Pierwsze "jaskółki" nadchodzących czasów?

Autor: 
Jan Pokrywka

Na portalu wPolityce.pl rzuca się w oczy tytuł: „Rządzi nami moralny margines. Jak na obrazku. W jakim innym miejscu Europy można by sfotografować coś podobnego?” Poniżej zdjęcie gdańskich samorządowców z PO, odzianych w jaskrawe, żółte kamizelki, ciągnący za powróz samolot należący do Marcina P., właściciela OLT Express. Zdaniem autora „to ilustracja haniebnego szamba. Nie tylko gdańskiego”.
Równi i równiejsi
W tym samym czasie, gdy niezawisłe sądy i prokuratury nie mogły się zdecydować jak potraktować Marcina P., czekając, aż wyprowadzi on wszystkie w nieznanym kierunku środki z Amber Gold, inna prokuratura oskarżyła Olgę Jackowską, szerzej znaną jako Kora, o posiadanie 3 g „trawki”. Jej mąż – Kamil Sipowicz wypomniał władzy, że oboje, w czasie kampanii wyborczej, popierali Platformę Obywatelską. Czy to wypomnienie miało jakiś wpływ na śledztwo – nie wiadomo, ale faktem jest, iż dotyczy ono tylko owych 3 g „trawki”, a nie 60 g tejże „trawki” przysłanej na adres Kory ale na imię jej suczki Ramony.
Z kolei przed Sądem Okręgowym w Piotrkowie Trybunalskim w ciągu tygodnia zakończył się proces Roberta Frycza, wydawcy portalu antykomor.pl, oskarżonego o znieważenie prezydenta, Bronisława Komorowskiego, za co skazany został na 15 miesięcy ograniczenia wolności. Sprawa zaczęła się w marcu ub.r. o godzinie 6 rano nalotem agentów ABW na mieszkanie Frycza. Skąd taki pośpiech – nie wiadomo, ponieważ sam proces, z dość niepoważnych przyczyn, został utajniony. Warto o tym wspomnieć nie tylko dlatego, że zestawienia tych spraw powoduje dość jednoznaczne skojarzenia, lecz również dlatego, że przed pięcioma laty, idąca do wyborów PO zapowiadała, że już nie trzeba będzie się bać pukania o 6 rano, bo co najwyżej będzie to mleczarz.
Ale nie zawsze sądy były aż tak surowe. O wyrokach w sprawie tzw. „Pruszkowa”, komentarze śledzić na bieżąco można. W 2009 r. sąd nie dopatrzył się winy Janusza Palikota, który nazwał byłego prezydenta RP – Lecha Kaczyńskiego – chamem. Wówczas sąd uznał, że mieści się w granicach wolności słowa. No i proszę, jakże tu nie wierzyć w ewolucję, skoro w jurysprudencji pojęcie „wolności słowa” ewoluuje w zależności od tego, kto z tego prawa korzystał.
Islandia wskazuje nam drogę
Tak uważają ekonomiści i nobliści Joe Stiglitz i Paul Krugman omawiając to, co się stało w 2008 r. Przypomnijmy, że wtedy to doszło tam do krachu bankowego. Trzy islandzkie banki wygenerowały długi oferując depozyty na zawyżony procent. Rząd islandzki znacjonalizował te banki chcąc spłacić ich długi ale spotkało się to z protestami obywateli. W ich wyniku rząd upadł a prezydent zawetował ustawę nakładającą na obywateli większe podatki na spłatę tych długów. W referendum 93% głosujących opowiedziało się przeciw spłacie zobowiązań. Ostatecznie nowo wybrany parlament przyjął ustawę o spłacie wierzytelności jedynie wobec firm i obywateli islandzkich.
Były premier został oskarżony o zaniedbanie obowiązków, a sekretarz ministra finansów - skazany za wykorzystanie poufnych informacji dla celów prywatnych. Na więzienie zostali też skazani m. in. prezesi dwóch baków.
W 2010 r. kryzys w Islandii został przerwany i zanotowano tam wzrost gospodarczy. Zdaniem Stiglitza i Krugmana słuszną była decyzja, aby długów banków nie spłacano podatkami. Inaczej niż np. w Irlandii, która teraz przeżywa kryzys.
Inną drogą podąża Białoruś, choć cel jest ten sam. Poprawa sytuacji gospodarczej kraju. Nie tylko oficjalne dane Białorusi ale mniej oficjalne, pochodzące z CIA wskazują, że tamtejsza gospodarka ma się lepiej. O ile np. kilka lat temu więcej obywateli opuszczało to państwo, to obecnie trend się odwrócił: więcej wraca na Białoruś niż
z niej wyjeżdża. Według tych danych Polska na tym tle wypada gorzej. Nie chodzi tylko o liczbę osób wyjeżdżających ale o tzw. wolność gospodarczą, mimo że na Białorusi panują rządy autorytarne. Także wyrost PKB jest wyższy ni u nas i wynosi 5-6%. Jak to jednak określił jeden z myślicieli liberalnych, mądrość jakiegoś gremium równa jest mądrości najmądrzejszego spośród nich, podzielonej przez ilość osób
w nim zasiadających. Pewnie dlatego demokracja przegrywa z monarchią lub dyktaturą, ponieważ nawet przeciętnej umysłowości władca, lepszy jest od mądrości zbiorowej.
Koniec publicznego mitu?
Według powszechnej, choć i wstydliwej opinii, najlepiej działającymi instytucjami publicznymi są domy publiczne. Jeżeli to nawet prawda, to tylko dlatego, że domy publiczne publicznymi są tylko z nazwy, bo przecież to instytucje prywatne. Gdyby tymi przybytkami zarządzać miało państwo, toż to dopiero byłby „burdel i serdel” - jak mawiał Kisiel. Konstatacja powyższa wzięła się ze skojarzenia z telewizją publiczną, czyli TVP. W rzeczywistości to instytucja państwowa z wadami jak wyżej. Ostatnio okazało się to w związku z transmisją meczów naszej piłkarskiej reprezentacji walczącej w eliminacjach MŚ 2014 z Czarną Górą i z Mołdawią. TVP oficjalnie podała, że w związku z trudną sytuacją finansową i wygórowaną ceną, jaką żądała firma Sportfive – właściciel praw do transmisji, z transmisji rezygnuje. Nie byłoby w tym nic godnego uwago, zważywszy na poziom naszych piłkarzyków, gdyby nie rodzaj i poziom tłumaczenia. Jak TVP trwoni publiczne pieniądze – podał ostatnio dziennik Fakt, jakoby prezenterka „Panoramy” - Hanna Lis zarabia miesięcznie 50 tys. zł. Wszystko to może być prawdą, bo o zarobkach jej męża – Tomasza – także krążą opowieści mogące przyprawić zwykłych ludzi o niewydolność krążenia, ale nie to, wbrew pozorom, jest najważniejsze. Trwonienie pieniędzy przez państwo i jego instytucje to „normalka”.
Ważniejsze jednak jest co innego: dyskusja na temat, czy TVP powinna transmitować mecze reprezentacji prowadzi do kwestii, co w ogóle telewizja ta powinna pokazywać i dlaczego. Przypomina to próbę rozwiązywania kwadratury koła. Telewizja „publiczna”, zgodnie z panującą linią propagandy, ma „misję”, a więc, jakby można domniemywać, powinna pokazywać wszystko, co jednak jest niemożliwe. Stąd konieczność wyboru, a więc i tak ktoś lub jakaś grupa będzie pokrzywdzona, a przecież TVP utrzymywana jest z pieniędzy wszystkich podatników. Jedynym więc wyjściem byłaby likwidacja telewizji państwowej poprzez jej prywatyzację i zaniechanie finansowania jej z publicznych pieniędzy. Takie wyjście także nie zadowoli wszystkich, ale ma jeden plus: byłoby taniej.
Zły omen
Prowokacja dziennikarska wobec prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku pokazała daleko idącą spolegliwość władzy sądowniczej wobec klasy rządzącej. To także pewnego rodzaju symbol, choć nie aż tak wymowny jak ten na początku tego tekstu. To jednak zły omen wobec zbliżającego się kryzysu. Bo jak zauważył A. de Tocqueville, nie ma takiej rzeczy, której nie zrobi nawet łagodny rząd, jeżeli zabraknie mu pieniędzy.

Wydania: