Marek Hłasko w dobrym humorze
Anegdot o Marku Hłasce znaleźć można wiele, niektóre z nich od czasu do czasu, można nawet jeszcze usłyszeć. Na przykład taką (dzisiaj na taki odgrzewany dowcip mówi się suchar): Hłasko, mocno wczorajszy, rozmawia przez telefon w holu Domu Literatury, ale jako że trudno mu było utrzymać postawę pionową, to ukląkł i w takiej właśnie pozycji coś zawzięcie mówi do słuchawki. Ktoś przechodzący obok pyta: z kim tak rozmawiasz? Hłasko, nie namyślając się zbytnio odpowiada: z Panem Bogiem. Poczucie humoru nie opuszczało autora “Pierwszego kroku w chmurach” zwłaszcza w dobrych okresach, albo łagodniej - w tych lepszych (dla niego). Jeśli do tego ktoś wyznaje zasadę, że dobre książki pisze się tylko wtedy, gdy umie się przekroczyć ostatnią granicę wstydu, to zapewne humor, dowcipy, anegdoty, zwariowane zachowania Hłaski mają w takiej filozofii uzasadnienie. Bo przecież odbiegające od przyjętych norm, np. charakterystycznej dla nas powściągliwości we wszystkim. Humor to także po prostu przekraczanie granicy. Wstydu także. Naturalnie nie mam tu na myśli jego długich pobytów w klinikach psychiatrycznych, czy w więzieniu, bo to już nie moja specjalność, by to oceniać. A Hłasko po prostu musi być od czasu do czasu zwariowany, nieobliczalny w zabawie, bo to rodzaj wentylu bezpieczeństwa. A jaki to humor? Można zaryzykować tezę, że to humor taki jak jego bohaterowie. Bo w przypadku autora “Brudnych czynów” wzajemne przenikanie się pisania i biografii to skomplikowany węzeł. Twardy, prosty, a nawet bluźnierczy to jedna strona; romantyczny, ciepły, dziecięcy/chłopięcy to druga odsłona. I jeszcze dodajmy kilka przykładów niezłych słownych, dowcipnych ripost. Choćby taki przykład: Zygmunt Hertz - jego mentor w paryskiej “Kulturze” spóźnił się na przylot samolotu, w którym do Paryża przybył Hłasko. Po długich poszukiwaniach widzi młodzieńca w obszernym kożuchu, rozpoznaje autora “Pierwszego kroku w chmurach”, który go wita słowami: Nie wiedziałem, co mam robić, już chciałem zapisać się do Legii Cudzoziemskiej. W czasie konferencji prasowej w Paryżu na pytanie dlaczego wyjechał z Polski szybko odpalił: kiedy czołgi sowieckie wjadą do Francji, to się sami przekonacie albo za chwilę: dlaczego chce w takim razie wracać: zapomniałem szczoteczki do zębów
u narzeczonej. Naturalnie był jeszcze humor, a właściwie wybryki po alkoholu. Dość częste. Jednak o tym już nieco było w poprzednich częściach tekstów. Hłasko był bardzo ekspansywny w pokazywaniu swoich sympatii i humoru. Jeden z bohaterów “Brudnych czynów” wypowiada ważne dla zrozumienia dla zabawowych zachowań Hłaski słowa: (…) ja się lubię bawić tak, jak mi się podoba. Ale to się całkiem nie podoba tym wszystkim knajpiarzom. No i ostatnim razem też tak było, i zawołali milicję. Zabawy Hłaski to często metoda na głębokie zmęczenie życiem, sytuacjami i ludźmi. A konsekwencje? Różne. Kary urzędowe, napiętnowanie towarzyskie, rozstania. Ale i rosnąca legenda, a właściwie legendy. I te sympatyczne, i te mniej, np. opowieści o wizytach w izbach wytrzeźwień, czy częstych spotkaniach z milicjantami. Jedno z nich zmieniło się w dziwny korowód: Hłasko na początku w wolno jadącej taksówce, za nią dorożka, na końcu radiowóz. I tak przez Warszawę. Zaskakujący może się wydawać humor Hłaski skierowany na samego siebie. Mimo różnych zawijasów psychicznych miał wspaniały dar dystansu do siebie, zdrową, choć gorzką autoironię. Dowód? Taki fragment listu do londyńskich “Wiadomości” z roku 1965: Dlaczego nazywają mnie buntownikiem? Żeby mieć małpę grającą na pianinie. To wszystko. Wybierają zawsze fotografie, na których wyglądam jak kryminalista - dobre niszczą natychmiast z szatańskim śmiechem. Tak więc do powoli powstającego portretu pisarza mamy jeszcze jedno drobne uzupełnienie.