Numery „na wnuczka"

Autor: 
Jan Pokrywka

Tzw. „numer na wnuczka” polega, o czym wszyscy dobrze wiedzą choćby z co rusz pokazywanych przypadków w telewizjach, na prostym w gruncie rzeczy, oszustwie: oszust udaje kogoś kim nie jest, aby pozyskać pieniądze.
Polska rzeczywistość przedstawiana w mediach to taki numer na wnuczka.
W rzeczywistości jesteśmy krajem neokolonialnym. Przed nami jeszcze wyprzedaż ziemi, lasów i zasobów, naturalnych ze zbędną ludnością jako dodatkiem. Bo bez ziemi, bez własności pozwalającej na niezależność materialną, nie ma wolności. Dotyczy to w takim samym stopniu pojedynczych osób jak i całych społeczności. Wielkie koncerny branż wszelakich sprowadzą tu robotników z dowolnego miejsca, a resztę miejscowej ludności, która nie wyjedzie na emigrację zlikwiduje się w ramach Narodowego Programu Eutanazji i po ptokach. Taki jest scenariusz rozpisany przez silniejszych tyle, że Polacy nie dość, że tego nie rozumieją, to nie chcą o tym wiedzieć, a gdy jakiś fragment prawdy przedrze się do świadomości, denerwują się i obrażają. Wierzą w demokrację, a ta jest taką tylko wydmuszką, fasadą, że niby rządzi lud, a w rzeczywistości kryją się za nią „służby, mafie i loże” - jak mówi Grzegorz Braun.
Od lat na scenie politycznej nic się nie zmienia, mimo że jest coraz gorzej, afery gonią afery, władza śmieje się narodowi w pysk, a wybory to takie makagigi. PO jest proniemiecka a PiS proamerykański i nic innego nie może zaistnieć na poważnie. Dlaczego? Bo nie ma pieniędzy, a wszelkie poważne budżety znajdują się poza granicami Polski i nie mają w tym interesu. Jeżeli jeszcze coś możemy zrobić, to wrócić do wzorów pracy organicznej, np. stworzyć organizację na wzór sieciowy z własną kasą pochodzącą z autentycznego rynku a nie z dotacji.
A ci, którzy się tego podejmą muszą liczyć się z najgorszym i być na to gotowi, bo System nie będzie czekał aż zostanie zlikwidowany i będzie się bronił. Do tego jednak, co powtarzam po raz n-ty, potrzebna jest własność, przewaga propagandowa na poziomie medialnym, oświatowym i rozrywkowym, czy jak kto woli – kultury. Alternatywą jest zadłużenia na pokolenia albo banicja.

Oświatowy terror
jako metoda propagandy
Oświata jest właśnie przykładem tego, o czym mówię. Szkolnictwo na poziomie podstawowym to narzędzie propagandy a na wyższym – okazja do drenażu portfeli. Na świecie jest już to proces zaawansowany ale i do nas dotrze.
W takiej Anglii szkoły indoktrynują już 4- latków określając je jako „rasistów” za to tylko, że stawiają niewygodne pytania.
W Anglii, szkoły zamiast uczyć, stały się dziennymi miejscami tresury, dla niepoznaki zwanej wychowaniem, aby dzieci mogły zostać przystosowane do korporacyjnych wymogów pracy i konieczności podporządkowywania się. Niegdysiejszy poziom średniej szkoły, teraz jest na poziomie wyższej, a obecnie średniej - w podstawowej. Zamiast starań o poprawę nauczania, zmierza się do wychowania w politycznej poprawności. Brytyjskie media na pierwszych stronach opisywały incydent, gdy 7-letni chłopiec zapytał młodszego kolegę - Murzynka, czy jest z Afryki. Matka broniła syna wskazując, że on tylko się zapytał, bo był ciekawy. Odmó-wiła podpisania oficjalnego szkolnego oświadczenia, że jej syn dopuścił się rasistowskiej uwagi. Inspektorzy z angielskiego Ofstedu (urzędu dla norm kształcenia) mają sprawdzać, czy szkoły dotrzymują norm politycznej poprawności. Mimo braku wymogów prawnych, szkoły trzymają się niewolniczo tych norm.
Z byle powodu można trafić na czarną listę. W szkołach, zamiast nauczycieli zatrudnia się biurokratów odpowiadających za wychowanie w duchu polit-poprawności, a którym wyprano mózgi podczas szkoleń na nauczycieli. A ponieważ zostali tam umieszczeni przez urzędy miejskie, gros ich pracy polega na wyszukiwaniu przypadków rasistowskich i homofobicznych wypowiedzi, a to polowanie na czarownice ma usprawiedliwić posadę. Ale problem nie dotyczy wyłącznie Anglii, a jest globalny. Poziom nauczania obniża się wszędzie i trudno to uznać za przypadek. W tym szaleństwie jest metoda i konkretne cele. Ludzie wykształceni i samodzielnie myślący są niepotrzebni, ba, wręcz szkodliwi. Niezależne myślenie zagraża instytucjom stanowiącym fundament współczesnych państw. Stąd normy politycznej poprawności, zgodnie z którymi, normalne zachowanie uznawane jest za egoistyczne, a aprobata stała się metodą manipulacji.
Inny obrazek. 4 maja ogłosiła bankructwo jedna z największych w USA sieć szkół wyższych Corinthian Colleges Inc. Ok. 16000 studentów pozostało bez dyplomów, ale za to z zaciągniętymi na naukę kredytami na kwotę 480 mln dolarów. Corinthian, notowana na giełdzie, skupiała 110 tys. studiujących, przeważnie z rodzin o niskich dochodach, a więc takich, którzy na studia zaciągnąć musieli pożyczki finansowane w dużym stopniu z budżetu państwa. Jak można się domyślić, interes kwitł do czasu aż kontrole wykazały, że uczelnie oszukują publikując zawyżone wyniki nauczania, a co gorsza skłaniają studentów do podawania nieprawdziwych informacji we wnioskach o kredyty. Decyzją ministerstwa edukacji wstrzymano środki na pożyczki z budżetu rządu, a co więcej Corinthian ma zapłacić 30 mln dolarów kary.
W modelu anglosaskim, uchodzącym do niedawna za wzór oświatowy, mamy taki oto obraz: na dole – tuba propagandowa, na górze – piramida finansowa.
I wszystko to powoli spływa w naszą stronę.

Kto to powiedział?
Najpierw kilka cytatów:
„Demokracją nazywamy w dzisiejszym świecie taki układ stosunków międzynarodowych, w którym Wielka Brytania ma zapewnione panowanie na rynkach świata. Sprawiedliwością – taki system, który nie pozwala innym narodom dążyć do celów, które osiągnęła Wielka Brytania. Każde wyłamanie się z tej aksjomatyki jest pogwałceniem wszystkich praw boskich i ludzkich. Istnieje wprawdzie jeszcze jedna definicja demokracji oparta na doświadczeniach polskich. Demokracja jest to mianowicie taki system, w którym myśl: „Musimy zniszczyć naszego konkurenta handlowego”, wyraża się w słowach: „Obowiązkiem naszego honoru jest wystąpić w obronie narodu, którego niepodległości zagraża potężny sąsiad”.
„Tragedią dzisiejszego wieku jest to, że demokracja, będąca wcieleniem kłamstwa, podjęła walkę przeciw Sowietom, którzy są wcieleniem przemocy. Nie Dobro walczy ze Złem, ale Zło rozbite na dwa wrogie obozy prowadzi walkę wewnętrzną. Czy to nie zapowiada zbliżającego się tryumfu Dobra?”.
„Łatwe i szybkie zwycięstwo Ameryki (takie na „mur”, o którym marzy dzisiejszy Polak) byłoby katastrofą i dla nas, i dla ludzkości. Nie trzeba być mocarzem wyobraźni, aby zrozumieć, w co obróciłaby się Europa wychodząca spod obucha trzeciej, na czysto przez Wielkie Demokracje wygranej wojny światowej. Europa wyzbyta swych najcenniejszych pomników cywilizacji, zdziczała w nędzy i głodzie, nagle stająca się obiektem amerykańskiej dominacji ekonomicznej. Jej schorzały organizm nie tylko przyjąłby wszystkie zarazki tego, co Amerykanie nazywają swoją cywilizacją, ale przyjąłby je jako objawienie. Nowa katastrofa, gorsza od wojennej, przeorałaby narody europejskie. Stalibyśmy się posłusznym stadem „odbiorców”, dzikusów oszołomionych zabawkami dla dorosłych, którymi zarzucałby nas dobry Sam”.
„Polityka nasza musi być dwuogniskowa, bo naród polski żyje w polu grawitacyjnym dwuogniskowym i musi wyrobić sobie trwale drogi porozumienia z obu sąsiadami. Tylko ulica może taką politykę nazwać „rozbiciem”, bo to odpowiada jej prymitywnym wyobrażeniom o polskiej racji stanu. Ulica nazwała ‘wspaniałym objawem niezależności i scementowania narodu’ to, że odcięliśmy sobie wszelkie możliwości porozumienia ze wschodnim i zachodnim sąsiadem. I przed tym samobójczym gestem spala się do dziś kadzidło niemal w każdym artykule prasowym. Zachowujemy się tak, jakbyśmy żyli między Ameryką a Anglią. Prawdą jest jednak i pozostanie nią na wieki, że żyjemy między Niemcami a Rosją”.
Dla Anglosasów „Jesteśmy w ich oczach ludem, który umie tylko dobrze umierać i który można zawsze pchnąć ku ofiarności, kiedy to będzie im potrzebne.”
To nie są fragmenty wystąpień kandydatów na prezydenta, choć treści z pewnością mogłyby i były przez nich prezentowane. To fragmenty z książki Jana Emila Skiwskiego, przedwojennego pisarza i publicysty, skazanego na zapomnienie i zaocznie na dożywocie przez sąd PRL w 1945 r. którego książka pt. „To, o czym się nie mówi. Szkice polityczne z lat 1946-1956” właśnie się ukazała.

Zapomniane lekarstwo?
W książce „Rak nie jest chorobą” Andreas Moritz twierdzi, że choroby serca i rak mają te same przyczyny, tj. związki rakotwórcze, polepszacze smaku, środki spulchniające pieczywo, dioksyny czyli substancje ze spalania. Wg Moritza rak jest mechanizmem przetrwania, reakcją obronną, nie chce cię zabić, lecz pomóc przetrwać, przedłużyć życie. Chory powinien wesprzeć ciało przeżywające chorobę, zamiast walczyć z nim. Podobnie jak gorączka podczas infekcji bakteryjnej lub wirusowej, to też reakcja obronna, pozytywny objaw walki organizmu. Gorączka nie jest wrogiem, jest sprzymierzeńcem. Jest sygnałem alarmowym -zrób coś, przestań wystawiać się na przemarznięcie, wygrzej się, wypocznij, zjedz coś wzmacniającego, napij się czegoś rozgrzewającego. Podobnie rak jest sygnałem alarmowym, który chce ci coś powiedzieć. Zrób coś, zmień coś! Np. zmień dietę!
W sieci obejrzeć można filmowy dokumentalny film G. Edwarda Griffina pt. „Świat bez raka. Historia witaminy B 17”, dowodzący, że jedną z przyczyn raka jest niedobór tej witaminy we współczesnej diecie.
Griffin powołuje się na zapomniane twierdzenie dr. Ernsta Krebsa, że żadna choroba o podłożu metabolicznym nie została wyleczona przez leki syntetyczne. Choroby powstają w wyniku niedoboru jakiegoś składnika, którym, w przypadku raka są nitrylozyty. Jednym z nitrolyzydów jest amigdalina (występująca jak sama nazwa mówi – w migdałach) a jej syntetyczna wersja to letril zwany też witaminą B 17. Letril, bo tak ta witamina się także nazywa, znajduje się m.in.
w pestkach moreli i innych owoców, gorzkich migdałach, tarninie. Swego czasu opisywałem mechanizm jej działania, a ciekawi mogą dokładnie zobaczyć w filmie.
Na choroby współczesne wpływ ma dieta wysoko węglowodanowa w zachodnim świecie. Tam, gdzie jest inna, choroby te są rzadkie. Sprawy te nie są poruszane, ponieważ przeczą współczesnemu paradygmatowi. Mało kto słyszał o królestwie Hunza w Himalajach, którego mieszkańcy w zdrowiu dożywają „setki” a często i 120 lat. Jeszcze mniej, że tamtejsza dieta zawiera 200 razy więcej nitrilozydów niż amerykańska.
Podobnie jest w innej części świata, w kręgu podbiegunowym. Wśród Eskimosów także nie występują nowotwory, a nitrilozydy występują w mięsie karibu i jagodach łososia. Podobnie jest wśród kaukaskich Abchazów i Indian Nawaho.
To, co warto podkreślić, to fakt przez Griffina mocno zaakcentowany, że nowe odkrycia przebijają się z trudem, a w historii medycyny każde nowe poprzedzone było drogą przez mękę, jak np. mycie rąk, wpływ witaminy C na szkorbut, czy witaminy B na pelagrę. No i co równie ważne, a może jeszcze bardziej to fakt, że więcej ludzi żyje z raka niż na niego choruje.

Wydania: