Uszczelnianie układu

Autor: 
Jan Pokrywka

W jednym z wywiadów, jakich udzielili twórcy filmu „Układ zamknięty”, który opowiada o mechanizmie państwa niszczącym zwykłych obywateli, wiele miejsca poświęcono zbadaniu autentyczności opowiadanych wydarzeń. Jednego z poszkodowanych zapytano, dlaczego, jego zdaniem, urzędnicy państwowi, formalnie odpowiedzialni za utrzymanie ładu prawnego zrobili mu to, co zrobili? - Bo mogli – padła odpowiedź.

Rząd może wszystko
Nieżyjący już Murray Rothbard w eseju „Anatomia państwa” zdefiniował państwo jako samozwańczą organizację grupy ludzi posiadającą monopol na przemoc. Państwo bowiem może swoich poddanych obrabować i nazwać to pobieraniem podatków, zabrać im nie tylko własność ale wolność a nawet życie. I to w rzekomym świetle prawa. Wszystko to jednak wymaga odpowiedniej oprawy propagandowej, gdyż żadne państwo nie powstało w wyniku oddolnych i dobrowolnych działań, lecz zostało narzucone przemocą, siłą.
Stąd nieustanna potrzeba odpowiedniej tresury społecznej. Jest nią państwowa, tak w sensie organizacyjnym jak i programowym, oświata, której celem głównym jest uzasadnienie potrzeby istnienia państwa jako takiego w ogólności, a tego konkretnego w szczególności. Tak samo wszelkie instytucje kontrolne, pomimo pozoru niezależności, są także elementem aparatu państwa, gdyż to przez nie są powoływane do istnienia i przez nie na bieżąco utrzymywane.
Gdy Rothbard pisał swoją „Anatomię..,” na świecie panował jako taki ład prawny, a przede wszystkim - moralny. Dziś świat zmierza w kierunku przepaści bankructwa, a ta, podobnie jak każda sytuacja wyjątkowa, rodzi zjawiska anarchiczne. Ci którzy powinni dbać o zachowanie prawa, sami naginają je do własnych potrzeb i upodobań przekraczając granice wszelkich norm.
Jak słusznie zauważył A. de Tocqueville, nie ma takiej zbrodni, której nie dopuściłby się skądinąd łagodny i liberalny rząd, jeżeli zabraknie mu pieniędzy.
Gdyby Rothbard dożył obecnych czasów, na przykładzie Polski po transformacji, miałby niepodważalny dowód dla swojej koncepcji.
Oczywiście Polska nie jest tu jakimś specjalnym wyjątkiem. Podobne procesy zachodzą na całym świecie, tylko, że u nas „jest jakby bardziej”.

Cypriada
Na razie jednak najlepiej to widać na przykładzie Cypru, gdzie obywatelom zostanie zarekwirowana część oszczędności leżących na kontach, zależnie od wkładu w różnej wysokości, od 5% do prawie 10%. Ma to uratować tamtejszy, padający system bankowy. A pada, bo aktywa banku na papierze wyglądają dobrze, ale oparte są na wierzytelnościach, a te, jak wiadomo bywają pisane palcem na wodzie, jak te greckie, które wykupiły między innymi i cypryjskie banki.
W tej sytuacji pozostały dwa wyjścia: bankructwo, strata właścicieli wszystkich lokat ale w dłuższej perspektywie uzdrowienia, albo prośba o pomoc. Ta nadeszła ale pod pewnym warunkami, m.in. rekwizycja części lokat. Co to ma dać w przyszłości – nie wiadomo, bo
w kolejce czekają już Grecja, Hiszpania, Włochy i Portugalia. Jak się oblicza, aby ustabilizować sytuację w samej tylko Hiszpanii, trzeba zarekwirować obywatelom 60% oszczędności.
A w Polsce? Czy nasza chata z kraja? Nic podobnego. U nas rząd robi identycznie to samo, tylko na bazie OFE. Różnica polega na tym, że na Cyprze zabiera się pieniądze już istniejące i „ratuje” się banki podczas gdy u nas zabiera się pieniądze przyszłych emerytów aby „ratować” ZUS.

OFE? A fe!
Najpierw była euforia, gdy rząd premiera Buzka wprowadził OFE jako II i III filar, aby emeryci mogli żyć pod palmami, choć gwoli prawdy trzeba przypomnieć, że projekt rozpoczął rząd postkomunistycznego premiera Belki, do którego nikt się nie przyznaje. Pierwszy zimny prysznic nastąpił w 2009 r., kiedy to wypłacono pierwszą emeryturę w zawrotnej wysokości 23,65 zł. Teraz Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych zaproponowała, aby emerytury wypłacać okresowo, np. przez 10 lat. Dlaczego przez tyle a nie np. przez 10 miesięcy albo 10 dni? Tego nie wiadomo, ale kto wie, może i do tego dojdzie, bo OFE nie mają pieniędzy. Dlaczego nie mają? Z kilku powodów, m.in. dlatego, że OFE, których udziałowcami są głównie towarzystwa ubezpieczeniowe i banki inwestowały przede wszystkim w rządowe obligacje skarbowe, a także, bo mają wysokie koszty własne, i to jedynie zarządzających nimi stać na wylegiwanie się pod palmami.
Według propozycji wysokość emerytury byłaby ilorazem sumy oszczędności zgromadzonej na koncie podzieloną przez ilość miesięcy przeciętnie trwającego życia, co dałoby emeryturę w wysokości 400-800 zł.
Rzecz w tym, kto i na jakiej podstawie określiłby limit długości życia i jakie sankcje czekałyby delikwenta, który ośmieliłby się żyć dłużej? W demokracji sprawa jest prosta: określiłaby to jakaś większość obojętnie sejmowa, czy w wyniku referendum. A taką nietrudno sobie wyobrazić.
Mitchell Orenstein w książce „Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczeń społecznych” (obszerne fragmenty dostępne są na Google Books) reformę emerytalną określił mianem kolonizacji drogą lobbingu i korupcji.

Koniec mitu
Na naszych oczach rozpada się mit opiekuńczego państwo. Opiekuńczego nie w sensie opieki społecznej, a przynajmniej nie tylko w tym, ale państwa jako organizacji chroniącej życie obywateli i ich mienie.
Wina w tym państwa, bo przez dziesięciolecia kształtowało własny obraz niczym dobrego wujka – czarodzieja, który w razie potrzeby czarodziejską różdżką wyczaruje pieniądze.
Ale winni są też obywatele, którzy w takie bajdy uwierzyli i co gorsza, przestać wierzyć nie chcą.
Owszem, banki mają gwarancje rządowe, ale rządy mają pieniądze nie swoje a wyłącznie obywateli. Można wierzyć w iluzje, miraże i tworzyć przeróżne dziwne łamańce i organizmy finansowe z takimi piramidami włącznie, ale upadek jest tyleż bolesny, co kosztowny.
Bo tak naprawdę, zawierając umowę czy to z bankiem czy z firmą ubezpieczeniową, podejmujemy ryzyko, że coś może się udać, ale nie musi. Trochę to podobne do hazardu, ale trudno, taka jest prawda.
Tak samo jest z wyborami politycznymi. Wybierając taką czy inną opcję polityczną, wyborcy stają się jej żyrantami. Szkoda tylko, że nie wyłącznie ci, którzy na nią głosowali, ale wszyscy, z przeciwnikami włącznie.
Kiedyś odpowiedzialnym za państwo był monarcha i to on ponosił odpowiedzialność za błędy swoim majątkiem a nieraz i życiem.
W demokracji suwerenem jest tak zwany lud, w rządzeniu - dość nominalnym, ale w odpowiedzialności – całkowitym. I odpowie swym majątkiem, a kto wie, czy niebawem także i życiem.
W obliczu światowego kryzysu, widać to coraz wyraźniej układ: obywatel - państwo, coraz bardziej się uszczelnia.

PS. Podczas ostatniego rabunku Polaków za Balcerowicza ucieczką przed utratą wszystkich oszczędności był amerykański dolar.
Teraz to właśnie dolar stał się narzędziem rabunku. Nie idzie to na szczęście tak szybko jak wtedy złotówki, ale i skala rabunku jest co najmniej dwieście razy większa.
Teraz wydaje się, że już tylko ucieczka od gotówki w ruchomości i nieruchomości lub w złoto albo odpowiadające im nie dewaluujące się Bitcoiny, elektroniczna zaszyfrowana krypto-waluta, mogą jeszcze uchronić oszczędności ludności świata przed globalnym rabunkiem.

Wydania: