Prawdziwy dom - prawdziwa miłość
Czasem jeszcze pytają mnie, skąd pomysł na życie jakie wybrałam, skąd wzięła się decyzja o dziwnym i dość skomplikowanym sposobie funkcjonowania w świecie, gdzie wszyscy mają tendencję do ułatwiania sobie spraw... Dlaczego ja i mój mąż idziemy pod prąd - dlaczego wzięliśmy na swoje barki coś, co powoduje, że jesteśmy zmęczeni, zapracowani, że ciągle gdzieś gnamy. Dlaczego zechcieliśmy wychowywać dwoje niepełnosprawnych dzieci kiedy urodziłam własne - też chore? Dlaczego staliśmy się zawodową rodziną zastępczą?
Czasem jeszcze ktoś pyta - dlaczego nie oddałam Henia, wtedy gdy zaszłam w ciążę i kiedy mogłam urodzić własnego synka. Niestety tak już jest, że chcielibyśmy wytłumaczyć wszystko logicznie i czujemy się bezpiecznie kiedy możemy wszystko zrozumieć i poukładać po swojemu. Kiedy nie pozostają żadne wątpliwości. Jeśli ktoś wierzy w przeznaczenie to może powiedzieć, że tak miało być. Lub jeśli ktoś kieruje się chrześcijańskim poczuciem obowiązku lub kiedy zwyczajnie chce naprawiać świat to może powiedzieć,że to wszystko jest prawdą.
Ale ja nie opowiadam o tym wszystkim, bo wiem, że i tak większość ludzi nie chce słuchać. Bo to zobowiązuje. Bo to wymaga opowiedzenia się po którejś ze stron. Bo nie wystarczy powiedzieć - robisz coś wspaniałego, podziwiam - bo trzeba pójść dalej i zapytać - czy mogę ci jakoś pomóc? Więc kiedy ludzie pytają mnie - dlaczego tak żyję - odpowiada, że Henio urodził się dla mnie a ja dla niego. Że potem pojawili się Stefek i Bożenka
i że tak miało być. Że Bóg wie, co jest dla nas dobre i dlatego żadna decyzja nie była przypadkowa.
Wielu ludzi czyta mój pamiętnik internetowy. Piszą do mnie, komentują i są ciekawi wielu spraw. Jakiś czas temu pewna kobieta zostawiła dla mnie wyjątkowo przykre słowa. Nazwała moje dzieci chwastami, które powinny były być wyrwane jeszcze przed swoimi narodzinami. Zachwycała się motylem pokazując jednocześnie jak wstrętne są dzieci, które przyjęłam i pokochałam. I jeszcze coś w stylu, że po co marnować czas i życie dla kogoś kto na to nie zasługuje.
Długo nad tym myślałam. Zastanawiałam się skąd w tej kobiecie tyle żalu i wściekłości. I kto ma prawo decydować o tym - kto na co zasługuje. I dzisiaj już wiem. Tylko samotny i niespełniony człowiek czuje to, co ona. Bo wie,że coś jest z nim nie tak, czuje, że powinien coś zmienić ale nie ma siły na zmiany. Boi się decyzji, siebie, innych. Boi się wszystkiego, czego nie może kontrolować. I widzi innych. Tych, którzy spróbowali, nie przestraszyli się, chcieli.
Chcieli czegoś więcej niż tylko niedzielnego grilla, serialu w telewizji i zastanawiania się nad tym jaki kolor kanapy będzie najlepszy w gościnnym pokoju.
Dla nas to właściwie bez znaczenia -kanapa w dużym pokoju i tak zostanie wysmarowana flamastrami a na seriale w telewizji nie mamy czasu. My chcieliśmy ofiarować nasz dom „cudzym dzieciom”. Cudzym ale tylko do pewnego momentu, bo teraz te dzieci są „nasze”.
Żyjemy inaczej. Czas jest definiowany inaczej - kolejna rehabilitacja, spotkanie z logopedą, wyjazd do szkoły, godzina z nebulizatorem, wyjazd do szpitala. Nawet noce nie są spokojne i często noc zlewa się z dniem dając uczucie chronicznego zmęczenia. Ale pomimo to, że o tym napiszę - nikt nie zobaczy tego, co nas dotyka - lęku o jutro, o następny rok.
O to, jak poradzą sobie nasze wyjątkowe dzieci, kiedy już nie będziemy mogli im towarzyszyć.
I pisząc to, nie próbuję nawet wykrzesać wzruszenia ale chcę pokazać, że inność też jest normalna, że nawet najdziwniejszy wybór jest formą wolności, że nie wolno mi się skarżyć i nigdy tego nie robię publicznie. Bo jestem zawodową matką zastępczą - przez tak wielu okrzyknięta „dorabiającą się na krzywdzie dzieci” ale przez tak nielicznych naśladowana. Media podają fałszywe dane na temat naszych dochodów czy środków otrzymywanych na dzieci, że czasem naprawdę nie dziwię się takiemu postrzeganiu nas, rodzin zastępczych.
A wracając do pytania o jakim wspomniałam na wstępie - pierwsza decyzja o byciu rodziną zastępczą jest często decyzją trochę z przypadku, podporządkowana wydarzeniom, w których bierzemy udział, na próbę, z ciekawości lub z potrzeby serca. A potem jeśli się sprawdzi, jeśli uznamy, że nas to nie zabije (że nawet jeśli mamy dom pełen dzieci - to jednak możemy oddychać, śmiać się i spotykać z przyjaciółmi) bierzemy kolejne dziecko i kolejne.....
Wielu też zastanawia się nad początkami, jak w pierwszym okresie funkcjonuje taka rodzina - powiększona i zmieniona? I zazwyczaj to jest tak, że podejmując decyzję nie myślimy o kłopotach i o tym, że możemy sobie nie dać rady. Wchodzimy w nowy układ z radością i szczerymi intencjami, pełni zapału i odwagi by zmieniać świat na lepsze po jednym ze szkoleń przewidzianych dla kandydatów na rodziców zastępczych.
A tak naprawdę guzik wiemy o tym, co się wydarzy. Myślimy sobie - to tylko dzieci - przychylimy im nieba i wynagrodzimy zły czas w ich życiu.
I pierwszych parę miesięcy jest super. Wyobrażamy sobie cudowne wspólne wakacje i to, jak miło razem spędzimy czas. Ale z upływem kolejnych dni okazuje się, że pod naszymi skrzydłami znalazły się istoty, którym do szczęścia nie jest potrzebny kolejny kilogram landrynek i sto różnobarwnych baloników, tylko ktoś, kto nauczy je na nowo stać się dziećmi, kto zdejmie z ich ramion ten potworny ciężar bycia „trochę” dorosłymi. ŻEBY JUŻ NIE MUSIAŁY SAME SIĘ O SIEBIE TROSZCZYĆ, ŻEBY POZWOLIŁY przejąć władzę dorosłym, żeby nie musiały kontrolować wszystkiego wokół. I potrzebują kogoś kto da im gwarancję bezpiecznej przystani, z której się ich nie pozbędą nawet jeśli nie spełnią wszystkich wymagań. I tu zaczyna się dopiero „jazda”......Bo one walczą, gryzą, przeklinają, chcą rządzić, bo tylko wtedy gdy mogą kontrolować - czują się bezpieczne. Jesteśmy „testowani” i wypróbowywani w ogniu dziwnych zachowań, agresji i buntu (sikanie do łóżka lub przez okno, zrywanie tapet ze ścian, komentowanie przy jedzeniu cyt.”nie będę jadł tego gówna”, niszczenie celowo różnych przedmiotów). Jesteśmy poddawani licznym zabiegom dostosowującym nas do dzieci i odwrotnie („co mi możesz zrobić,nie jesteś moją matką,”,”zmuś mnie”). Jesteśmy wreszcie karani przez nasze przyjęte dzieci za porzucenie, za ból, za tęsknotę za biologicznymi matkami. Jesteśmy karane za coś, czego nie zrobiłyśmy ale to my jesteśmy najbliżej. Jesteśmy karane za to, że one jako dzieci nic nie rozumieją a jednak cierpią, bo ktoś po raz kolejny zdecydował za nie i cierpią, bo po raz kolejny nie były ważne. Ten trudny czas trwa od sześciu miesięcy do 2 lat. Potem powinno być łatwiej ale nie zawsze jest łatwiej. Bo są różne dzieci, niektóre są tak zranione, tak bardzo zmienione doświadczeniem ich życia, że już nie potrafią złagodnieć, zaufać, otrząsnąć się. Są nawet takie dzieci, które nie umieją się odnaleźć w nowej rodzinie. Bo te nasze dzieci to nie są fiołki, grzeczne, dobrze ułożone i zdrowe na ciele i duszy. To młode kaktusy, których kolce ranią dotkliwie zwłaszcza tych, którzy nie spodziewali się kolców. W tej pracy jednak dobrze jest wierzyć w cuda, bo przecież nawet najbardziej oporny kaktus kiedyś kwitnie. Może nawet po wielu latach kiedy już nikt na kwiaty nie czeka. Wydaje pąki o wyjątkowej barwie. Prawdziwe. Z miłości...gubi kolce i staje się nowym człowiekiem. A my patrzymy w niedowierzaniu i jesteśmy świadkami tego cudu.
I wtedy mamy pewność, że nie zmarnowaliśmy życia. I że ten, którego świat tak szybko okrzyknął nic nie wartym, jedynie spał a teraz otworzył oczy i przebudził się do życia. Wierzę, że tak będzie
i z nami.
-------
Autorka prowadzi zawodową rodzinę zastępczą. W naszym Powiecie funkcjonuje prawie 300 rodzin zastępczych. Wciąż potrzebujemy nowych domów dla dzieci, które nie mogą z różnych względów być wychowywane przez swoich rodziców. Osoby zainteresowane tematem prosimy o kontakt: Niepubliczny Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy w Kłodzku, ul. A. Grottgera 8, tel.746471874.