Felieton redaktora naczelnego
„Moja” pani Sprzedawczyni w sklepie w Łącznej podsunęła mi myśl, żebym zapytał w sondażu, co by się stało, gdyby np. na pół roku zabrakło światła (po prostu prądu). Co byś wtedy robił? Odpowiedziałem, że tak zadane pytanie to odpowiedź na co najmniej książkę rozpaczy i beznadziejności. Ale to pytanie utkwiło we mnie w jeszcze inny sposób. Zastanowiłem się, co by się stało, gdyby zabrakło światła KULTURY? Gdyby zabrakło kultury? Tak teraz spychanej na boczny tor przez „przemysł rozrywkowy”, przez płycizny naśladownictwa, przez patrzenie na kulturę poprzez mamonę... W tym zurbanizowanym świecie wydaje się, że nie stałoby się nic. Po prostu ludzie zapomnieliby o kulturze zadawalając się substytutami. Bo tak prawdę powiedziawszy po co nam poeta? - ani z niego pożytku, a jeść chce.
A nawet i dobrze żyć. Po prawdzie to „te artysty” to darmozjady, najczęściej zresztą dziwaki.... Mecenasi kultury? - to rodzynki. Bo kto wkłada dziś „kasę” w coś tak „nierentownego i niepewnego” jak w sztukę? A po wielu, wielu latach, niepostrzeżenie budzimy się w mroku bez kultury. I jak u ślepca - po omacku poruszamy się po świecie pełnym chaosu, bogactwa zużywającego się w terminach określonych fabrycznie. Budzimy się w beznadziejnej wartości słowa, które nie przeżywa wieków, obrazu, który nie emanuje siłą życia tak wielką, że nie można go kupić za żadne pieniądze. Wielka sztuka nie rodzi się taśmowo jak np. samochód. Na tysiące, nawet miliony dzieł, ostają się tylko nieliczne, pojedyncze. Ale bez tych milionowych prób, dążeń - nie ostanie się nic.
Gdy sobie tak rozważam, to przychodzi mi na myśl jeszcze jedna dziedzina - filozofia. Kiedyś stanowiąca motor poczynań ludzi. Poczynań narodu - dziś sprowadzona do pejoratywnego stwierdzenia „ale filozof”... z lekceważącym uśmiechem....
Ale „artysta”.....