskiej literatury współczesnej, przez środowiska związane z „Gazetą Wyborczą” jeszcze w latach 90. Mechanizm był prosty i taki sam jak zawsze: nagrody i wyróżnienia (Nike), rezonans zagranicą i zagraniczne, najczęściej niemieckie, stypendia i odczyty. A powód? Wylansowanie odpowiedniego mechanizmu-nośnika propagandy ustalanej bynajmniej nie w Polsce, ale to banał, bo każdy w miarę przytomny rozumie, że nie inwestuje się w kogoś con amore, ale dla własnego interesu. Tak przynajmniej postępują państwa poważne, rozumiejące rolę doktryny, propagandy i misji. Schemat treści jej powieści zawierał się w tym co określa się mianem lewicowości, polit-poprawności, New Age, feminizmu, antykatolicyzmu, antypolonizmu, itd., a wszystko to podlane sosem jungizmu. Ocenę twórczości Tokarczukowej dokonał Lech Stępniewski w dwóch tekstach w swoich „Czytankach”, jakie można znaleźć w sieci. Problem jednak w tym, że książek tych mało kto czytał, gdyż w przeciwnym wypadku nie trzeba by pozbawiać Tokarczukowej honorowego obywatelstwa Nowej Rudy, bo nigdy by go nie dostała.
Inny przykład propagandy, to kryminały Marka Krajewskiego, którego bohaterem jest niemiecki komisarz policji Eberhard Monk (chyba, że coś pokręciłem z nazwiskiem), rozwiązujący zagadki w przedwojennym, a więc niemieckim, Wrocławiu, zwącym się wówczas Breslau. Mamy więc z jednej strony tokarczukowy produkt dla lemingów aspirujących do miana inteligenta i Europejczyka, a z drugiej - dużo sprawniejszego Krajewskiego oraz te siły, które za nimi stoją.
Dlaczego o tym piszę? Aby uzmysłowić absurdalność mitu artysty, a więc i pisarza, czerpiącego wenę z kosmosu i będącego pośrednikiem między bogami z Parnasu a ludźmi. To mit utrzymywany od lat po to, aby rządzeni nie rozumieli mechanizmów świata władzy. Jest tak jak w tytule: sztuka i propaganda nie są sobie przeciwstawne, one występują łącznie, różnią się jedynie celem: czy jest nim rozwój człowieka, czy wprost przeciwnie. Mamy więc z jednej strony niegdysiejszy Kościół, kościelny mecenat i artystów takich jak Michał Anioł. To się udało, bo Kościół miał pieniądze i misję. To usiłowały zniszczyć rewolucje lansując własne wartości, własnych artystów i nowy porządek świata. I niszczyły, po wynalezieniu druku – za pomocą książek i prasy, potem filmu i telewizji.
Ktoś się zapyta, dlaczego to siły rewolucji i „postępu”, czyli lewicy i demokracji uzyskały przewagę na szeroko rozumianej niwie artystycznej? Przyczyną są pieniądze, duże budżety, którym na tym zależy i to one opanowały rynki oraz dystrybucję, to jasne, bo wylansowanych artystów i propagowane przez nich treści trzeba odpowiednio sprzedać, a to z kolei konieczne jest do realizacji ich celów. Bo takie są, pro bono nikt tego nie robi, a konkretnie chodzi o to co zawsze i w każdej rewolucji: zmiany stosunków własnościowych i utworzenie nowego człowieka poprzez zmianę paradygmatów kulturowych.
Nie można też pominąć błędów popełnianych przez „naszych”, którym daleko do ideowości a bliżej do własnego lansu. Wystarczy zastanowić się choćby, dlaczego „tamtym” tak łatwo przychodzi nawiązywanie kontaktów za granicą a „naszym” jakoś nie? Czy tylko przez osobiste ograniczenia „naszych”, ich ambicje i wąskie horyzonty? Ale nie patrzmy na nich. Jest przecież internet, póki co wolny, targi książek, gdzie można zaistnieć. Warunek jest jeden: ciężka praca, a także unikanie jak ognia pułapki w postaci dotacji z takich czy innych budżetów. Dotacje nie służą rozwojowi wolnej myśli ale jej kanalizacji i unieważnieniu. To jak podpisanie cyrografu z diabłem: najpierw przyjemna iluzja, potem bolesne zetknięcie z rzeczywistością.

Czy stare podziały mają jeszcze sens?
Chodzi o lewicę i prawicę, podział dziś bardziej pojęciowy niż faktyczny, zapoczątkowany przez Rewolucję Francuską. W Zgromadzeniu Narodowym, obradującym w owalnej hali do jazdy konnej rzędy krzeseł ustawiono tak, że w środku zasiadał przewodniczący. Po jego lewej stronie siedzieli arystokraci a po prawej - radykalni patrioci, ale zostało to zamienione, ponieważ początkowo przewodniczący zasiadał na leżącym naprzeciw dłuższym boku maneżu. Prawica do czasu Rewolucji Francuskiej nie miała ideologii, nawet nie wiedziała, że jest prawicą, wystarczał jej status quo bez potrzeby zmian. To dopiero rewolucja zrodziła lewicę i jej ideologię od Woltera i Rousseau poczynając przez Marksa i Lenina a na współczesnych ideologach drobniejszego płazu głoszących demokrację, tolerancję i inne ekstrawagancje, kończąc. Można powiedzieć, że w miarę jak lewica ideologicznie ewoluuje, czyli się przepoczwarza, to jednocześnie zmienia się sens tradycyjnych pojęć. Np. faszyzm, czy hitleryzm określa się jako prawicowe, choć są to formy czystej lewicy, z tym że partia Hitlera była narodowo-socjalistyczna, zaś partia Stalina – internacjonalistyczna. To dość dziwne przekłamanie istnieje do dziś i w mainstreamowej propagandzie ruchy narodowe określane są jako prawicowe (złe!) a ponadnarodowe - lewicowe (dobre!).
W Polsce od tzw. „upadku komunizmu” żadna rządząca ekipa nie była prawicową, a podział na prawicę i lewicę przebiegał wzdłuż osi SLD a reszta. Dziś ten podział nieco się zmienił; ze sceny zeszedł SLD i schodzi PO. Miejsce lewicy zajęło PiS z elementami centrowymi. Lewicowa partia Razem podobnie jak prawicowa „Korwin” nie weszły do parlamentu, a o „Nowoczesnej” Petru niewiele można powiedzieć ponadto, że reprezentuje jakieś nieokreślone siły i ich interesy. No dobrze, ale po czym odróżnić lewicę od prawicy? Po stosunku do kilku kardynalnych wartości:
1. Prawda. Dla prawicy prawda odpowiada greckiemu jej znaczeniu, jest stała, niezmienna, dla lewicy prawda jest względna, zmienna w czasie. 2. Człowiek. Prawica postrzega człowieka realistycznie, ze wszystkimi jego wadami i zaletami, dlatego zakłada konieczność istnienia prawa jako regulatora życia społecznego. Lewica postrzega człowieka jako z istoty dobrego (koncepcja J. Rousseau), którego psują warunki zewnętrzne. Wystarczy je zmienić, a wszystko będzie dobrze, zło zniknie i wszystko będzie gites tenteges. 3. Religia i tradycja dla prawicy są systemami wartości i drogą rozwoju, dla lewicy to „opium dla ludu” i „bielmo na oczach”. 4. Wolność gospodarcza jako element wolności w ogóle, dla prawicy jest bezwzględna, a ograniczona prawami i bezpieczeństwem innych osób. Lewica uznaje ją ale pod kontrolą państwa, a więc w ograniczonym zakresie. 5. Podobnie jest z własnością, przy czym dla skrajnej lewicy własność jest złem. 6. Podatki. Dla prawicy podatki pokrywać powinny te dziedziny życia, które są wspólne dla wszystkich obywateli, a więc np. wojsko, system sprawiedliwości, ochronę środowiska i dziedzictwa kulturowego, obrót bronią, lekami i ich pochodnymi. Reszta, w tym edukacja, powinny zależeć od samych zainteresowanych, którzy dzięki niskim podatkom będą mieć więcej pieniędzy.
Żadna partia, poza UPR, Nową Prawicą i „Korwin” nie spełnia powyższych kryteriów. Ktoś powiedział, że w Polsce mamy lewicę pobożną i lewicę bezbożną i to wydaje się dobrym określeniem.

Powstanie Styczniowe
Po upadku Powstania Listopadowego autonomia Królestwa Polskiego została ograniczona a konstytucja zniesiona. Po 30 latach na scenie politycznej pojawia się margrabia Aleksander Wielopolski, który przedstawił carowi Aleksandrowi II memoriał, w którym uznawał jego władzę w zamian za szereg reform: ustanowienie polskiej administracji, szkolnictwa, odrębności Królestwa Polskiego i wolności w praktykowaniu religii katolickiej. W marcu 1961 r. car podpisał stosowny ukaz. Po roku Wielopolski został cywilnym naczelnikiem,
a Wielki Książę Konstanty namiestnikiem Królestwa. Wielopolski popierał ambicję Konstantego koronowania się na króla polskiego, chciał jednak „oczyścić przedpole” z ruchów anarchistycznych i rewolucyjnych, które opanowywać zaczęły Europę. Służyć temu miała branka, tj. pobór do wojska. Niestety, branka nie spełniła założeń i większość rewolucjonistów została na wolności.
Powstanie Styczniowe określane jest ostatnim romantycznym zrywem patriotycznym Polaków. Niestety, szereg faktów świadczy, że była to prowokacja mająca zniszczyć reformy margrabiego i uniemożliwić reaktywację Polski. „Istnienie państwa pruskiego zależy od tego, by nigdy nie powstało państwo polskie” - pisał Karol Marx, przez niektórych nazywany „przyjacielem Polski”. Warto te słowa zapamiętać i zrozumieć, tak samo jak to, co legło u źródeł wybuchu Powstania Styczniowego. Niech temu posłużą kilka obrazków.
Reformy Wielopolskiego nie podobały się Prusom, dlatego można sądzić, że to one parły do wybuchu powstania. Szef policji w Poznańskiem – F. W. Berenschpung rozprowadzał ulotki rewolucyjne, a zasiadający w parlamencie w Berlinie poseł Niegolewski złożył w tej sprawie protest. • Z Poznańskiego do Kongresówki bez przeszkód przedostał się wraz z oddziałem obwołany przez grupę młodych ludzi, najprawdopodobniej inspirowanych przez Gromadę Rewolucyjną Ludu Polskiego, Ludwik Mierosławski. Działał co prawda krótko, ale jego przejście przez granicę wygląda na zaplanowane przez władze w Berlinie. • Później, odpowiedzialny za rozbrajanie oddziałów powstańczych, które przekroczyły po upadku powstania granicę austriacką, oficer stwierdził, że broń i amunicja powstańców ma stempel pruskich magazynów wojskowych. • Interes w wybuchu i upadku powstania miała też Anglia, tradycyjnie dążąca do hegemonii na kontynencie euroazjatyckim i osłabienia Rosji i która od czasu do czasu „podpalała” Europę. To z Londynu pochodziły manifesty adresowane do Gromady Rewolucyjnej Ludu Polskiego. • No i nie można zapominać o przygotowywanej rewolucji światowej, skąd już tylko krok do I Międzynarodówki. Ruch rewolucyjny, wbrew lewicowej propagandzie, był przeciwny powstaniu odrodzonej Polski. Najlepiej ilustruje to list Garibaldiego (kolejnego „przyjaciela” Polski), do Hercena (też „przyjaciela” Polski), utyskującego nad arystokratyczno-jezuicką Polską, w któ-rym odpowiedział, że porozmawia ze szlachtą, aby zmieniła archaiczny charakter powstania, nie przysparzającego mu sympatii. Także w samej Rosji istniało silne stronnictwo antypolskie, dążące do ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej zwłaszcza, że po powstaniu listopadowym rusyfikacja poczyniła postęp. Można więc założyć, że skoro Prusacy mieli w Królestwie swoich agentów, to i Rosjanie również. Dla ilustracji przedstawiam niewyjaśnioną prowokację z okresu niemal popowstaniowego. Oto przełom lat 1864/65. Powstanie wygasło, Traugutt powieszony, działa jeszcze ksiądz Bródka ale to już nie ma znaczenia. Do niejakiego Daniłowskiego, czerwonego rewolucjonisty przebywającego na emigracji w Paryżu, zgłasza się 17-letni Jan Kubary z kolegą informując go, że Kongresówka się trzyma a oni są emisariuszami rządu powstańczego. Chcą, aby Daniłowski wrócił do kraju i przejął dowództwo, co następuje, tyle że okazuje się to prowokacją i po przyjeździe zostaje on aresztowany. W wyniku tej operacji, ok. 400 osób zostało rozstrzelanych, 700 wcielono do wojska, kilkanaście tysięcy wysłano na Syberię a jeszcze więcej straciło majątki. Kilka lat po powstaniu Marian Langiewicz, drugi po Mierosławskim dyktator, został przedstawicielem koncernu Kruppa w Turcji, w której Prusy budowały infrastrukturę, m.in. kolejową. To pokazuje, że pomimo upływu ponad 150 lat od powstania styczniowego, nie jest jasne kto był kim i jaką rolę pełnił. Tym bardziej nie jest jasne i dziś, kim są wyskakujący na polityczną scenę różni mniej lub bardziej dziwni ludzie, a o których można powiedzieć, że nie wszyscy są tymi, za których się podają. I ta refleksja powinna nam towarzyszyć jeżeli chcemy przetrwać jako naród i państwo. Nie możemy ulegać różnym prowokacjom, które z założenia mają nam to uniemożliwić.

Wydania: