Wajcha została przełożona

Autor: 
Jan Pokrywka

Obserwując naszą scenę polityczną można dojść do wniosku, że przypomina ona tory, po którym pędzą różne pociągi o różnych nazwach i w różnych kierunkach, ale i tak prędzej czy później znajdzie się wajchowy, który przestawi wajchę tak, że wszystkie one znajdą się na jednym torze. Już prawie miesiąc od zwycięskich dla kandydata PiS wyborów prezydenckich, a tu wszystko wygląda po staremu. Przynajmniej w przyrodzie: dzień powstaje po nocy, słońce wschodzi i zachodzi, a w życiu też niewiele zmian ale też i nie może ich być z przyczyn zupełnie oczywistych: zmiana na fotelu prezydenta nie zmieni niczego
w życiu zwykłych ludzi. Taka zmiana jest możliwa dopiero po zmianie systemu (z małej litery, aby odróżnić go od Systemu, a więc tego wszystkiego co jest pod powierzchnią i decyduje o sprawach naprawdę ważnych); a i to po jakimś czasie. Celem tych wszystkich, którzy za Andrzejem Dudą stoją, jest podtrzymanie pozytywnych emocji i stanu nadziei przynajmniej do wyborów parlamentarnych. I jest na to duża szansa. Czerwiec minie siłą rozpędu, potem dwa miesiące wakacji, wrzesień to nowy rok szkolny, tak jak październik dla studentów i mamy wybory. Nowy prezydent, zgodnie zresztą z zapowiedziami, „wrzuci” do sejmu kilka projektów ustaw, np. o obniżeniu wieku emerytalnego czy podniesieniu kwoty wolnej od podatku zastawiając tym samym pułapkę dla rządzących, bo cokolwiek zrobi – będzie źle. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego Platforma przegra i odejdzie w krainę cienia. Nie ten, oczywisty, że PO przestała być potrzebna „systemowi”, pod którym to pojęciem każdy zrozumie co zechce. Chodzi o zmianę wizerunku. Na początku PO jawiła się jako partia konserwatywno-liberalna i to stanowiło o jej sile.
Z czasem zaczęła dryfować na lewo tracąc dotychczasowych zwolenników a nie zyskując nowych. Tak to jest, gdy się wchodzi w nie swoje buty. Doświadczył tego SLD kilkanaście lat temu, gdy bezapelacyjnie przejął władzę na retoryce lewicowej. Niewątpliwie przegrana B. Komorowskiego w wyborach prezydenckich i perspektywa przegranych przez PO wyborów parlamentarnych mogą wywołać nie do końca prawdziwe wrażenie, że oto demokracja zwyciężyła i co jest w jakiejś mierze prawdą. Nie do końca jednak, a w każdym razie – nie całą. Demokracja to fasada, za którą kryją się służby, loże, mafie i banki, stąd też wniosek, że jakiś tajemniczy wajchowy przestawił wajchę i PO z wolna zmierza na bocznicę historii. Jej miejsce zajmie, a elektorat przejmie, inicjatywa R. Petru, jak się wydaje, wcześniej starannie przygotowana. Coraz ciemniejsze chmury zbierają się nad głową „antysystemowego” Pawła Kukiza, która to „antysystemowość”, coraz bardziej okazuje się fikcją patrząc na osoby go popierające i finansujące jego kampanię, a które, co oczywiste, mają nadzieję znaleźć się na na jego listach. Jest on bowiem beneficjentem
i emanacją grupy dolnośląskich samorządowców, co oznacza, że o żadnej antysystemowości nie ma tu mowy, samorządowcy wszak są elementem systemu, pomijając już to, że wcześniej, zanim odeszli od Rafała Dutkiewicza, byli związani z różnymi partiami z „różnych stron barykady”. Jeżeli tak się stanie, jeżeli Kukiz nad tym nie zapanuje, to cała ta skadinąd ciekawa inicjatywa i nadzieja na zmianę, jak para pójdzie w gwizdek.
JOW
Przy okazji ostatnich wyborów ponownie wypłynęła kwestia jednomandatowych okręgów wyborczych znanych jako JOW-y, co było sztandarowym hasłem Pawła Kukiza. Przypomnę, że sprawę JOW-w lansował od wielu już lat jako jeden z pierwszych, ś.p. prof. Jerzy Przystawa, a wtedy Kukiz zajmował się czymś zupełnie innym. Pomijając jednak tę kwestiię ważniejszym jest pytanie, dlaczego jowy-y są lepsze od obecnie obowiązującej ordynacji proporcjonalnej. Spróbujmy więc na nie odpowiedzieć. W ordynacji proporcjonalnej kandydatów wystawiają komitety wyborcze będące najczęściej wypustką jakichś partii politycznych, których kandydaci muszą łącznie przekroczyć jakiś próg wyborczy (u nas 5% i 7%). Oznacza to, że muszą ich mieć zarejestrowanych w jak największej liczbie okręgów wyborczych, a to oznacza, że muszą mieć struktury, czyli grupę decyzyjną. Ta określa kto i na jakiej pozycji znajdzie się na liście. Ale sam sposób obliczanie głosów jest dużo bardziej skomplikowany i nie da się jej jasno przedstawić. W skrócie chodzi o to, że głosy oddawane na wszystkich kandydatów są zliczane jakimś algorytmem, a posłem, czy radnym niekoniecznie zostanie ten, kto uzyskał najwięcej głosów.
W przypadku JOW-ów, kraj dzieli się na okręgi wyborcze a wygrywa ten, kto uzyska najwięcej głosów. Oczywiście, im okręgi mniejsze tym lepiej, bo ludzie się znają; wybrany może zostać każdy, kto zyska popularność w lokalnej społeczności, kto jest pozytywnie oceniany, ma osobowość i inne cechy wyróżniające. Ale co ważniejsze, taki poseł (radny) jest bezpośrednio odpowiedzialny przed wyborcami, bez pośrednictwa partii politycznych; w ordynacji proporcjonalnej odpowiada przede wszystkim przed swoim szefem partyjnym. Ten z kolei woli kandydatów „miernych ale wiernych” niż takich, którzy mają swoje zdanie, co tłumaczy, dlaczego „wybrańcy proporcjonalni” są tak bez wyrazu, w przeciwieństwie do „wybrańców jow-ów”. Mimo to, i tu czynnik partyjny odgrywa rolę, tyle, że mechanizm działania jest inny. Aby to zobrazować, przyjrzyjmy się systemowi brytyjskiemu. Tam może kandydować każdy, kogo poprze min 10 osób i wpłaci 500 funtów kaucji, która zostanie zwrócona po wyborach, o ile kandydat uzyska co najmniej 5% poparcia; w innym przypadku przepada. Przynależność partyjna nie jest konieczna, ale może pomóc, o ile kandydat uzyska poparcie partii, której program jest dla danej społeczności „nośny”. „Kandydaci partyjni” są wybierani przez lokalne asocjacje po przejściu przez coś w rodzaju konkursu. Przeciwnicy ordynacji JOW zarzucają, że może ona jeszcze bardziej zmonopolizować rządy jednej lub dwóch partii, rzecz jednak w tym, że nigdy nie wiadomo których. Gdyby było inaczej, ani PiS, ani PO, by nie protestowały. Nie dodają jednak, że stać to się może w wyniku uzyskania przez kandydatów tychże partii większości głosów w swoich okręgach, a to z kolei jest wynikiem tego, że kandydaci są po prostu lepsi od konkurentów i tyle. System JOW-ów ma więc swoje wady, ale jest lepszy od innego. Bo w demokracji nie ma dobrego wyjścia. Każdy wybór ma swoje dobre ale i ciemne strony.
10 przykazań pruskich
Swego czasu Micha Kuź na łamach Nowej Konfederacji przedstawił 10 przykazań pruskich – zasad, które pozwoliły Hohenzollernom wyprowadzić swoje rachityczne i wasalne wobec Polski państwo na szczyt światowych potęg. Mimo upływu czasu kilka z nich jest nadal aktualne, a co ważniejsze, muszą zostać spełnione, o ile mamy się z owej peryferyjności i neokolonializmu wyrwać. Spójrzmy, jak wiele nam brakuje do XVIII -wiecznych Prus.
1. Nowoczesne państwo musi mieć kompetentną, zdyscyplinowaną i lojalną administrację. Mamy? Nie, mamy grę interesów różnych służb i mafii co ujawniły podsłuchy rozmów w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, a ostatnio Z. Stokłosa. 2. Aparat urzędniczy nie może koncentrować się tylko w stolicy i być nieobecny na prowincji. Niestety, na prowincji jest jeszcze gorzej, administracja jest sferą wpływów i synekur dla lokalnych mafii. 3. Państwo musi być sprawiedliwym państwem prawa, inaczej społeczeństwo będzie się degenerować, co prowadzi do anarchii i rozpadu państwa. I to właśnie się dzieje. Surowe karanie za kradzież batonika, czy kostki masła, przy jednoczesnej tolerancji dużych przekrętów ludzi władzy, zasadę tę podważa. 4. Państwo musi nadzorować edukację obywateli tak, aby zapewnić sobie odpowiednią liczbę zdolnych i patriotycznie nastawionych urzędników oraz oficerów. Dodajmy, że chodzi także o podniesienie ogólnej świadomości, z czym jednak nie mamy do czynienia. Dzisiejsza oświata, dodajmy na pocieszenie (marne zresztą), że nie tylko w Polsce, ma na celu zdyscyplinowanie społeczeństw pod kątem interesów korporacyjnych. 5. Inwestycje wojskowe wzma-cniają pozycję międzynarodową, rozładowują napięcia społeczne i napędzają gospodarkę. U nas jednak to narzędzie korupcji, ale co gorsza z zakupionej broni nie możemy swobodnie korzystać. Np. do zakupionych myśliwców F-16 nie mamy kodów dostępów, co oznacza, że w każdej chwili mogą być unieruchomione przez Amerykanów, a co gorsza, w przypadku konfliktu zbrojnego, mają zostać przeniesione na lotniska niemieckie. 6. Zawodowe armie interwencyjne korzystne są dla wielkich imperiów. Kraje małe muszą mieć liczną obywatelską armię obrony terytorialnej, jak np. Szwajcaria. Niestety, nie mamy ani armii zawodowej, ani poborowej, ani obywatelskiej. Mamy za to kilkudziesięciotysięczny zawodowy korpus oficerski, którego zdolności są nieweryfikowalne, pomijając to, że nie ma kim dowodzić. 7. Sojusze międzynarodowe nie są trwałe. Ale nie u nas, bo nasza polityka od kilkuset lat jest ślepo antyrosyjska i prozachodnia; jesteśmy narzędziem Zachodu do rozgrywek z Rosją i najwięcej za to płacimy. 8. Polityka zagraniczna jest grą o sumie zerowej. Sąsiadów można wzmacniać tylko w celach taktycznych, by kupić sobie trochę czasu. Strategicznym, długofalowym celem każdego państwa jest jednak zawsze to, by stać się najsilniejszym bytem politycznym w swoim regionie geopolitycznym. Niestety, nie u nas, (vide pkt. 7). Mamy oto sytuację, że z 10 „przykazań” pruskich aż 8 jest aktualnych. Co więcej, niezbędnych. I niech to będzie kryterium wyborów parlamentarnych.
Plastik
Powoli zaczynamy zauważać otaczający nas coraz bardziej plastikowy świat. Nie chodzi o przenośnię, ale o dosłowność. Plastik jest wszędzie i żyjąc w tzw. cywilizacji, nie da się go uniknąć. Mamy plastikowe choinki, kwiaty, zabawki ale i rury wodociągowe, elementy samochodów, butelki, „reklamówki” itd. Roczne obroty światowego przemysłu tworzyw sztucznych dochodzą do biliona dolarów, a zatrudnienie w samej tylko Europie to milion osób. Nie dziwi więc, że branża ta unika ujawnienia nie tylko technologii, ale składu chemicznego swoich wyrobów. Tymczasem coraz więcej danych wskazuje na szkodliwość plastiku.
Tzw. plastik to nazwa ogólna wyrobów z tworzyw sztucznych - pochodnych ropy naftowej. W wyniku dość skomplikowanego procesu powstają łańcuchy polimerowe, z nich plastikowe grudki, a po wymieszaniu z innymi substancjami powstaje końcowy produkt. Tak długo jak łańcuchy polimerowe są mocno ze sobą związane, szkodliwość plastiku jest niewielka, tyle że trwałość tych wiązań bywa krótka. Wystarczy zadrapanie, złamanie, czy choćby działanie innych związków chemicznych czy temperatury, aby szkodliwe związki chemiczne uwalniały się do środowiska, a stamtąd do płuc i przewodu pokarmowego ludzi. Poza tym, z czasem tworzywa się rozkładają, choć trwa to długo, ale też długo uwalniają się cząsteczki uprzednio związane. Po czym poznać, że z wyrobem plastikowym dzieje się coś nie tak? Po pierwsze po zapachu. Jeżeli jest on wyczuwalny, to znaczy, że doszło do podrażnienia śluzówki nosa. Po drugie, po kruchości, czy nienaturalnej sztywności. Szczególnie groźna jest grupa ftalanów (zmiękczają PCV), ponieważ redukują wydzielanie testosteronu, produkcję spermy, powodują wzrost wagi ciała. Poza tym tworzywa zawierają antypireny, TBT (substancje androgeniczne) i metale ciężkie jak rtęć.
Poliwęglan bisfenol A używany do produkcji butelek, zachowuje się jak hormon: wysyła do komórek sygnał co mają robić. Szczególne zagrożenie powoduje używanie takich butelek przez kobiety w ciąży i dzieci, ale w ogóle jako opakowania do produktów spożywczych.
Naukowcy z Harwardzkiej Szkoły Zdrowia Publicznego oraz Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem wykazali, że woda z plastikowych butelek jest niebezpieczna dla zdrowia. Powoduje słabość plemników u mężczyzn, osłabienie potencji, słabość mięśni, u kobiet zaś zaburzenia hormonalne i bezpłodność. Może to mieć także związek z plagą nowotworów występującą od dziesięciu lat. Ingerencja w układ hormonalny osłabia, procesy zdrowienia są osłabione i wygrywa rak.
Najlepsze są butelki szklane. Dawniej butelki szklane były wykorzystywane wielokrotnie. Funkcjonowały punkty skupu butelek. Obecnie taki recykling jest bardzo utrudniony poprzez wysokie wymogi Sanepidu dotyczące mycia butelek. Proces mycia staje się drogi a punkty skupu znikają.
Roczna produkcja tworzyw sztucznych przekroczyła 200 mln ton a problem recyklingu nie został rozwiązany. Plastik znajduje się na końcu listy produktów pod względem opłacalności zbierania.
W efekcie zużyte artykuły plastikowe zanieczyszczają ziemię i morza. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku widać to najlepiej. Jak się oblicza, stosunek masy plastiku do planktonu w morzach wynosi 60:1. Jakimś wyjściem jest zastąpienie obecnie produkowanych tworzyw polimerami biodegradowalnymi. Niestety, są one dużo droższe, dlatego stanowią ułamek całości produkcji.

Wydania: