Plemię "chApaczów"
Podobnie jak „krewni z Ameryki” występują w grupach na wydzielonym terytorium zwanych, nie rezerwatami, a Urzędami, gdzie wiodą beztroski spokojny żywot. Co rusz z pomieszczeń socjalnych dobiegają znaki dymne, a zamiast fajki pokoju mają kawkę w pokoju. Jednak ten idylliczny stan co rusz przerywają wrogo nastawiene „blade twarze” domagające się co raz to nowych praw, co raz większych roszczeń, a nie dając w zamian nawet paciorków. Zdenerwowani natarczywymi intruzami gotowi wstąpić na wojenną ścieżkę. Zamiast strzał i łuków zasypują gradem „papiórów” i druków. W wersji „isternowej” koczowniczo-wędrowniczy wodzowie „Wypchana Sakwa” czy „Szeroki Znajomek” zamieniają się przywództwem w poszczególnych rezerwatach. Tu tytułują go Wielkim Dyrektorem, by po jakimś czasie zmienić na Siedzącego Kierownika czy Łaskawego (Łasego?) Prezesa w innych miejscach. I tak w kółko zamieniają się tytułami niezależnie od miejsca występowania i zasięgu terytorialnego plemienia. A ty „biały człowieku” (czy lepiej było by szary człowieku) błądzisz po pustyni przepisów porośniętej gdzieniegdzie kłującymi jak kaktus bzdurnymi ustawami i złudnymi jak fatamorgana ułatwieniami „dla ludzi”. A to wszystko w świadomości że gdzieś za wydmą mogą czaić się „chApacze” na wojennej ścieżce z zaostrzonymi formularzami…