Meandry kłodzkiej polityki, czyli o historii zderzanej z współczesnością ciąg dalszy - cz. VII

Autor: 
Janusz Skrobot
skrobot-autor.jpg

W dzisiejszym artykule wracam do historii kłodzkiej polityki, po wyborach 1998 roku. Burmistrzem Kłodzka zostaje pani Dorota Kawińska-Domurad– polonistka, która została wybrana do Rady Miejskiej w Kłodzku III kadencji z ramienia komitetu wyborczego Nasze Kłodzko. Z tego ugrupowania wchodzą do Rady Miejskiej Zbigniew Biernacki, Franciszek Gołąbek, Henryk Urbanowski, Janusz Laska, Jerzy Didyk, Leszek Ujma, Adam Kwas, Maciej Awiżeń, Ryszard Wójcik. Młodzi czytelnicy muszą pamiętać o tym, że Kłodzko jest po wielkiej powodzi i właśnie na fali krytyki poprzedniej władzy KWW „Nasze Kłodzko” wprowadził w ławy rajców miejskich aż 10 radnych, wygrywając wybory. Mogli wówczas dużo, jeśli nie wszystko – zrobili niewiele, jeżeli nie nic. Drugą siłą w RM jest Sojusz Lewicy Demokratycznej, który ma 8 radnych: Stefana Mroza, Krzysztofa Oktawca, Joannę Sudoł, Janusza Koconia, Mariana Ptaka, Mieczysława Krombacha, Zygmunta Żerkowskiego, Kazimierza Koreckiego. Tych interesował tylko „sprawiedliwy” dla nich podział władzy i posadek, a nie rozwój naszego miasta. Jedna przedstawicielka tej opcji tak skomentowała informację o nieprawidłowościach finansowych jednego z podległych miastu urzędników: „Niech tam sobie zarabia na boku, co jego, byleby robił coś dla dobra miasta”. Z takim podejściem do „dobra miasta” nie można było wiele zdziałać. Nie od rzeczy przywołam jeszcze jedno nazwisko, pana Leszka Rogalewskiego, który wspierał komitet byłej Burmistrz M. Kwiatkowskiej „Przełom 2000” i był wówczas w stosunku do swoich dzisiejszych kolegów w opozycji. Cóż, podobno tylko świnia nie zmienia poglądów. W ówczesnej radzie znalazł się także Jerzy Dziewiecki z KKO, późniejszy założyciel „Samoobrony”
w Kłodzku, wtedy dyrektor ZGKiM (obecny ZAMG sp.zo.o.). Mnie w 1998 roku pogoń za pracą zagnała do stolicy.
Wróćmy jednak do samej pani Burmistrz. Dorotę Kawińską znałem jeszcze z czasów, kiedy była uczennicą w LO i niezmiernie mi było miło, kiedy w listopadzie spotkałem ją na konferencji w sprawie programu „Odra 2000”
w Lądku Zdroju. Ona, Burmistrz mojego miasta, ja, przedstawiciel ówczesnego Ministra MSWiA, i dawni znajomi ze szkolnych lat. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o możliwościach współpracy i szczególnie uprzywilejowanej pozycji Kłodzka po powodzi, mając zwłaszcza na względzie przełożenie na różne ministerstwa, posłów i senatorów, w tym oczywiście na MSWiA – to, w którym byłem ja, a Podsekretarzami Stanu byli w nim wówczas: pan Wojciech Raduchowski, nasz kolega z Chrobrego oraz Krzysztof Budnik z Wałbrzycha. Mówiąc o posłach, mam na myśli kłodzczanina Czesława Pogodę, ale i Jana Lityńskiego, znającego naszą ziemię z konspiracyjnych spotkań opozycji polskiej i czechosłowackiej lat 80., które odbywały się w górach Ziemi Kłodzkiej. Niestety skończyło się tylko na rozmowach. Kłodzkie władze nie wykorzystały tak silnego wówczas lobby w stolicy i swojej priorytetowej popowodziowej sytuacji. Chociaż właśnie za kadencji pani Burmistrz udało się nam ( mojej małżonce i mnie) z pomocą związanego z Kłodzkiem ówczesnego senatora, prof. Leona Kieresa, pozyskać środki na remont ogrzewania Szkoły Podstawowej nr 6 z Ministerstwa Ochrony Środowiska. Możliwe to było także dzięki uprzejmości Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Ochrony Środowiska, pana Radka Gawlika, który zarezerwował środki na ten cel i cierpliwie czekał na podpisywany w bólach wniosek władz miasta, o akceptację którego musiała prosić się moja małżonka na sesji Rady Miejskiej, zwracając niektórym radnym uwagę, żeby nie czytali lokalnych gazet, tylko uważnie słuchali jej propozycji. Dopiero spotkanie na pewnej kolacji senatora Kieresa z władzami miasta przyspieszyło działania włodarzy zdziwionych deklaracją pana Senatora, że jest gotów współpracować z władzami miasta tak jak współpracuje z dyrektorem SP nr 6. Przy okazji winien jestem podziękowania Bogusiowi Michnikowi za wytłumaczenie obecności małżonki i mojej na wieczorze z cyklu Spotkania Ratuszowe. Tak, mój Miły Czytelniku, były takie spotkania ludzi znaczących w kulturze i polityce polskiej, a związanych z Kłodzkiem, na Sali Rajców organizowane przez Dyrektora KOK-u. Odbyły się dwa lub trzy. Dlaczego? Ano dlatego, że ówczesny radny, Ryszard Wójcik, złożył wniosek na posiedzeniu RM, aby zaniechać tych spotkań w ratuszu, bowiem należy przygotowywać salę i wynosić z niej stoły, a te się niszczą. A co?! Pamiętam, że kiedy dowiedziałem się o tym wystąpieniu pana Ryszarda, zdębiałem po raz pierwszy. W odruchu osłupienia trwam do dzisiaj, obserwując coraz dziwniejsze wystąpienia pana Radnego na sesjach, o których już niedługo napiszę osobny tekst.
W jeszcze większe osłupienie wprawiły mnie swoim działaniem ówczesne władze miejskie i powiatowe. Otóż wiosną 1999 roku, kiedy Ziemia Kłodzka borykała się z problemami po kolejnej powodzi 1998 roku, przyjechałem do rodzinnego miasta z propozycją od wiceministra MSWiA W. Raduchowskiego - Brochwicza, który zaproponował w ramach darów dla powiatów dotkniętych powodzią wystąpienie do MSWiA z wnioskiem na przyznanie samochodu do zwalczania klęsk ekologicznych marki volvo. Trzeba Wam wiedzieć, moi Mili, że auto to mogło być wyposażone w drabinę długości 50 m konieczną np. do ewentualnej ewakuacji mieszkańców wieżowców kłodzkich. Niestety nie tylko ówczesne władze przerosło napisanie odpowiedniego pisma, ale również ciekawa sytuacja wydarzyła się latem 1999 roku, kiedy to pewnej soboty Kłodzko odwiedził osobiście wiceminister Raduchowski w towarzystwie Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej i chciał porozmawiać z władzami Powiatu Kłodzkiego i Kłodzka na temat pomocy dla miasta i powiatu. Tu jednak spotkały ich dziwne niespodzianki. Pierwszą z nich zafundowała Ministrowi kłodzka policja, nie wyrażając zgody na zaparkowanie na policyjnym parkingu przy ul. Chopina ministerialnej lancii. Podobno zgodę musiałby wrazić komendant powiatowy, a była sobota i komendanta o 6.00 rano nikt z dyżurnych policjantów nie chciał budzić.
Drugą zgotowały władze, które wybrały imprezę w Radkowie, chyba tzw. „Radkowski Piwnik”, przedkładając zabawę nad rozmowę z gośćmi. Ci spotkali się wówczas na śniadaniu u Powiatowego Komendanta Straży Pożarnej, pana Janusza Chodorowskiego i po miłym spotkaniu wyjechali. Starosta Dariusz Mikosa nie wykorzystał nadarzającej szansy i wizyty ministra w rodzinnym mieście. Ja zachowanie władz pozostawię bez komentarza. Wspomnę jedynie, że wóz, który mógł stać się własnością PSP w Kłodzku, „wylądował” w Nysie, a nasza straż otrzymała podobne wozy dopiero w sierpniu tego roku – 11 lat później. Pojazdy zostały pozyskane w ramach realizacji projektu CZ.3.22/1.3.00/09.01567 „Współpraca jednostek straży pożarnej na czesko - polskim pograniczu, modernizacja wyposażenia i wzajemna pomoc w sytuacjach kryzysowych”, współfinansowanego ze środków Europejskiej Współpracy Terytorialnej w ramach Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Republika Czeska-Rzeczpospolita Polska 2007-2013”.
Wracając do pani Burmistrz, trzeba powiedzieć i to, że poza płaceniem długów i rozliczaniem środków popowodziowych nic szczególnego w jej rocznej kadencji się nie wydarzyło, po czym w listopadzie 1999 została odwołana przez radę miejską. Była jednocześnie prezesem Zarządu Stowarzyszenia Gmin Ziemi Kłodzkiej oraz przewodniczącą Rady Euroregionu Glacensis. W 2002 roku wycofała się z życia samorządowego, wracając do pracy zawodowej.
Skoro władza tego okresu nie bardzo czym się miała pochwalić, to spróbujmy porównać ten pierwszy rok kadencji pani Burmistrz z pierwszym rokiem kadencji pana burmistrza Szpytmy.
Oboje Burmistrzowie to poloniści, którzy w pierwszym roku swej pracy dobierali sobie kadrę, zwłaszcza arcyciekawe postacie pracowały na stanowiskach sekretarzy gminy: nauczyciel, pan Jansa za czasów Kawińskiej oraz nauczyciel, pan Popiel za czasów Szpytmy. Obaj panowie w obu przypadkach szybko skończyli swoją karierę na tym stanowisku. W 1989 Przewodniczącym Rady Miejskiej był nauczyciel, pan Stefan Mróz, w 2006 r. nauczyciel, pan Henryk Urbanowski.
Ponadto tak jak wtedy, tak i w 2006/2007 roku burmistrzowie nie zbierali laurów, wprost przeciwnie, śmiem twierdzić, że oboje byli mało widoczni w sensie jakiejkolwiek aktywności poza zadłużaniem miasta. Tylko w 1998 roku banki były o wiele rozważniejsze i nie pozwalały przejadać lub nierozważnie inwestować publicznych pieniędzy.
Jedyna różnica, którą znajduję, to fakt, że burmistrz Kawińska nie wykrzykiwała w kampanii, że w spodniach trzeba mieć nabiał. Tu mała złośliwość, pan Szpytma tak właśnie twierdził w listopadzie w 2010 roku na debacie z kontrkandydatem M. Awiżeniem i kontrkandydatką Joanną Mesjasz (widać zapomniał, że ona jest kobietą – ot kultura i wychowanie!) i - mamy jaj w mieście na całego. Jeszcze tylko wiszące gondole i ... powiem, parafrazując Katona Starszego, zwanego Cenzorem- polityka Szpytmy powinna zostać zburzona. Dlaczego? To proste, nie można, panie Burmistrzu, być konserwatystą w kościele, pseudoliberałem w gospodarce, socjalistą na wiecach, a człowiekiem nie znoszącym sprzeciwu z charakteru. Czas carów białych i czerwonych minął. Czas na zmiany, panie Szpytmo. Czas na zmiany!

Wydania: