"Cenzura" z Warszawy

Autor: 
Mirosław Awiżeń

Sprawa dotyczy Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich. Jak Państwo zapewne wiecie, ZUK został sprzedany i jest w tej chwili własnością koncernu miedziowego (KGHM S.A.). Nie jest to dziwne, że prywatyzujemy przedsiębiorstwa państwowe, aby zwiększyć ich wydajność czy konkurencyjność. Jednakże wraz ze zmianami własnościowymi, w ślad idą zmiany organizacyjne, centralizujące. Zarządzanie takim podmiotem już podległym, przesuwa się z dołu – czyli prezesa ZUK Kłodzko – na wierzchołek czyli do centrali – w tym wypadku warszawskiej. Na czym to polega?
Ano - prezes jest w zasadzie ubezwłasnowolniony w podejmowaniu nie tylko, że decyzji kluczowych dla danego przedsiębiorstwa (co jest raczej naturalne), ale pozbyty nawet prawa głosu w sprawach zupełnie błahych - np. udzielenia wywiadu (przez niego autoryzowanego) do gazety lokalnej.
A to było tak:
Jak zwykle dzwonię do Jurka Szymańczyka (którego znam od niepamiętnych czasów), aby porozmawiać o firmie. Konkretnie - o tym, w jakiej strukturze organizacyjnej działa dziś ZUK Kłodzko, o podsumowaniu okresu letniej kanikuły no i o planach na przyszłość.
Prezes hamuje ostro moje zapędy: „jak chcesz ze mną porozmawiać o ZUKu to musisz uzyskać zgodę Warszawy na wywiad. Ja nie mogę bez takiego uzgodnienia udzielać wywiadów”. Ot - zimny prysznic. Jak to? Jestem kilkanaście kilometrów stąd? Chcę rozmawiać z długoletnim prezesem, a on nie może, bo mu nie wolno?
No dobrze - dostałem namiary na kontakt warszawski. Dzwonię - tak, rzeczywiście Pani odbierająca telefon potwierdza słowa Prezesa. Ona wydaje zgodę na wywiad. Przepytuje się mnie, kim jestem. Tłumaczę, wyjaśniam i dodaję: ależ to cenzura prewencyjna! Naprawdę Prezes jest na tyle niewiarygodny (niepewny) żeby nie mógł udzielić odpowiedzi na w sumie proste pytania? Pani z Warszawy mówi, że „to nie cenzura” ale prosi o przesłanie do niej pytań do Prezesa. Ona wówczas zawiadomi Prezesa (i mnie), że możemy się spotkać. Ale prosi już teraz o pytania (na piśmie i najlepiej e-mailem. Jakoś (ciągle w swojej naiwności) przekonywuję Panią z Warszawy, że pytania proste, nie wymagające interwencji z Warszawy (patrz: podane wyżej). Pani z Warszawy wyraża wstępną zgodę... Do godziny oddzwania do mnie przedstawicielka ZUK-u (z Polanicy Zdroju) i potwierdza, że „Warszawa wyraziła zgodę na wywiad, ale mam wywiad do autoryzacji przesłać do Warszawy”(!!) Naprawdę!
Pytam grzecznie, czy to ja muszę wysyłać wywiad z prezesem ZUK-u do autoryzacji czy raczej niech sobie załatwią tę sprawę miedzy sobą? Ja rozmawiam z Prezesem, ten prosi mnie o autoryzację. Ja oczywiście nie protestuję, bo uważam autoryzację rozmów za normalną. On odsyła mi autoryzowany tekst i wszystko jest normalnie. A czy Prezes kontaktuje się z warszawskim „cenzorem” swojego konsorcjum, to już nie moja sprawa...
- Tak się nie da... odpowiada Prezes ZUK... aż mi się wierzyć nie chce...
Ale za chwil parę na mój, redakcyjny mail, przychodzi informacja: "Witam Pana Redaktorze, w odniesieniu do naszej dzisiejszej rozmowy, kontaktowałam się z Panią /.../ z Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich i wiem, że Prezes ma się z Panem bezpośrednio kontaktować i umówić się na konkretny termin spotkania. Proszę jedynie o przesłanie wywiadu do autoryzacji do mnie /.../".
No i odechciało mi się wywiadu, rozmowy... a tak przy okazji przepytałem się o to, na ile Pani z Warszawy zna się na działalności ZUK-u, czy kiedykolwiek oficjalnie tu była? Odpowiedź negatywna. Więc można wirtualnie wiedzieć lepiej od tego kto siedzi tu od lat, kto od lat za coś odpowiadał ... Słów mi brak - korporacyjna cenzura....

Wydania: