Czterdzieści lat minęło: O przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Szczytnej z burmistrzem Markiem Szpanierem
Pierwszego stycznia 1973 r. Szczytna otrzymała prawa miejskie. Była to dla niej szansa na zmiany, na rozwój. Potem pojawiły się kolejne szanse.
- Jaki jest Pana osobisty stosunek do Szczytnej?
Kiedy w r. 1980 skończyłem studia administracyjne na wydziale prawa, szukałem pracy, najlepiej w pobliżu Kudowy- Zdroju, mojego rodzinnego miasta. Propozycji miałem kilka, ale wybraliśmy z żoną tę w Urzędzie w Szczytnej. Pierwsze lata były bardzo trudne, więc szukaliśmy innych możliwości, ale z czasem okazało się, że można tu dużo zrobić, można realizować siebie. Dzisiaj powiedziałbym, że jest to moje miejsce na świecie i gdybym jeszcze raz miał wybierać, wybrałbym tak samo. Naczelnikiem miasta był wtedy Leszek Łagódka, który mnie wiele nauczył. Pracownicy Urzędu Miasta, ludzie młodzi, zgrani, w większości po studiach, tworzyli atmosferę życzliwości i przyjaźni. Wszystkim nam chodziło o to samo - o dobro mieszkańców i rozwój gminy. Przyznaję, że moje pierwsze skojarzenia ze Szczytną, pochodzące z czasów, gdy jako młody chłopak przyjeżdżałem tu na mecze z HUTNIKIEM, dotyczą trzech spraw: boiska sportowego, restauracji SZCZTNIANKA i zapachu kiszonki z silosów PGR-u w centrum miasta.
- Był Pan świadkiem (a także osobą mającą w pewnym stopniu wpływ na rozwój i życie w Szczytnej – urzędnik, radny, przewodniczący RM, od 2006 r. burmistrz) trzech ważnych wydarzeń, które ten rozwój zdeterminowały. Zacznijmy od uzyskania przez Szczytną praw miejskich.
- Lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku to rzeczywiście duże zmiany. Szczytna starała się o prawa miejskie, bo jako miasto miała większe szanse na rozwój. W ciągu 10-15 lat powstały w mieście wszystkie większe inwestycje; ruszyło budownictwo mieszkaniowe, zbudowano wiele dróg… Zmiany, co prawda głównie w mieście, zachodziły szybko i sprawnie. Ludzie mieli pracę w dobrze działających zakładach produkcyjnych, miasto dobrego gospodarza w osobie wspomnianego już Leszka Łagódki, mieszkańcy chętnie uczestniczyli w tych przemianach.
- Potem przyszły lata dziewięćdziesiąte, powstały samorządy terytorialne.
- Ustawa o samorządzie terytorialnym i pierwsze wybory samorządowe można porównać do rewolucji, jeśli chodzi o sposób funkcjonowania gminy. Był to słuszny ruch, ale jak w takich przypadkach bywa, popełniono wiele błędów w tym przejmowaniu władzy. Nie wszyscy, którzy wtedy odeszli, powinni byli odejść. Nowi, szczególnie ci z Komitetów Obywatelskich, w wielu przypadkach nie mieli żadnego doświadczenia ani wiedzy na temat administrowania gminą, pochodzili z różnych środowisk. Ale wtedy samorząd był naprawdę samorządny, bo miał tyle samorządności, ile pieniędzy własnych, nie przekazanych. Problemów było dużo, rozwiązywano je, ucząc się na błędach, bo samorząd, szczególnie w pierwszej kadencji puszczono na żywioł.
Każda następna reforma powodowała istotne zmiany. Przesunięcie zadań i środków z gmin, powołanie powiatów i sejmików wojewódzkich, spowodowały, że samorządność zaczęła zmieniać swoje oblicze, ograniczono bowiem możliwość samodzielnego działania. Zmienił się wykaz zadań, brakowało pieniędzy na ich realizację. Wcześniej było: masz zadanie - masz pieniądze, dzisiaj jest: masz zadanie - nie masz pieniędzy.
- Można więc powiedzieć, że na początku był chaos, z którego dopiero z czasem zaczął wyłaniać się bardziej określony model działania?
- Chaos pierwszej kadencji wynikał z braku wiedzy i doświadczenia w pracy z ludźmi i dla ludzi. Przepisy dawały możliwość działania według prostej zasady - co nie zabronione, to dozwolone. To były czasy dla ludzi silnych. Nasz pierwszy burmistrz nie wytrzymał tej presji. Kolejni burmistrzowie, tak się jakoś złożyło, zawsze na starcie musieli się zderzyć z jakimś lokalnym kataklizmem: najczęściej był to pożar jakiegoś istotnego obiektu, powódź lub skażenie wody bakterią coli. Te wydarzenia albo promowały kogoś, albo negowały jego działalność. To był naprawdę trudny czas, czas nauki dla wszystkich. Zmiany następowały niemal z dnia na dzień. Dopiero druga kadencja była spokojniejsza.
- A kiedy już się uporano z najważniejszymi problemami, przyszedł czas na marzenia o przyszłości, wizję miasta zawartą w hasłach: Szczytna- Zielony Kryształ i Nasza Mała Ojczyzna. To już Pana burmistrzowanie.
- Decydując się na startowanie w wyborach w 2006 r., chciałem zrealizować to, co nie udało mi się wcześniej. Bo wcześniej trudno się było przebić z niektórymi pomysłami; ograniczenia wynikały z wyboru burmistrza przez Radę Miejską i istnienia Zarządu. Sytuacja zmieniła się po wyborach bezpośrednich i likwidacji zarządu. Miałem wizję tego, co chcę zrobić, czyli zatrzymania ruchu turystycznego w Szczytnej, sprawienia, by mieszkańcy byli dumni ze swego miasta i stworzenia centrum miasta. Wizje te i koncepcje udało się wstrzelić w zadania, które uzyskały dofinansowanie unijne.
- No właśnie, wstąpienie Polski do UE to trzecie ważne dla Szczytnej wydarzenie.
- Unia na pewno pomogła takim gminom jak Szczytna; bez środków unijnych nasze miasto nigdy (!) nie mogłoby zrobić tego, co zostało zrobione. UE wszystkim dała szansę na rozwój i lepsze życie. My te szanse i możliwości wykorzystaliśmy do maksimum, także dzięki temu, że zupełnie przypadkowo udało mi się nawiązać kontakt z ludźmi, którzy potrafili tak przygotować wnioski, żeby pasowały do każdego priorytetu.
- Przeżywaliśmy w ciągu tych 40 lat okresy wzlotów i upadków, stagnacji i dynamicznych zmian. Jaka jest teraz kondycja gminy?
- Nastały trudne czasy dla samorządności. W latach 90. mieliśmy 80-90% pieniędzy nieznaczonych, czyli własnych, obecnie - mamy ich 30%, reszta to subwencje lub pieniądze z zewnątrz, mające swoje przeznaczenie. Władze samorządowe mają bardzo ograniczony wpływ na to, co dzieje się w gminie. To finanse powodują te ograniczenia, a właściwie ich brak. Możemy znaleźć się w sytuacji, że nie będziemy mieli z czego wykonać podstawowych zadań gminnych. Za mało jest środków własnych.
- Co nas ogranicza?
- Jeśli chodzi o rozwój, na pewno przepisy, które spowodowały, że nastąpiło tzw. szufladkowanie kasy. Dochody bieżące - wydatki bieżące, sprzedaż - inwestycje; nie ma jednego, nie ma drugiego. Dojdzie do tego, że nie będzie można uchwalić budżetu. Dotyczy to wszystkich małych gmin. Nie mamy wpływu na nie - gminne drogi; na cieki, które decydują o naszym bezpieczeństwie; rozszerzanie stref Parku Narodowego; przepisy dotyczące ochrony środowiska.
- W którym miejscu jesteśmy teraz?
- Obecna sytuacja przypomina lata 70. dwudziestego wieku. Samorządność robi się coraz mniej samorządna. Coraz częściej pojawia się złowrogie słowo - centrala. Chudsze lata będą trwały dopóty, dopóki nie zostanie uwolniony rynek. Musi powstać inny system finansowania samorządów, co im da możliwość korzystania ze środków unijnych, co z kolei spowoduje powstanie nowych miejsc pracy.
Światełkiem w przysłowiowym tunelu są podatki, jednak każdego miesiąca jest ich mniej. Naszą sytuację poprawiłaby sprzedaż 2-3 działek, zainteresowanie inwestorów jest, ale i ich ogranicza rynek.
W okresie czterdziestolecia naczelnikami miasta byli:
Zygmunt Tracz, Leszek Łagódka;
burmistrzami: Józef Drabik, Marek Szpak, Edward Kondratiuk - 3 kadencje, Marek Szpanier - 2. kadencja.
Autorem herbu Szczytnej, który powstał w 1974 r. jest Waldemar Nowak, były mieszkaniec miasta, wówczas uczeń Liceum Ogólnokształcącego
w Dusznikach-Zdroju.