Felieton Redaktora Naczelnego: „... na grzyby..."
Kolejne referendum w sprawie odwołania urzędujących samorządowców za nami. Za Kłodzkiem i Warszawa wysłała potencjalnych głosujących „na grzyby”.
Czy tak powinno być?
Na pewno nie. Na pewno obywatele powinni mieć możliwość sensownego rozstrzygnięcia przy urnach wyborczych a nie „udawać się na grzyby”. Ale cóż? Nasze prawo w tym momencie jest po prostu do niczego. Bo referenda „personalne” organizują niezadowoleni (a takich przy każdej władzy - choćby i świętej jest ok. 25%) wykorzystując luki
w przeprowadzeniu takiej operacji. Po prostu mówią, że dany burmistrz/radni nie podobają im się, źle według nich rządzą i powinni odejść przed upływem kadencji. Organizatorzy referendum nie muszą przedstawić programów naprawczych czy lepszych. Nie muszą także podać kandydatów na potencjalnych nowych: burmistrza, prezydenta czy radnych. Muszą zebrać odpowiednią liczbę popierających wniosek o referendum(a jak już zaznaczyłem - 1/4 wyborców zawsze będzie niezadowolona, więc to mały problem), no i muszą dbać o to, by 2/3 biorących udział w ostatnich wyborach poszło do referendum i zagłosowało na „tak” bądź „nie” . Tak oto zdeterminowana grupa niezadowolonych w przyspieszonym terminie może „przewrócić władzę” wykorzystując luki w ordynacji wyborczej. Referenda lokalne mają sens w wypadku podjęcia decyzji w sprawach rzeczowych, gdzie rada odwołuje się do ogółu mieszkańców, aby zrealizować bądź nie kontrowersyjny projekt dla gminy: np. czy wybudować spalarnię śmieci, czy opodatkować się dodatkowo podatkiem lokalnym na budowę np. nowej szkoły. Wówczas referendum ma sens. Bo jest WYBÓR.
Natomiast referendum w sprawie odwołania nie ma żadnego sensu, gdy
z jednej strony stają legalnie wybrani reprezentanci gminy z programem, a z drugiej nie ma kontrkandydatów a i też jakiegokolwiek programu.
Więc - co mają zrobić ci, którzy nie chcą uczestniczyć w rozliczaniu władz w referendum, a jednocześnie chcą po obywatelsku brać udział w życiu gminy? Oczywiście zorganizować grupę kontrnegatywną - własny sztab referendalny i mając za sobą demokratycznie wybranych przedstawicieli samorządu + program wyborczy + wyniki pracy dotychczasowych władz namawiać wyborców do uczestniczenia w głosowaniu. Łatwo mi się to powiedziało - tak być powinno gdybyśmy byli krajem bardzo, ale to bardzo demokratycznym, z bardzo, ale to bardzo rozwiniętym poczuciem obowiązku obywatelskiego. Tak jednak praktycznie nie jest. I to jest prawda. Zresztą, dlaczego większość ma ulegać organizatorom referendum, angażować się w czynną obronę legalnie wybranych władz, zabierać sobie swój czas i wykładać pieniądze na akcje propagandowe? Zatem , chcąc zatrzymać „swoje” władze samorządowe najprostszym, prawnie usankcjonowanym wyjściem, po prostu trzeba nie iść na głosowanie. I to jest praktyczny wybór, choć wymuszony złym prawem.
Nie ma sensu uczestniczyć w referendum, którego jedynym celem jest usunięcie „starych” a potem... jakoś to będzie. Referendum odwołujące dotychczasowe władze powinno być po prostu przyspieszonymi wyborami: odwołujemy i powołujemy. Wtedy jest WYBÓR i nie czas „na pójście na grzyby”.
PS. Prawo nie powinno zmuszać obywateli, aby zachowywali się biernie
w społeczństwie. Złe prawo po prostu psuje naród.