Dolnośląski Festiwal Muzyczny - Stabat Mater w Starym Wielisławiu

Autor: 
Małgorzata Czyszczoń
stabat.jpg

Z Kłodzka wyprowadziłam się lat temu osiem wiedząc, że do małej ojczyzny prędko nie wrócę. Nigdy jednak nie zapomniałam, skąd pochodzę, chociaż przybliżanie tego bliższym i dalszym znajomym z biegiem czasu stawało się trudniejsze, jako że dystans od Kotliny zwiększał się rokrocznie. Z Warszawiakami i „słoikami” sprawa była prosta – powódź i husycka trylogia Sapkowskiego kończyła geograficzne rozważania.
Z Austriakami wyjaśnienia zaczynałam od odległości od Pragi, z Niemcami od Wrocławia a z Belgami – od Warszawy.
Tak się złożyło w pewien weekend, kiedy przypadkiem odwiedzałam stare śmiecie (bądź też małą ojczyznę, jako że śmieci po ostatniej ustawie recyklingowej są pojęciem kontrowersyjnym) miałam okazję wziąć udział w koncercie „Stabat Mater” Pergolesiego w wykonaniu Magdy Kulig, Joanny Moskowicz i zespołu Bydgoszcz Baroque Ensemble. Magdę ostatnio słyszałam na płycie „Elegie”, ale że Pergolesi i jego radosne melodie są znacznie ciekawsze w moim przekonaniu od romantyków wszelkiej maści i rodzaju, byłam ciekawa, jak też zinterpretuje ten niełatwy wszak numer. Mówiąc krótko i węzłowato oraz używając zrozumiałego języka talent show: wykon był przedni i cztery razy na tak. W te „taki” włączam również sopranistkę, którą słyszałam pierwszy raz, ale jej interpretacja utworu i ekspresyjny sposób komunikacji z publicznością bardzo przypadły mi do gustu. Bardzo podobał mi się również zespół, w którym karierę robi jeden z kolegów ze szkoły muzycznej (Marcin, jeżeli to czytasz wiedz, że wciąż nie zapomniałam jak bardzo spartaczyłam tamten akompaniament i wciąż mi głupio) i który podąża za niedocenianą w Polsce, lecz szalenie popularną i elitarną w Belgii czy też w Austrii szczególną techniką gry na instrumentach dawnych. Podsumowując – wysłuchać było warto.
Jak to zwykle bywa, koncert miał też swoje nienajlepsze strony. W mowie korporacyjnej mówi się na to (w wolnym tłumaczeniu) „potencjał dla ulepszeń” i tak to też widzę. Pierwsze „primo”: klaskanie. Wiadomo, że wszyscy czasem klaszczą. Niektórzy po lądowaniu samolotu, inni aplauzem nagradzają wykonawcę, jeszcze inni reagują klaskaniem na każde pozytywne zdarzenie w życiu. W czasie koncertu warto wyjaśnić publiczności, jakie panują zasady z tej prostej przyczyny, że niektórzy nie wiedzą. Na większości popularnych koncertów artystę nagradza się brawami po każdym utworze, dlatego rozumiem entuzjazm publiczności niewiedzącej, że jednym całym utworem jest „Stabat Mater”. Drugie „primo” – recytacja. Z koncepcją przeplatania utworu muzycznego utworem literackim spotkałam się wcześniej wielokrotnie, jednak wolałabym popis pana Olgierda Łukaszewicza pomiędzy orkiestrą a głównym dziełem, traktowany jako osobna i całościowa część koncertu, zamiast wstawek w „międzyczasie”. Zburzyło to moim zdaniem ciągłość utworu i nie pomogło w utrzymaniu koncentracji przerywanej klaskaniem.
Każdy piszący recenzje książek czy płyt wie, że sklepy internetowe opracowały serię pytań, która utrzymuje wypowiedź w temacie i nadaje jej strukturę. Pytania te są banalne i każdy je zna, ale tak jak z kawałem – konia z rzędem temu, który opowie 10 dowcipów na zawołanie (po odbiór konia proszę poszukać jakiegoś króla z wolnym królestwem i połową córki). Do czego zmierzam: nie mieszkam w Kłodzku, ale jestem stąd. I jestem szalenie dumna, że pan naczelny „Bramy” wciąż nazywa mnie jędzą, że Magda, koleżanka od wielu lat, podpisała kontrakt z Sony Music Poland i jej płyta pokryła się złotem, że idąc na koncert wciąż rozpoznaję całe mnóstwo znajomych, którzy są powodem do dumy
i którzy wciąż motywują mnie do tłumaczenia wszystkim nowym i starym znajomym, skąd pochodzę.

Wydania: