Radio - okno na świat

Autor: 
Henia Szczepanowska

W moim rodzinnym domu radio stało na wysokiej, trzydrzwiowej dębowej szafie. W drewnianej skrzynce wyłożonej kremowo-brązową tkaniną migało zielone oko. Obok radia stały dwie wielkie baterie - anoda i katoda - połączone ze sobą miedzianymi drucikami. Zza radia wystawał bardzo długi drut przechodzący przez okno i wywieszony na dachu domu. To tajemnicze, zielone oko i sok z buraków, którym poił mnie tata przewracając kartki bardzo tajemniczej książki wypełnionej rycinami archaicznych stworów i odwracał moją uwagę od połykania znienawidzonego soczku, to najwcześniejsze moje wspomnienia. Radio trzeszczało i świergotało, kiedy tata kręcił gałką i wprawiało mnie w absolutne zdumienie i podziw dla tego głosu wydobywającego się z malutkiej skrzynki. Bardzo długo babcia wmawiała mi, że siedzi tam taki jeden pan i pani, i cały czas mają na mnie oko. W niedzielę słuchaliśmy koncertów orkiestry radiowej a wieczorem po dokładnym zaciągnięciu zasłon i zamknięciu drzwi słuchaliśmy Wolnej Europy. Póżniej, w czasach podstawówki słuchałam Radia Luksemburg. Kiedy w sklepach pojawiły się pierwsze radia tranzystorowe, Tata kupił takie małe cudo. Zabierałam je w pole i zasłuchiwałam się w powieści czytanej w odcinkach, popołudnie z młodością i harcerskiej rozgłośni. Zadana robota leżała odłogiem a ja z uchem przy tranzystorze odpływałam w inny, daleki świat.
Nie pamiętam obecności Hłaski w radiu mojego dzieciństwa, ale jego radiowy świat nie mógł być szczególnie różny od mojego. Nie sądzę , by słuchał radia w czasach pracy w lesie. Na pewno słuchał radia w Warszawie, na początku swego dorosłego życia. Radio wtedy było nie tylko instrumentem w rękach polityków ale i czasami jedynym oknem na świat. Nie słuchało się radia przy okazji prac domowych lub biurowych, to było raczej uroczyste słuchanie. Trzeba było usiąść przy herbacie lub otulić się w koc na kanapie, by chłodne, pochmurne popołudnia i wieczory były bardziej znośne, słuchać wybranych audycji, ulubionych głosów radiowych. Słuchanie radia to był również przymus. Pamiętam taki obóz harcerski a może kolonie (???), kiedy budziło nas głośne rzężenie w rozwieszonych na drzewach kołchoźnikach a na apelach słuchaliśmy przemówień wodza , które rozpoczynał od słów - towarzysze!!!Przemówienia były długie i zupełnie nic z nich nie rozumiałam. Bolały nas nogi od stania na baczność w dwuszeregu. Na placu apelowym odbywały się wtedy niesamowite wygłupy i stanie w pierwszym szeregu było nie lada wyzwaniem, by zachować powagę. Na szczęście wychowawcy nie bardzo przejmowali się naszym brakiem zrozumienia dla płomiennych przemówień przywódcy państwa. Dzięki Bogu ta sprawność w praniu naszych mózgów była taka sobie i nie wszystkie się wyprały.
Hłasko lawirując pomiędzy koniecznością zarabiania na czynsz i płaceniem rachunków codziennych a niezwykle silną potrzebą bycia wolnym i niezależnym, wciąż popadał w konflikty sumienia zalewane wódką w warszawskich kawiarniach. Radio nie było dla niego ni zniewoleniem, ni wyzwoleniem.

Wydania: