Felieton Redaktora Naczelnego - Bezrobocie
Jak otwierasz własną mikrofirmę, to nie jest to zatrudnienie „śmieciowe”
Nie będę się wysilał na podanie skutecznego sposobu na likwidację bezrobocia. Bo cóż to jest bezrobocie na „dzisiaj”? Zwyczajnie - za dużo ludzi w danym terenie, dla których nie ma tylu etatów. Zatem są dwie drogi wyjścia - albo z tego terenu wyjeżdża nadwyżka potencjalnych pracobiorców albo tworzy się miejsca pracy dla nich.
Pierwszy przypadek już dość skutecznie się realizuje. Z Ziemi Kłodzkiej wyjeżdżają do większych ośrodków w Polsce (choćby do Wrocławia) i na Zachód ludzie, którzy koniecznie chcą pracować a nie za bardzo mają pomysł jak tu, na swojej ziemi rodzinnej „rozkręcić” jakiś interes bądź „wkręcić” się w istniejącą strukturę zajmując miejsce pracy po mamie, tacie, znajomym, którzy z takich czy innych powodów (najczęściej emerytury czy renty) uwalniają swoje etaty. Często, gęsto za stosunkowo dobre pieniądze zgadzają się pracować nie w swoim fachu, a nawet na najniższych stanowiskach robotniczych, chowając swój dyplom do kieszeni. U siebie nie zniżyliby się do pracy „przy śmieciach” czy „na taśmie”. Z powodów oczywistych: tu mnie znają i jakże to pracować np. jako zwykły robotnik na budowie, kiedy w kieszeni ma się dyplom licencjacki z budownictwa. ... no i te marne zarobki...Czy Ziemia Kłodzka jest w stanie zapewnić byt wszystkim tu - w tej chwili mieszkającym? Wątpię - bo struktura społeczna jest wciąż „sztuczna”. Wytworzona w systemie, kiedy nie były budowane więzy rodzinne, środowiskowe, a raczej branżowe. Za „Polski Ludowej” nie liczono się z tradycyjnymi funkcjami społeczeństwa, a wręcz przeciwnie - burzyło się te tradycje stawiając w regionie typowo rolniczym np. fabrykę maszyn, a po drugiej stronie fabrykę tkanin... a pracowników sprowadzało się choćby z białostockiego. Klasyczne przykłady w Polsce, to np. Nowa Huta przy Krakowie czy huta „Warszawa” w Warszawie.
A u nas np. zakłady metalowe z zakładami przemysłu przędzalniczego - i to w miejscu, gdzie naturalną funkcją tych terenów są przecież górskie, czyste uprawy i hodowla wraz z ich przetwórstwem („kłania się” tu choćby włoska Dolina Aosty) oraz rozwój przemysłu turystycznego (ale nie tylko przyjmowanie gości lecz zabezpieczanie ich we wszelkiego rodzaju wyposażenie „okołoturystyczne”: ubiory, sprzęt , wreszcie gadżety regionalne). Nie tylko spanko i jedzonko. Wracając do bezrobocia - jedno jest pewne - nie powstaną tu wielkie zakłady, które wchłoną nadwyżki „siły roboczej”. Masowa może być jedynie funkcja przemysłu turystycznego i najlepszego na świecie produktu rolnego. Pozostałe gałęzie gospodarcze (przemysłu jakiegokolwiek), to tylko uzupełnienie dodatków do ubrania (niekoniecznie „kwiatek do kożucha”). Ciągnie się za nami jak przyczepiony do ogona rzep mit zrównoważonego rozwoju opartego na wzorcach ze starej stuzłotówki PRL-u (fabryka z dymiącym kominem w każdej części Polski). Wciąż więc „płacimy” za próbę przekształcenia społeczeństwa tradycyjnego w społeczeństwo wszystkoumiące i wszystkomożliwe (od wyprodukowania lokomotywy na wsi do wyprodukowania pomidorów na balkonie).
Dzisiaj w przemyśle rządzi racjonalność a nie ideologia - może powstać jakaś tam fabryczka wielkiego koncernu (np. General Electric) ale to wszystko. Żegnamy się zatem z przemysłem. Co nam pozostaje? Indywidualna działalność - właśnie firmy jednoosobowe, małe i średnie. Świadczące najróżniejsze usługi czy wytwarzające produkty lokalne. Zostają nam gospodarstwa rodzinne, zajmujące się i produkcją rolną i wysokoprzetworzonymi produktami (choćby owocami, warzywami, wełną czy wołowiną) i usługami dla turystów. I to jest podstawowe źródło naszego zatrudnienia. Rząd polski niby o tym wie - można preferencyjnie zaciągać pożyczki na taką działalność, można nawet mówić o jednorazowych bonusach, umarzaniach zobowiązań, ale to tylko jedna noga do stania. Potrzebna druga - aby iść naprzód: to zmniejszenie radykalne obciążeń wobec państwa. Przecież nie wezmę pożyczki tylko po to, aby zwrócić ją z nawiązką na wszelkiego rodzaju obciążenia. Bo zarobić na same ZUS-y, składki zdrowotne, podatki od nieruchomości, opłaty eksploatacyjne (energia elektryczna, gaz, opał) mikro i mała firma małe ma szanse.
Na ZUS-y i te inne podatki może pozwolić sobie olbrzym typu państwowego KGHM, czy konsorcja kopalń węgla. Tu związkowcy mogą żądać i minimalnych płac i zatrudnienia na czas nieograniczony, ale nigdy, a to nigdy nie powinni lekceważąco wyrażać się o samozatrudnieniu jako „umowy śmieciowej”, bo taka mikrofirma /jedna osoba/ bierze na siebie pełną odpowiedzialność nie tylko za swoją pracę ale za całe swoje życie i swojej rodziny.
Sumując te moje nieco wydłużone rozważania: Praca dla nas, na Ziemi Kłodzkiej, to praca w małych zakładach pracy, w administracji, w swoich gospodarstwach, mikro i małych firmach zorganizowanych najlepiej w różnego rodzaju spółdzielnie rodzinno - sąsiedzkie. A zadaniem naszych samorządów (gminnych, powiatowych) jest dbanie o nagłaśnianie naszych możliwości na zewnątrz, pomoc w samoorganizowaniu się mieszkańców, reprezentowanie efektywne naszej Małej Ojczyzny wobec podmiotów zewnętrznych.
PS. Zadam pytanie retoryczne rządowi polskiemu: Czy nie lepiej mieć 10 tys. firm jednoosobowych (mikrofirm), do których nic by rząd nie dopłacał (ale i nie zarabiał) czy 10 tys. bezrobotnych, do których dopłaca?