62 - 65 - 70 - 75 lat.... ... czy to takie wielkie szczęście, że człowiek się starzeje i będzie emerytem?...

Autor: 
Mirosław Awiżeń

Pierwszy obrazek.
Jakby nie było - na każdego nadchodzi starość. A mnie nie za bardzo chce się być starym, zasłużonym, czekającym odpoczynku od pracy, niekiedy (albo i całkiem) niepotrzebnym oprócz tego, że za swoją starość mam emeryturę.
I tyle się liczę dla młodych, młodszych. Żyj „dziadku” jak najdłużej, miej jak najwyższą emeryturę, wydawaj jak najmniej. A jakby co... to liczymy na ciebie!
Nie na ciebie - liczymy na twoją emeryturę, za pomocą której pokryjemy „dziury budżetowe” naszych młodzieńczych fanaberii. Babciu - żyj - masz emeryturę i jeszcze wnuków dopilnujesz...
Co to, to nie. Chcę pracować aż do końca swojego życia. A emerytura to mi się przyda ..... ma moje fanaberie.
Drugi obrazek
Nie da się być robotnikiem fizycznym pracującym na jednym stanowisku do - nie tylko 67 roku życia, nie tylko do 65. nawet nie do 55....
Jakiż ja miałem „cug”, gdy miałem 20 lat! Jak machałem łopatą! Jakąż ja miałem siłę i już doświadczenie mając 30 lat...ale robotnikiem byłem już marniejszym. Jako dwudziestolatek energicznie machałem łopatą. Jako trzydziestolatek jeszcze od czasu do czasu machałem łopatą ale trzeba było wspiąć się do brygadzisty i także pracować „głową”. Minęła trzydziestka i czas na czterdziestkę. Machać łopatą to już mi się całkiem nie chce, a i moja efektywność w tym zakresie jest już bliska zeru. Aby nie wypaść z rynku pracy trzeba zostać kierownikiem firmy a łopatą to „se pomachać w ogródku” dla relaksu.
Przyszedł ostateczny czas aby „pracowała głowa”. Abym organizował pracę dla dwudziesto-trzydziestolatków.
Podoba mi się ta praca - szefa - mam doświadczenie, mam umiejętności, mam radość codziennego udawania sie do pracy. Mam i efekty!
Sześćdziesiątka - siedemdziesiątka na karku. Czas ustąpić miejsca zarządzającego firmą i zająć się doradztwem....
A może być tak: utknąłem przy łopacie, to i łopatą mnie przyklepią - w strasznie młodym wieku kiedy nawet nie pomyślę o emeryturze....
Obrazek trzeci:
Zacząłem pracę w zawodzie, który nigdy nie był mój. Zacząłem od pracy, która nie była moja. Technik od siedmiu boleści. Ale... miałem etat, stały i nieźle płatny. Także żona, dziecko... Mała stabilizacja bez emocji.
A mnie ciągnęło do „artysty”. Poezja mi po głowie chodziła...
... przecież „poezjować” sobie możesz po pracy. To niezłe hobby...
Jednak tak się nie da. Życie przecieka przez palce w katordze pracy bez radości.
Ciapnąłem tym wszystkim. Poszedłem „na swoje” - rzemieślnik, „artysta”, życie w radości spełniania się.... I okazuje się, że z tego też można wyżyć. Musiałem co prawda nauczyć się „zarabiania a nie dostawania pieniędzy. Nie wypłata raz w miesiącu - pewna i stała + wysługa lat, ale codzienne zarobkowanie. Raz lepiej, raz gorzej... Lata mijają, lat przybywa - starość się zbliża, a mi ani w głowie przestać pracować, przestać się realizować, a próg: 60-65-67-70-80 lat... nic dla mnie nie znaczy, bo każdego dnia z zadowoleniem się budzę do pracy, która jest moją radością. A emerytura? - przyda się... bo tak żyć chce mi się długo

Wydania: