Rozmowa z wójtem Gminy Nowa Ruda panią Adrianną Mierzejewską

Autor: 
Mirosław Awiżeń
pani.jpg

- Wygrała Pani w I rundzie wyborów na wójta bardzo, bardzo wyraźnie ... to naprawdę ewenement na naszej mapie wyborów samorządowych. Czy na taki świetny wynik zaważyły przede wszystkim błędy poprzednika?
- Czy „przede wszystkim”... to raczej nie. Proszę zauważyć, że mój komitet wyborczy (KWW „PRZEŁOM 2014” przyp. red.) i ja, przedstawiliśmy sensowny program wyborczy. Właśnie przełomu... A i widocznie poprzednik na mój wynik też „zapracował” (wygrana p. Mierzejewskiej w I turze z wynikiem 57,56% - dop. red.).

- ... jakie to były błędy? Czy np. likwidacja szkół?
- O błędy w prowadzeniu Gminy należałoby zapytać samych mieszkańców. To, że byli niezadowoleni świadczą wyniki. Co do przekształcenia szkół ... jako mieszkanka mogę powiedzieć, że w tym czasie (także referendalnym) specjalnie się nie angażowałam, bowiem „moja szkoła”, do której uczęszczały moje dzieci, nie była „na indeksie”. To szkoła w Bożkowie.
Dla mnie najpoważniejszym zarzutem w stosunku do poprzedniego wójta i samorządu był grzech zaniechania, jeżeli chodzi o pozyskiwanie środków unijnych. Do „wzięcia” były miliony, a jakoś efektów nie widać. Czy Gmina może pochwalić się jakąkolwiek budowlą z tych ostatnich 8. lat?

- Proszę pozwolić, ale ja jeszcze chcę wrócić do tych „zamykanych” szkół...
- Odpowiem pytaniem: czy zasadnym było zamykanie szkoły w Woliborzu, gdzie uczyło się około 100 uczniów?

- To teraz z innej strony... chodzi za Panią fama, że jest Pani z PIS-u.
- Nie jestem z PIS-u, ani żadnej innej partii. Znajomi zawiązali komitet wyborczy „PRZEŁOM 2014”, w któ-rym nie było żadnych „partyjnych”.

- ... a może taki odcień PIS-owski nadał p. Marek Jagódka?
- P. Jagódka zjawił się obok mnie jako źródło wiedzy merytorycznej o samorządzie i przed wyborami korzystałam z jego doświadczenia samorządowego oraz wskazówek odnośnie funkcjonowania w świecie ustaw samorządowych. To był naprawdę krótki epizod - 2. tygodniowy. ..... ale raczej dobrze nie trafiłam. Bardzo szybko zrezygnowałam z takiej „współpracy”. Nie ukrywam, że muszę jeszcze dużo nauczyć się o samorządzie, bowiem do tej pory pracowałam na własny rachunek w biznesie. Z mężem, Romualdem, prowadziliśmy trzy sklepy. Doskonale znam się na gospodarce wolnorynkowej. A tu obowiązują twarde reguły gry. Część z nich chcę wprowadzić do samorządu..

- ... a od jakiego czasu prowadzicie Państwo ten „sklepowy biznes”?
- Dobrze ponad 20 lat.

- ... no tak. To szmat czasu, kiedy było i dobrze i źle... Utrzymać się tyle lat, to naprawdę sztuka. Nie mówię tego „ot, tak sobie”, bo na własnej skórze wiem, co to znaczy prowadzić prywatną działalność przez ponad dwie dekady. A jak jest dziś?

- Nie chcę zapeszać, może nie jest „super”, ale narzekać też nie ma na co. Zresztą, mój mąż lubi wyzwania, nie przeszkadza mu konkurencja. Trudności raczej motywują go do działania, a nie do „opuszczania rąk”.

- Mówimy o sklepach... a co w nich sprzedajecie?
- To sklepy wiejskie, ogólnospożywcze. Można z uśmiechem powiedzieć „szwarc, mydło i powidło”.

- To po tej „prywatności” znowu zmierzamy do samorządu. Dlaczego wystartowała Pani do konkursu na wójta gminy Nowa Ruda?
Nie na darmo zadaję to pytanie po trzech miesiącach „urzędowania”, bowiem dzisiejsza odpowiedź nie jest już nacechowana emocjami wyborczymi...
- Powstał komitet wyborczy. Mnie poproszono, bym była ich kandydatem na wójta. Długo, długo się wahałam. Miałam świadomość, że wójtowanie to bardzo poważna rzecz, że będę musiała zmienić dotychczasowe swoje i swojej rodziny zwyczaje. W końcu się zdecydowałam, może irracjonalnie, że jeśli mam być wójtem, to nim będę. Jeśli mam służyć mieszkańcom mojej Gminy, to niech tak będzie. Ja wiem, że to, co mówię, brzmi nieco górnolotnie, ale tak naprawdę było. Dzisiaj myślę, że postąpiłam słusznie.

- Jest Pani z Bożkowa?
- Jestem z Woliborza, po ślubie z Bożkowa.
Mąż jest rodowitym bożkowianinem. Mamy dwie córki – Zuzanna lat 18 i Marcelina lat 20. Obie jeszcze się uczą.

- Jest Pani znana w Gminie, ale nie za bardzo poza nią...
- Faktem jest, że żaden ze mnie polityk. Nie interesuje mnie polityka, a już szczególnie na szczeblu gminnym. Ale zawsze bliskie są mi problemy społeczne. Z polityką nie mam nic wspólnego ale z ludźmi tak - i to bardzo. Do dnia dzisiejszego wciąż jestem kuratorem ds. rodzinnych i niepełnoletnich.

- Jaki zatem cel Pani, jako wójtowi Gminy, przyświeca?
- Zależy mi na tym, żeby gmina stawała się zasobna, żeby się w niej naprawdę dobrze żyło. Nie mam tutaj żadnego interesu własnego, bowiem, mówiąc kolokwialnie”, jestem urządzona, „mam z czego żyć”.
A w Gminie nie jest tak dobrze, a i sama Gmina ma „swoje doły”, choćby 18 mln zł długu... a „najlepsze pieniądze unijne przeszły Gminie koło nosa”.

- Najważniejsze zadania dla Pani i dla samorządu na teraz?
- To mieszkalny zasób komunalny. Te budynki nieremontowane po 40-50 lat... To wychodki na zewnątrz... to dziurawe dachy, to spróchniałe schody... Ja naprawdę warunkami, w któ-rych żyją jeszcze ludzie, jestem przerażona. Najważniejsze dla mnie, to poprawić ten stan mieszkań komunalnych. Nawet kosztem choćby dróg. Bo nie wyobrażam sobie żeby ludzie mieszkali w takich warunkach. Przecież nie wszyscy są zaradni, potrafiący sobie poradzić ...

- Wcześniej mówiła Pani o „twardych regułach gry”, z któ-rych część chce Pani wprowadzić do Urzędu Gminy, a teraz co? Wolny rynek, a z drugiej strony „socjal”?
- No właśnie. W samorządzie trzeba pogodzić tę wodę z ogniem. I dlatego trzeba twardych reguł gospodarczych i służebności władz samorządowych. Bo samorząd ma obowiązek opiekować się i służyć wszystkim mieszkańcom. I niekiedy trzeba wydawać pieniądze bez względu na to, że mogą to być pieniądze, wydawałoby się „stracone”. Pragnę, i będę dążyła do tego, aby wszyscy mieszkańcy „mojej” gminy żyli i mieszkali w godnych warunkach.

Wydania: