Gospodarka: rośnie czy pada?
Rząd chwali się najwyższym wzrostem gospodarczym w Europie, który wyniósł w ostatnich pomiarach 4,2%, co mogłoby nawet cieszyć, gdyby jakoś praktycznie przekładało się na coś. Tak jednak nie jest. Wzrostowi temu towarzyszą zjawiska zgoła przeciwne, jak spadek wpływów podatkowych do budżetu i spadek inwestycji.
Wzrasta sprzedaż detaliczna, czyli, krótko mówiąc: konsumpcja. Tyle, że specyficzna. Normalnie konsumpcja jest motorem gospodarki: ludzie zarabiają, kupują, popyt zwiększa podaż, co oznacza wzrost produkcji, zatrudnienia, płac, czyli – rosną inwestycje. Tu jednak inwestycje nie rosną. Konsumpcja wzrasta na kredyt.
Ludzie się zadłużają chcąc zdobyć upragniony towar. Normalnie ich na to nie stać, a na kredyt – owszem. Czy czegoś to nie przypomina?
Ależ oczywiście, niedawnej sytuacji w Stanach, gdy banki udzielały kredytów na zakup nieruchomości nawet tym, których nie było na to stać. Gdy sytuacja się pogorszyła – bańka kredytowa pękła. Nieruchomości staniały nawet poniżej polskiego poziomu cen. Wielu wyleciało na ulicę. Czy zagraża nam taki scenariusz?
Z pewnością, choć nie na taką skalę. USA to kraj o wiele bogatszy od naszego, więcej tam możliwości i ludzie bogatsi, jak ktoś pracuje, to zarabia, stąd wielkość kredytów większa. U nas wszystko jest relatywnie mniejsze.
Według NBP wielkość udzielonych w Polsce kredytów bankowych to 750 miliardów złotych, w tym 220 mld zł zaciągnęły przedsiębiorstwa, co oznacza, że na konsumpcję pożyczono dwa razy mniej niż na inwestycje. Co gorsza, zadłużenie osób prywatnych zaczyna doganiać zadłużenie publiczne państwa, które według rożnych ocen przedstawia się rozmaicie, ale gorszy jest inny trend.25 mld zł to kredyty nie spłacone a liczna ich rośnie.
Wzrośnie jeszcze bardziej, gdy pogłębi się recesja na rynku pracy tj. wzrośnie bezrobocie i spadną zarobki, na co się zanosi. Gdy zmaleje lub zniknie popyt wewnętrzny, zniknie wzrost gospodarczy. Pół biedy, że na papierze. Papier wszystko wytrzyma. Gorzej, że w rzeczywistości. Z powodu recesji spada eksport. Na razie niezbyt drastycznie, co należy zawdzięczać kursowi złotego do euro, ale zbyt mały dla rozwoju gospodarczego. Na razie trzyma się dzięki popytowi wewnętrznemu.
A co jeśli obywatele nie zdołają spłacić długów? Państwo będzie musiało bankom jakoś te straty wyrównać, bo według panującego obecnie przesądu banki upaść nie mogą aby nie powtórzył się kryzys sprzed wojny. A skąd rząd weźmie na to pieniądze? Z obligacji już nie, już teraz trudno je opchnąć. Pozostają właśni obywatele.
I wtedy się dopiero zacznie.