Bieganie to jego życie
Ryszard Janusz ma 47 lat, w Szczytnej mieszka od 20 lat, ciężko pracuje. Jest mieszkańcem miasta jak wielu. Żyje spokojnie, nie rzuca się w oczy i robi swoje. Biega. A biegając, promuje swoje miasto, bo występuje w koszulce z herbem Szczytnej i nazwą miejscowości. Nie ma sponsorów, nikogo nie prosi o wsparcie, a udział w zawodach kosztuje, ale czy pasję przelicza się na pieniądze?
Skąd u pana zainteresowanie tym sportem?
Zaczęło się od szkoły podstawowej, od sprawdzianu na lekcji wychowania fizycznego, potem biegałem w klubie Bielawianka na dystansie 800-1500 m, w wojsku były już poważniejsze długości - 10,
15 km i pół maratony. Gdy wróciłem do cywila, byłem już wolnym strzelcem, tzn. biegaczem. Jestem samoukiem, do wszystkiego dochodzę sam. Początkowo, z powodu braku doświadczenia, były same porażki, ale z czasem zacząłem odnosić i sukcesy.
Mój pierwszy maraton pobiegłem w 1982 r., był to Maraton Pokoju w Warszawie.Pomyślałem wtedy - nigdy więcej, ale tylko pomyślałem. Od tamtej pory biegam systematycznie, w kraju i za jego granicami, maratony dwa razy w roku.
Często pan startuje?
W roku od kilkunastu do ponad dwudziestu razy. Zaliczyłem np. dwa półmaratony w Pradze w 2004 r.Biegałem wtedy z Czesiem Gawrysiem z Dusznik- Zdroju, obaj osiągnęliśmy bardzo dobre wyniki, byliśmy w czołówce w swojej kategorii wiekowej. W minionym roku startowałem 24 razy, 19 razy stanąłem na pudle. W tym roku też mam się czym pochwalić. Sezon zacząłem półmaratonem górskim w Sobótce (byłem 22. w klasyfikacji generalnej, na 1700 osób i 1. w swojej kat. wiekowej), potem były Krapkowice, maraton w Sierpii, Jedlina- Zdrój, Murowana Gośnina- Mistrzostwa Polski Weteranów, Nysa, Złoty Stok. Wszędzie odnosiłem sukcesy. W sobotę, 30. lipca po raz pierwszy wezmę udział w biegu po schodach w Bielawie.
A co na to wszystko rodzina, żona. Ma pan czworo dzieci.
Początkowo żona nie bardzo popierała moje pasje. Buntowała się, ale z czasem przywykła. Dzieci też uprawiają sport, dwaj synowie grają w piłkę nożną, córka kopie piłkę w drużynie mieszanej trenera M. Wianeckiego, a trzeci syn jest trenerem piłkarskim. Poszły więc dzieci w ślady ojca. W takiej sytuacji żonie nie pozostaje nic innego jak wyrozumiałość, bo jestem raczej niespokojnym duchem, sport wypełnia mi życie, daje satysfakcję, tym bardziej, że mam konkretne osiągnięcia. Dodam, że uprawianie go to nie tylko wyjazdy na zawody, to również treningi; intenstwne w zimie i kilkudniowe przed zawodami.
Wspomniał pan o Czesławie Gawrysiu...
Czesiu jest doskonałym, utytułowanym biegaczem, człowiekiem z pasją. Często razem trenujemy i startujemy. Wspieramy się i pomagamy sobie, bo borykamy się z podobnymi problemami. Cenię sobie bardzo jego przyjaźń.
W domu pana R. Janusza dziesiątki pucharów i medali, wśród nich zdobyte w maratonach w Holandii, w Amsterdamie i Eindhoven w 2004 i 2009 r., w słowacko-polskim - w 2006 roku, ale najbardziej sobie ceni statuetkę za pierwsze miejsce w 8. Ogólnopolskim Biegu Szlakiem Uzdrowiskowym Open Mężczyzn zdobytą w Jedlinie-Zdrój 29 maja 2010r.
Często przechodzimy obok ludzi, nie zdając sobie sprawy, że oto mijamy kogoś nieposolitego i...może warto się zatrzymać, porozmawiać, zastanowić nad swoimi możliwościami...