Pomówmy więc o alkoholu - czyli Marek Hłasko (III)
I dalej dodaje do tytułowego cytatu autor, czyli Czesław Miłosz w swoim „Traktacie moralnym”: „Kwestia jest ważna, choć nie pierwsza”. To prawda, że nie najważniejsza. W naszym cyklu pojawia się dopiero w trzeciej części tekstów, a zapewne tu i tam jeszcze się znajdzie. W „Pięknych dwudziestoletnich” Marek Hłasko barwnie opowiada o konieczności polskiego (czyli z alkoholem jako walutą przekupstwa) załatwiania różnych spraw własnych, urzędowych, wszystkich po prostu. Zacznijmy od prawnej i finansowej przestrogi. Od pokazania, ile kosztowało według prawa przyłapanie pracownika na pijaństwie. Oprócz różnych wpisów w papierach, nagan, czasem sądowego oskarżenia o szkodnictwo gospodarcze, które było ostro i często perfidnie wykorzystywane, nie tylko wobec przeciwników politycznych, nakładano na pijanych wysokie kary pieniężne.
W tekście ustawy z 20 lipca 1950 (kolejnej w jednym roku o tym samym) popatrzmy tylko na ogromną skalę wzrostu grzywien, kar pieniężnych i nawiązek. Pomniejsze wzrosły trzydziestokrotnie: z 500 do 15 000 zł, większe dwadzieścia pięć razy: z 1000 do 25000 zł. Po październikowej wymianie pieniędzy proporcje te zachowano. Gdyby nie częste wspólne picie pracujących i kontrolujących, to zakłady pracy, w których pracował Marek Hłasko przestałyby po prostu istnieć. Zresztą o kontrolach i nalotach milicji, a także innych służb na pracowników zarówno bystrzyckiego Pagedu, a później warszawskiej Metrobudowy czy WSS autor „Pierwszego kroku w chmurach” wspomina często. No tak, ale co kontrolowali i za co groziły kary kierowcom, ładowaczom, konwojentom albo pracownikom-korespondentom terenowym „Trybuny Ludu” (Hłasko był nim przez jakiś czas)? Najczęściej piło się wódkę czystą zwykłą 40 %, tzw. z czerwoną kartką. Rozlewaną do różnych, dziś zupełnie nieeuropejskich miarek. W kieliszkach też odmienność. Piło się na przykład czterdziestkę. A do użytku wchodziły powoli małpeczki (0,375 ml). Wrocławski Polmos w latach 1946-1948 uruchamia przemysłową produkcję spirytusu rektyfikowanego i wódek czystych. Rynek dolnośląski jest nim po prostu zalany. No może nie dosłownie. Spadają ceny. Na Ziemi Kłodzkiej działały poniemieckie, teraz upaństwowione, gorzelnie, zaczynało produkować kiepskie wina Przedsiębiorstwo „Las”, w paru miejscowościach utrzymywały się browary. Pojawiło się odkrycie o nazwie winiak. Jak i z czym się alkohole podawało? Może o tym napiszą nam ci, którzy mieli okazję obserwować tamte czasy? A może popróbować osobiście.
Piło się sporo. Na pewno. Wystarczy spojrzeć na oficjalne statystyki. Władza starała się zapanować nad wzrostem pijaństwa wieloma akcjami, pomysłami, represjami. Czasem dziwacznymi. Można, nie u Hłaski jednak, bo był za młody, przeczytać o pomyśle na „suche soboty”, czyli zakazie sprzedaży alkoholu w soboty i dni wypłat. Pomysł z października 1948 roku, niestety krótkotrwały. Pewnie ze względu na ogromne dochody monopolu spirytusowego, które w najlepsze dni nagle zostały ograniczone. Z tego też powodu bezustannie zwalczano pędzenie bimbru, bo też zabierał zyski państwu. Oprócz Milicji Obywatelskiej zajmowała się tym Ochrona Skarbowa. Prasa donosiła właściwie co tydzień o zlikwidowaniu kolejnych bimbrowni, ba, zdarzało się, że chcąc pogrążyć ironią pomysłowych „chemików” podawała (tak, tak) ich dokładne dane osobowe – imię, nazwisko, wiek, zatrudnienie, adres, i do tego jeszcze niemal pełny przepis na wyprodukowanie trunku. Kto ciekawy niech zajrzy do prasy tamtego czasu i przeczyta, jak pewien bimbrownik pędził spirytus z buraków cukrowych. U nas też się trochę tego pokątnie przygotowywało, również z przeznaczeniem dla zaprzyjaźnionych kierowców z lasu. Zarobki w zawodach, jakie podejmował Marek Hłasko po pracy w bystrzyckim „Pagedzie” były wciąż marne. Znów te siedemset złotych za czternaście godzin pracy. Jak dorobić? Za co się napić? Naturalnie ukraść. Jeśli chodzi o alkohol, to według prostego patentu – strzykawką z igłą przez zalakowaną szyjkę (wygląd jak dzisiejsza Siwucha) wyciąga się setkę, a tą samą drogą wstrzykuje się setkę wody. Trzeba jednak być konwojentem, kierowcą lub ładowaczem w transporcie spożywczym. Hłasko był, więc szybko się sposobu nauczył i równie szybko rozpił. Za szybko, jeśli tak można powiedzieć. Warto więc o tej sprawie pomówić.