Miś. Przyjaciel
Obchodziliśmy „Światowy Dzień Pluszowego Misia”. Postanowiłam więc, ten felieton poświęcić mojemu przyjacielowi - misiowi.
Mój misiaczek Wojtuś, ma sporo latek. Dostałam go od rodziców, gdy byłam w przedszkolu. Drodzy Czytelnicy pozwolą, że nie powiem ileż to lat mu właśnie stuknęło, bo łatwo byłoby obliczyć ile ja mam wiosen. A to naprawdę mało istotne.
Wojtuś jest śliczny, ciemnobrązowy, czarne oczka. Ubrany jest w niebieski podkoszulek i granatowe jeansowe ogrodniczki. Przez te wszystkie lata czas odcisnął na nim piętno. Ostatnio musiałam go nieco zreanimować. Przyszyłam naderwane uszko i zakupiłam niemowlęcy sweterek oraz skarpeteczki, by przykryć jego wiekowe łachmany. Obecnie wygląda niczego sobie.
Wojtuś jest bardzo ważny w moim życiu. Był świadkiem moich radości i łez. Gdy byłam mała i bałam się spać, jego obecność dodawała mi otuchy. Jeździł ze mną na wakacje. Pomógł mi przetrwać ciężki okres pobytu na obozie harcerskim, gdzie niczym na zesłanie wysłali mnie moi rodzice. Sądząc, że mnie to uwaga! uszczęśliwi.
Logika wskazywałaby na to, że wraz z dojrzewaniem, mój drogi miś powinien odgrywać w moim życiu coraz mniejszą rolę. W chwili obecnej, powinien być na strychu, zdobiąc wnętrze kartonu z napisem „zabawki”. Nic bardziej mylnego. Wojtuś jest dla mnie równie ważny teraz, jak wtedy, gdy miałam lat pięć.
Nie wszyscy rozumieją, to moje przywiązanie do pluszaka. Narzeczony - psychiatra, dopatruje się problemów emocjonalnych i uważa, że moja „dziwna” miłość do misia, to efekt „traumy” jaką przeszłam w przedszkolu. Otóż, zawsze mi się dostawały brzydsze zabawki. Winę za to ponosiło moje dobre wychowanie, które zabraniało mi bić się o swoje. Niestety, nieopatrznie ten fakt z mojego życia kiedyś temu troglodydzie wyjawiłam w chwili słabości. Może sobie tam tworzyć teorie do woli. Dobrze wiem, że jest o niego najzwyczajniej w świecie zazdrosny.
Rodzice, zwłaszcza mama, mówią jasno: „dziecko, to jest chore. Opamiętaj się!”. Droga rodzicielka, raz nawet posunęła się do czynu okropnego. Dokonała pod moją nieobecność „nalotu” na Wojtusia i wyniosła biednego do piwnicy. Na szczęście w porę się zorientowałam, narobiłam rabanu i czym prędzej ewakuowałam stamtąd biedaczynę.
W ten sposób, ratując go od niechybnego przesiąknięcia wilgocią.
Mój kochany przyjaciel ma również wroga w moim kocie Ziajętym. Drogim kocurkiem targają takie same emocje jak narzeczonym - zazdrość. Z tym tylko, że kochany kotek w przeciwieństwie do narzeczonego doszedł już do tego etapu, że nastaje na życie misia. Najgroźniejsze incydenty to: odgryzienie ucha, oraz zatarganie Wojtusia do swojego legowiska, sponiewieranie go, a następnie wreszcie legnięcie na nim.
Na szczęście miś jest wytrzymały, nie straszne są mu przeciwności losu. Obecnie doszliśmy z Wojtusiem do wniosku, że najbezpieczniej będzie pod moją nieobecność w domu, dla bezpieczeństwa, trzymać go pod kluczem.