Prwell czy Huxley?
Mit demokracji upada na naszych oczach. Paradoks polega na tym, że tak jak demokracja zrodziła się w Grecji, tak w Grecji upada. Upadek tego mitu przewidziało dwóch ludzi: George Orwell w „Roku 1984” oraz Aldous Huxley w „Nowym wspaniałym świecie”. Tyle zbieżności. A teraz różnice. Wizja Orwella wynikała z doświadczeń faszyzmu i komunizmu, czyli – krótko mówiąc – dyktaturę klasyczną z represjami za to, co się zrobiło wbrew obowiązującym zakazom z kontrolą każdego kroku obywatela.
Huxley z kolei roztacza wizję raju szczęśliwego, przy czym szczęście jest przez państwo wymuszane. Mamy tu dyktaturę zabaw, technologii i nadmiernej konsumpcji państwa korporacyjnego, które pod osłoną przyjemności, tanich towarów, nieograniczonych kredytów i politycznych igraszek zmienia prawa na tyrańskie. Wszystko się kończy, iluzje opadają i powoli obsuwamy się z Nowego wspaniałego świata do Roku 1984, bez swobód i praw obywatelskich.
Państwo sparaliżowane ogromnym deficytem, niekończącymi się walkami sitw i korupcją korporacji delikatnie zmierza ku bankructwu.
Orwell przestrzegał przed społeczeństwem zakazującym książek, permanentnej walki i strachu, gdzie monitoruje się wszystkie rozmowy a swobodne myślenie i opór jest tłumiony. Huxley przed takim, gdzie książek nikt czytać nie chce, niedbałym o prawdę i poznanie, goniące za iluzją wieczego szczęścia, młodości i zabawy. Media
w takim państwie blokują wszystko, co mogłoby skutkować lepszą jakością, różnorodnością, dialogiem.
Udający dziennikarzy i ekspertów nadworni celebryci tłumaczą nam, co mamy myśleć, czuć i czym się cieszyć.
Co najważniejsze, Huxley zrozumiał proces dziejowy, i to wiele dziesięcioleci temu: „Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się, że jest nam do Utopii o wiele bliżej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić zaledwie piętnaście lat temu.
Wtedy przewidywałem jej powstanie na sześćset lat w przyszłość. Obecnie wydaje się całkiem możliwe, że ta przerażająca wizja może się spełnić w ciągu jednego stulecia.
Rzecz jasna, pod warunkiem, że tymczasem nie wysadzimy się w powietrze. Jeżeli nie postawimy na decentralizację i nie użyjemy nauk stosowanych nie jako celu, do którego środkiem mają być uczynieni ludzie, ale środka do stworzenia rasy wolnych ludzi, mamy do wyboru tylko dwie możliwości: albo pewną liczbę nacjonalistycznych, zmilitaryzowanych państw totalitarnych, opartych na groźbie użycia bomby atomowej i w konsekwencji zniszczenia cywilizacji (lub, jeśli działania wojenne będą ograniczone, utrwalaniem militaryzmu); albo jedno ponadnarodowe państwo totalitarne, powołane do życia wskutek społecznego chaosu będącego rezultatem błyskawicznego rozwoju technologicznego w ogólności, a rewolucji atomowej w szczególności, i ewoluującego, wskutek potrzeby skuteczności i stabilności, w kierunku utopijnej tyranii państwa opiekuńczego.”.
Paradoks, i tak zwane nasze pieskie szczęście, polega na tym, że Polska, a wraz z nią my Polacy, wpadła spod przysłowiowego deszczu pod rynnę. Z ustroju totalitarnego znaleźliśmy się w schyłkowym okresie ustroju „radosnego”. I tak naprawdę nawet nie zasmakowaliśmy tej zachodniej iluzji szczęścia.