Transfer. Sport
Media żyją „transferem” jakiego dokonał niejaki Bartosz A. przechodząc z partii lewicowej, do rządzącej. Doprawdy, czym jest tak się ekscytować? Rozumiem jeszcze, gdyby sam Jarosław K. postanowił zasilić szeregi Platformy. O! To byłoby coś. Ale tu? Szeregowy członek lewicy, zmienia opcję i to się nazywa news? Tak, dla mediów to jest sensacja, bo jak to możliwe, że członek lewicy przechodzi do prawicy? Czy można tak błyskawicznie zmienić polityczne przekonania? Rzeczywiście pan poseł, zrobił to w iście sprinterskim tempie. Ale, czy naprawdę tak nie po drodze jest lewicy i Platformie? Zarówno jedna, jak i druga partia ma słabość do osób sławnych medialnie. W poprzedniej kadencji sejmu w SLD zasiadał uczestnik Big Brothera. Pan Bartosz A. brał zaś udział w reality show pod tytułem „Agent”, które skądinąd wygrał. W Platformie zasiada była mistrzyni świata w kickboxingu. No więc? Podobieństwa jak widać są.
Analizując temat politycznych „transferów”, nie sposób nie porównać ich do tych sportowych. Tak naprawdę i wszyscy o tym dobrze wiemy, uprawiającym politykę chodzi przede wszystkim o własne korzyści. Ciągną więc tam, gdzie mogą ich jak najwięcej osiągnąć. Niejaki Bartosz A. notabene całkiem inteligentny młody człowiek, wypłynął w swojej poprzedniej partii (czyt. SLD), tylko do pewnego stopnia. Następnie posadzono go w ławce rezerwowych. Co się więc dziwić, że się chłop zdenerwował i zaczął szukać innej drużyny? I nawet jeżeli i w tej drugiej drużynie, nastąpi okres grzania rezerwowej ławki, to i tak się opłaca. Bowiem teraz jest się w grze.
A to się liczy najbardziej. Co będzie jutro? Za tydzień? Nieważne. Politycy przypominają piłkarzy, dla których ważne jest strzelenie gola (czyt. głosy wyborców, władza), nieważne w jakiej drużynie. Bywają śmiałkowie, którzy zakładają własną drużynę. Przykład, partia PJN. Niestety, co widać z przedwyborczych sondaży, może i dla nich kraj jest najważniejszy, ale oni dla kraju (czyt. wyborców), nie.
Jak to w sporcie bywa, najlepsze i najdroższe „transfery” dotyczą tak zwanych „gwiazd”. Czy do tej pory były takie na politycznym boisku? Zapewne przejście z lewicy do Platformy pani profesor Danuty H. można do takich zaliczyć. Reszta to płotki. Ale nawet jeżeli to płotka, to i tak, taki „transfer” to policzek dla drużyny (czyt. partii), z której się wyszło. Czasem zdarza się tak, że wśród przedstawicieli drużyn partyjnych nie ma ciekawej „gwiazdy”, którą można było by podkupić, zwabić wizją sławy i bogactwa. Co wtedy? Wtedy można pokusić się
o zdobycie „gwiazdy” z zewnątrz. Szepcze się, że łakomym kąskiem dla każdej z partii jest Adam Małysz. Emerytowany skoczek, na razie mówi stanowcze ”nie”. Jako przedskoczka, rzuca w wir jupiterów swoją małżonkę, która prawdopodobnie już niedługo „tańczyć” będzie w jednym z show.
Wracając do polityki i jej związku z pił-ką. Znaczący element odróżniający „transfer” sportowy od politycznego, to pieniądze. Jak wiadomo, drużyna piłkarska sprzedając swojego zawodnika na tym się bogaci. W drużynie politycznej, bogaci się sam zawodnik.
A my - wyborcy? Czy mamy jakiś wpływ na te „transfery”? Możemy oglądając polityczne „mecze”, niczym kibole zrobić zadymę. Jaką? Nie wybrać „zawodnika” w kolejnych wyborach.