Wódka na odwagę (czyli Marek Hłasko III)

Autor: 
Henia Szczepanowska

Nasza słowiańska rozbójnicza, romantyczna dusza od niepamiętnych czasów każe mężczyznom składać świadectwo swojej męskości w ilości wypitej wódki.Ten, co przetrzyma innych, wypije tę ostatnią kolejkę i utrzyma się na nogach, ba! dumnie trzymając podniesioną wysoko głowę opuści pokonanych kumpli pogardliwie spluwając na podłogę, jest prawdziwym facetem. Leśny robotnik z PRL-u to zazwyczaj pijaczyna, moczymorda i awanturnik. Pierwszy tydzień po wypłacie panowie spędzali na upojnych balangach w śmierdzących gospodach, hotelach robotniczych, schroniskach górskich. Oddawali honorowe długi, spłacali w sklepie zakupy na zeszyt i pili do upadłego, aż w kieszeni zostawały same okruchy tytoniu i metalowe nakrętki, co to każdemu prawdziwemu facetowi przydadzą się kiedyś na pewno. Kiedy leśniczy wypłacał resztki miesięcznej wypłaty, po potrąceniu zaliczek, pożyczek, alimentów, opłat za hotele robotnicze, zostawało im zazwyczaj na góra! tydzień picia. Od świtu do świtu. Do zarzygania, do otępienia, do utraty poczucia czasu. Marek Hłasko, szesnastoletni, wrażliwy nad wyraz chłopiec, trafia pomiędzy takich twardzieli, wypijających z gwinta na śniadanie po sprawiedliwym gulu, tak na rozgrzewkę, żeby było raźniej. No co ty, nie wypijesz z nami??? Jesteś kapuś??? Wiesz!!! Kapusie to
u nas spadają z urwiska. Albo niechcący zaplątani w linę kończą z przetrąconym karkiem. To co, napijesz się bracie? No, masz, jesteś gość!!! Wszyscy na takiego nowicjusza patrzą uważnie, spluwają strzykając śliną pod nogi, kołysząc się na biodrach z rękami w kieszeniach portek. Parę szybkich kolejek z gwinta, każdy łyk kwitowany poważnym uznaniem starych, leśnych wygów. Masz szesnaście lat? Nie szkodzi. Najwyższy czas nauczyć się prawdziwego życia. No i Mareczek, duży, przystojny chłopak, zadziorny i prowokujący uczy się jak być prawdziwym mężczyzną od pierwszych dni swego pobytu w lesie. Zapewne już we Wrocławiu, włócząc się wśród opuszczonych, poniemieckich kamienic, bez opieki i nadzoru rodziców nie raz miał okazję zasmakować „dorosłego życia” ale dopiero tu, w górach,wsiadając codziennie do połatanego na „słowo honoru” samochodu prowadzonego z narażeniem życia przez skacowanego kumpla po górskich drogach, poznał „prawdziwych mężczyzn”. Zjeżdżając z Czernicy, Postawnej bądź wzdłuż karkołomnych zakrętów Białej Lądeckiej wymywającej leśną drogę, nie raz zamykał z przerażenia oczy a te parę łyków wódki było zbawieniem dla panicznie chwytającego się za blachy szoferki chłopca.
Wódka była łatwo dostępna. Zwyczajnie, w sklepie, w knajpie. W dużych ilościach sprzedawali ją radzieccy żołnierze stacjonujący w Lądku. Zazwyczaj był to handel wymienny a wódka wywożona była z koszar w metalowych, zielonych kanis-trach. Często była zapłatą za usługi wesołych kobietek, kręcących się blisko męskich skupisk, zwłaszcza dziarskich i wyposzczonych mundurowych. W każdej wsi, osadzie leśnej było kilku bimbrowników a niektórzy posiadali mistrzowskie umiejętności pędzenia bimbru z czego się dało. Najczęściej z żyta i cukru, bardzo rzadko z owoców. Miejscowi doskonale wiedzieli, kto i co ma w obejściu lub leśnej ziemiance. Często nie było problemem co nalać ale w co nalać. Butelkę zatykało się korkiem skręconym ciasno z warstw papieru a jej przeniesienie w całości do miejsca libacji było nie lada wyczynem. Milicja Obywatelska zazwyczaj doskonale wiedziała gdzie i kto pędzi. Od czasu do czasu robili nalot na jakiegoś nieszczęśnika ale jak dowcipkowali ludzie lasu, nie na takiego co robi dobry bimber ale na tego, co partaczy robotę. Pospieszny proces fermentacji i nerwowa destylacja pod groźbą kary wieloletniego więzienia często powodowały niedbałość o jakość trunku. Ból głowy po wypiciu takiej berbeluchy, smród całego ciała, częste choroby wyniszczały młodych i starszych mężczyzn, powodując chęć zapicia dnia wczorajszego. Szczyt pijaństwa w leśnych środowiskach, zwłaszcza na dużych obszarach leśnych, w Sudetach cierpiących na brak rąk do pracy nastąpił na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Z czasem, kiedy zmieniały się warunki zatrudnienia a prywatni przedsiębiorcy zaczęli liczyć każdą przepitą godzinę pracy zmalało przyzwolenie na tradycyjne tygodniówki po wypłatach. Wielu leśnych ludzi miało poważne problemy alkoholowe i to nie tylko robotnicy leśni. W latach pięćdziesiątych nie wypadało komentować pijaństwa, było raczej normą. Młody Hłasko miał wiele okazji by napić się wódki i nie musiał tego ukrywać przed dorosłymi. Wprost przeciwnie, picie było świadectwem jego odwagi, koleżeństwa i przedwczesnej dorosłości. Zostało jego nieodłącznym towarzyszem do końca życia.

Wydania: