Pod meduzą

Autor: 
Wojciech Grębski

Do miasteczka dojechałem koleją. Był późny, pochmurny wieczór odchodzącego lata. Na dworcu PKS okazało się, że ostatni w tym dniu autobus - którym miałem jechać dalej na północ - został z przyczyn technicznych zwyczajnie odwołany.
- Nie przejmuj się pan, pocieszała mnie kasjerka. Zbiera się na burzę. Radzę zatrzymać się w hoteliku „Pod Meduzą”. To blisko, tuż przy rynku. Nie miałem wyboru, gdyż za moment kilkakroć błysnęło, ostro powiało i lunęło z granatowego nieba. Ślizgając się po mokrych kamieniach dobiegłem do hotelu. Jednoosobowy pokoik na pięterku spełniał niezbyt wygórowanie wymagania. Brak telewizora wytłumaczono słabym zasięgiem fal w tej części kraju.
A zresztą nie przyjechałem tu na telewizję.
W hotelowym barku siedząc na wysokim stołku przy bufecie wypiłem kufelek zimnego piwa przegryzając kawałkami razowego chleba z domowym smalcem. Skusiła mnie jeszcze Krwawa Mary, ale szklaneczka koktajlu jakoś nie poszła mi w smak. Czy to stary sok pomidorowy, a może kiepskiej jakości spirytus? - nie wiem.
Przy stolikach i bufecie kręciło się kilka osób. Uwagę zwracał masywny, atletycznie zbudowany łysy młodzieniec zwany tu Gieniem. Z racji licznych tatuaży, glanów i raczej ponurego oblicza budził respekt i szacunek jaki daje wyraźnie demonstrowana siła. Właśnie dosiadł się do stolika dwóch kumpli w pobliżu szatni. Wypił co mu nalali, czymś przegryzł i nagle ryknął na całą salę: - A mój dziadek, stary furman, co zarobił to oddał kurwom. I ja będę taki sam, co zarobię kurwom dam!
- Gienek! - do ciężkiej cholery! Niech mi tu nie świruje i damów nie obraża, bo za chwilkę rozliczę. To porządny lokal i chamstwa w nim nie będzie.
Przyjrzałem się pani Bufetowej. Faktycznie rozmiary i waga, a także zabójcze spojrzenie wyraźnie wskazywały, że mogła rozliczyć. Nawet Gienka.
Ale on miał już nowy pomysł. Rozlał resztki Absynta i zanucił: - Wczoraj dałam, dzisiaj dam, pomacałam, jeszcze mam! - fajne, co nie?
- Może i fajne, ale z piciem to masz na dziś u mnie szlaban. A sucha buźka zaraz zmądrzeje. Znam się na tym.
- Królowo! - Gienek to tak dla żartu, nie żeby zaraz obrażać. W życiu!, ujęli się za kolegą jego kumple.
- No to mordy w kubeł, cisza ma być, bo każdego za oszewkę... Pomogło. Cichutko jak makiem zasiał.
Kilka pań w różnym wieku beztrosko szczebiotało nad pucharkami lodów
i napojami w kolorowych szklaneczkach. Jedna z nich coraz częściej obdarzała mnie zaczepnym spojrzeniem i czymś, co przy dobrej wierze można by wziąć za zagadkowy uśmiech. Pachniało kawą, kapustą i tanimi perfumami. Spociłem się. Ktoś mi pomógł dosięgnąć zelówkami do podłogi, bo mało co nie zleciałem na twarz z barowego krzesła. Marzyłem tylko o łóżku...
(c.d.n.)

Wydania: