Wspomnienia z okresu deportacji na Syberię w latach 1940-1946 (cz. 3)

Autor: 
Ewa Radkowska z d. Flisek
woroncowka cmentarz.jpg

Wkrótce jeszcze jedno nieszczęście mnie spotkało – brat Kazik został aresztowany. Otóż dokonał on kradzieży chleba, którego stale mu brakowało, był głodny, ale nie brano tego pod uwagę. Nawet młodociany wiek, miał wówczas 15 lat, nie uchronił go przed więzieniem. Został skazany na dwa lata pozbawienia wolności. Chodziłam pod gmach więzienia często, ale widzeń nie było.
Pamiętam, jak raz pędzono więźniów i w tej kolumnie widziałam mojego brata. Był bardzo wymizerowany, zgarbiony, nie patrzył na nikogo, nie widział mnie. Stałam i patrzyłam, wychylając się zza muru, by mnie nie dostrzegli strażnicy więzienni. Kolumna oddalała się coraz bardziej, a ja stale widziałam przygarbioną postać i gołe pięty, które szczególnie rzucały się w oczy, zwłaszcza, że było bardzo zimno. Tak odbyło się moje ostatnie widzenie z bratem, którego już potem nie widziałam, aż dopiero w 1958 roku, kiedy to powrócił do kraju usilnie poszukiwany przez nas za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża. Kazik pracował w kopalni węgla kamiennego i po odbyciu kary, a potem dojściu do pełnoletności ożenił się i założył tam rodzinę. Pracował nadal w kopalni, aż do 1958 roku, kiedy to dostał wiadomość z PCK, że poszukuje go rodzina w kraju. Nawiązaliśmy korespondencję. Wkrótce powrócił do kraju wraz z rodziną i osiedlił się w Mielcu.
A jakie były moje dalsze losy? Otóż stosunki między naszymi państwami widocznie się poprawiły, a w związku z tym i nasze warunki bytowania uległy zmianie. Postanowiono przesiedlić nas z Syberii na tereny, klimatycznie i gospodarczo, znacznie dogodniejsze. To już nie odbywało się na własną rękę, lecz w sposób zorganizowany przez władze. Przesiedlono nas do Woroneżskiej obłasti tj. woj. woroneżskiego. Podróż znowu trwała dość długo, gdyż były to znaczne odległości. Początkowo statkiem, a potem koleją. Zaopatrzono nas nawet w chleb na drogę. Ja jechałam sama, ale wśród wielu rodaków. Trafiłam wraz z kilkoma rodzinami do rejonu woroncowskiego do sowchozu „Prawda”. Mieszkałam przy polskiej rodzinie i pracowałam w sowchozie. Dorastałam, miałam już 14 lat. Tęsknota za rodziną i krajem dokuczała mi coraz bardziej.
Było lato 1944 roku, kiedy dowiedziałam się, że w Moskwie działa Związek Polskich Patriotów z Wandą Wasilewską na czele i że można do nich napisać o swoich osobistych sprawach. Skąd zdobyłam adres nie wiem. Napisałam przedstawiając swoje problemy i prosząc, by przyjęto mnie do sierocińca, gdzie jest dużo takich samotnych dzieci jak ja, gdzie będzie się można uczyć i przebywać w gronie swoich rówieśników. Sierocińce takie były organizowane właśnie przez ZPP. Na odpowiedź nie czekałam długo, nadeszła jeszcze w tym samym miesiącu. Cóż to była za radość, gdy po rozklejeniu karteczki (listy wówczas kursowały bez kopert i znaczków, były to sklejane kartki papieru z adresem i pieczątką). Mam tę karteczkę do dziś, choć podarta i pożółkła, treść zawartej w niej wiadomości można z łatwością odczytać. To jej treść:
Drogie dziecko! W odpowiedzi na pismo z dnia 19 IX br. komunikujemy, że sprawa Twoja została przez Komitet dla Spraw Polskich Dzieci, pomyślnie załatwiona. Masz się zwrócić do dyr. Woroncowskiego Domu Dziecka Ob. Szkurina (Woroncowskiej r–n w. Woroncowska) i ten Cię przyjmie do dziecińca.
Podpisał Z-ca Kierownika Wydziału Oświaty i Kultury Zarządu Głównego ZPP w ZSRR Szoll. Już na następny dzień, po załatwieniu niezbędnych formalności wyruszyłam z tobołkiem na plecach na piechotę przez las do owego sierocińca, który znajdował się w odległości 30 km od mojego miejsca pobytu w wymienionej już Woroncowce.
Dotarłam tam pod wieczór i zgodnie z poleceniem zgłosiłam się do dyr. Szkurina. Był to Rosjanin, który sprawował funkcję administratora, natomiast wychowawcami byli Polacy. Przydzielono mnie do grupy dzieci najstarszych. Były tam również i maluchy w wieku 4-5 lat. Zajęcia w domu dziecka były różne. Mieliśmy lekcje polskiego, rosyjskiego i matematyki, pomagaliśmy w pracach porządkowych w kuchni w stołówce i utrzymywaniu porządku w obejściu. Dom był duży, jasny i względnie ciepły. Nasi nauczyciele i wychowawcy, to byli bardzo dobrzy i kochający nas ludzie.
Na szczególną uwagę zasługiwali: pan A. Truskier, jego żona oraz pani H. Stecewicz. Pracowałam tam dużo i chętnie, zgłaszając się do wszystkich możliwych czynności. Chciałam się odwdzięczyć za wszystko dobro, które mnie tu spotkało, za życzliwość i serce, które mi okazywano. Dużo też nauczyłam się pragnąc nadrobić wszystkie braki i zaległości, choć było to niemożliwe, gdyż miałam ukończone dopiero
3 klasy szkoły podstawowej. Pracowałam jednak usilnie, zwłaszcza nad językiem polskim. Na wszystkich skrawkach papieru (z tym były duże kłopoty) pisałam pamiętniki i wiersze. Choć nieporadne, z błędami, ale były też udane. Pani Stecewicz usilnie mnie do tego zachęcała, widząc we mnie przyszłą polonistkę. Mam te wierszyki do dziś, a pożółkłe kartki papieru przypominają mi tamte lata, ponure lata mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Jest między nimi też wiersz mojej kochanej Pani, napisany dla mnie, na pożegnanie, kiedy to udawaliśmy się w drogę powrotną do kraju.

Ewuniu
Jakim cudem rozkwitłeś mój pąku
na dalekich gdzieś ziemiach wygnania,
że rozsiewasz przedziwne blaski skarbów serca:
dobroci, kochania?
Jak ostałaś się wichrom i burzom
i lodowatym podmuchom północy,
Ty skromniutka polska różo,
pełna czaru przedziwnej mocy?
Kwitnij nadal na naszej ziemi,
moja polska cudowna dziewczyno
i roztaczaj swe blaski dookoła,
bo to skarby, co nigdy nie zginą.
(H. Stecewicz)
wychowawca i nauczycielka Domu Dziecka 1945 r.
Moje wiersze były wszystkie bardzo smutne, poświęcone najbliższym, którzy odeszli i tęsknocie za krajem. Oto jeden z nich:
Do Mateńki
Już nigdy, nigdy nikt nie przytuli,
nie otrze gorzką łzę
i słów tych więcej już nie usłyszę –
– „kochanie dziecię me”!
Jak źle na świecie żyć bez tego słowa,
żyć bez Twej Matuś opieki,
Czemu odeszłaś, czemu zamknęłaś
na zawsze swoje powieki?!
Od tego czasu kiedy umarłaś,
gorzkie nastały dni,
nie mam się przed kim wyżalić,
nikt nie zrozumie mnie.
Pozostał dla mnie tylko las,
który ja bardzo kocham
i w ciszy tego boru ciemnego,
spokojnie sobie szlocham.
On mnie, jedyna na świecie
Matuś otuli, przyhołubi
i swoim tajemniczym szumem
mówi: że też mnie lubi”
Jak dobrze w ciemnym lesie tym,
wśród szumu liści drzew,
wśród grona miłych ptasząt,
słuchać ich słodki śpiew.
Wszystko to o czym piszę,
na pewno sama wiesz?
Twoja mogiła też leży
ukryta w cieniu drzew.
Na tym najdroższa kończę swój list
i krótką baśń o drzewach.
Całuję mocno Twe zziębnięte usta.
Twoja córeczka -Ewa.

Wydania: