Między długimi weekendami

Autor: 
Jan Pokrywka

Pierwszy majowy długi weekend chyba najbardziej rozczarował naszych polityków stron wszelakich, bo to ani na 1 maja, kiedy to lewica obchodzi „święto pracy”, ani w dniu następnym, czyli w dzień „święta flagi”, ani wreszcie 3 maja, uznawanego za „święto demokracji”, pogoda nie dopisała. Strugi deszczu i zimno skutecznie wystraszyły potencjalnych demonstrantów i manifestantów, jeśli nie liczyć niewielkich, w stosunku do spodziewanych, grup.

Mit Konstytucji
O ile „święto pracy” powoli pogrąża się w odmętach zapomnienia przybierając co najwyżej formy groteskowe,
a „święto flagi” jako nowa świecka tradycja z trudem toruje sobie drogę, o tyle pamiątka Konstytucji Trzeciomajowej jakoś nie może wyjść z okowów mitów i nieporozumień. Zostawmy historykom dywagacje, czy Konstytucja była dla Polski dobra czy zła, bo jakby się sprawdziła w praktyce - tego się nie dowiemy. Gorzej, że mało kto zapoznał się z jej treścią oraz okolicznościami jej wprowadzenia. Weźmy kilka najważniejszych.
Po pierwsze, Konstytucję uchwalono w wyniku zamachu stanu. Nie dopuszczono na salę obrad przeciwników nowej ustawy; posłowie „nie wtajemniczeni” byli zatrzymywani już na rogatkach miasta. Paradoksalnie, dzisiejsi zwolennicy Konstytucji są przeciwnikami stanu wojennego wprowadzonego przez gen. Jaruzelskiego także w drodze zamachu stanu i w trochę podobny sposób. Po drugie, Konstytucja znacząco ograniczała demokrację. Pozbawiono prawa głosu na sejmikach, gdzie wybierano posłów, szlachtę-gołotę. Prawo głosu mieli tylko posiadacze ziemscy. Nie ma pewności czy dziś, ci sami ludzie, którzy „3 Maja” czczą jako święto narodowe, poparliby propozycję, aby prawo głosu dziś mieli tylko posiadacze nieruchomości, a inni, zwłaszcza bezrobotni i inni „zasiłkowcy” już nie. Wszak nie jest normalne, że np. kilku meneli za nalewkę przegłosuje profesora uniwersytetu. Po trzecie wreszcie, Konstytucja likwidowała Polskę i Litwę jako dwa oddzielne państwa pozostające ze sobą w unii, tworząc w ich miejsce jedno. Analogicznie: to trochę tak, jakby dzisiejsze samodzielne państwa pozostające w ramach Unii Europejskiej zlikwidować, tworząc jedno super państwo europejskie.
Te trzy przykłady pokazują, że gdyby podobne rozwiązania z Konstytucji 3 Maja wprowadzić dziś, to spotkałyby się z ogromnych oporem, zwłaszcza pierwsze i drugie, i kto wie, czy nie najbardziej tych, którzy ustawę Sejmu Czteroletniego popierają i nie chcą zrozumieć opozycjonistów sprzed przeszło 200 lat. Jest to też dowód, jak w pewnych okolicznościach obóz patriotyczny – dzisiejszy PIS - niewiele może różnić od obozu zaprzaństwa – dzisiejsza PO, PSL i SLD.

In vitro
Ucichł zgiełk wywołany wokół zapłodnienia in vitro, choć jeszcze kilka tygodni temu temat nie schodził z czołówek wiadomości. Można nawet powiedzieć, że choć jest to dla wielu rodzin problem poważny, to szum wokół niego był nieproporcjonalny do wagi i jak to zwykle w takich przypadkach bywa – utonęła w nim logika i meritum sprawy.
Sama metoda budzi kontrowersje z etycznego, religijnego a nawet medycznego punktu widzenia. Poprawianie PANA BOGA zwykle kończy się źle.
I choć z jednej strony może dać upragnionego potomka, to nie ma pewności, czy „po drodze” nie dojdzie do manipulacji genetycznych, jeżeli nie teraz, to w przyszłości.
Manipulacje nad stworzeniem nowego człowieka nie są czymś nowym. Marzyli o tym wybitni przywódcy socjalistyczni jak Adolf Hitler czy Józef Stalin. Ale i teraz, w epoce totalitarnej demokracji sterowanej pilotem od telewizora, nowy radziecki człowiek, który będzie pracował, mało chorował i umierał w odpowiednio krótkim czasie, to pokusa, a jednocześnie droga wyjścia z zapaści finansowej dla większości państw.
Druga sprawa to finansowanie. Zwolennicy in vitro chcą aby koszty ponosiło państwo, czyli wszyscy, przeciwnicy – przeciwnie, powiadają, żeby swoje potrzeby każdy finansował sam. Zwracają oni uwagę, że zaspokojenie żądań jednych, pociągnie za sobą żądania innych. No i zawsze pojawią się różni polityczni ambicjonerzy próbujący, często skutecznie, zbić polityczny kapitał na zaspokajaniu potrzeb potrzebujących. Ci zresztą są najmniej ważni, najważniejszy jest pretekst, aby dostać się do kasy i to niemałej. Wydatki publiczne zbliżają się do 45% PKB stąd pokusa, aby pod pretekstem zaspokajania potrzeb innym, ukroić sobie kawałek z tego tortu.

Podatek śmieciowy
Tymczasem ofensywa państwa w drenażu naszych kieszeni systematycznie poszerza front. Za kilkadziesiąt dni wejdzie w życie nowy podatek
o kryptonimie: opłata śmieciowa. Wszystko razem ma dwuznaczną nazwę „rewolucji śmieciowej”, której autorem jest nieznany dotąd poseł PO T. Arkit.
Ową „rewolucję” wprowadza ustawa zobowiązująca gminy do przejęcia na siebie „śmieciowego problemu”, co w praktyce sprowadza się do segregacji odpadów, a co za tym idzie – większych opłat. Tego ostatniego nie da się uniknąć, bo ci, którzy segregować nie zechcą, płacić będą jeszcze więcej, więc jak nie kijem go, to pałą.
Nowy system przyniesie zyski sortowniom, spalarniom, firmom recyklingowym i urzędnikom, bowiem ustawa nie tylko stwarza okazję do korupcji, ale spowoduje wzrost biurokracji. Jej twórca proponuje powołanie nowego urzędu, być może w randze ministerstwa, ds. regulacji śmieci. Urząd, jak każdy, musi mieć swoje odnogi w terenie, a i gminy będą musiały zatrudnić do nowych zadań nowych urzędników. A kto będzie sprawdzał, czy mieszkańcy wyrzucają śmieci posegregowane, czy nie? Przecież przed każdym śmietnikiem nie da się postawić strażnika, ani też w każdym zainstalować kamery, choć kto wie? Urzędnicy będą też kontrolować firmy transportowe i inne zajmujące się segregacją, będą też musieli sprawdzać kwestionariusze śmieciowe wypełniane przez mieszkańców. Za wszystko to będziemy musieli zapłacić.

Skracanie smyczy
Relacja obywatele-rząd przypomina właściciela psa wyprowadzanego na spacer. Gdy wszystko jest w porządku, można smycz popuścić, ale gdy pies za bardzo się rozbryka, smycz się przykraca. Aby nie dopuścić do jawnego buntu psa, co mogłoby się skończyć nawet zerwaniem smyczy, właściciel skraca smycz odwracając jego uwagę.
Rząd serwuje nam różne rozrywki, gdy tymczasem nadciągają czarne chmury. Spadek dochodów budżetu państwa szacuje się w tym roku na 30-35 mld zł, podobnie jak wzrost PKB na 0,5-0,8%. Aktualne zadłużenie wynosi: wobec ZUS - 2,2 bln zł, wobec zagranicy – 1,2 bln zł, a dług wewnętrzny przekroczył już 1 bln zł. Zwrot źle wykorzystanych dotacji unijnych może wynieść 1 mld euro, a owe nieszczęsne 80 mln ero do zwrotu z programu wsparcia dla gospodarstw niskotowarowych to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Za to w ramach uszczelniania systemu podatkowego Ministerstwo Finansów chce powołać dwie nowe instytucje: Radę ds. Unikania Opodatkowania, coś na kształt rady mędrców szukających luk w prawie i występujący jako biegli w po-stępowaniach podatkowych oraz 20-osobową spec grupę „rozpoznającą przypadki agresywnego planowania podatkowego” (cokolwiek by to miało znaczyć). Jakie korzyści miałoby to przynieść - nie wiadomo, za to koszt ich funkcjonowania wyniósłby szacunkowo ok. 1 mld zł. Co prawda istnieje metoda tańsza a skuteczniejsza, jak uproszczenie systemu podatkowego, ale przy jej zastosowaniu nie można by zatrudnić zaplecza politycznego, krewnych i znajomych. A to by była dopiero katastrofa.
Na szczęście nie wszystko stracone. Przed nami drugi majowy długi weekend i okazja, aby zająć się przyjemniejszymi sprawami. W tym czasie, korzystając z okazji, lewiatan się rozrasta.

Wydania: