Sąsiadka. Zabezpieczenie

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Kto z nas nie spotkał się z problemem „wścibskiej sąsiadki”. Jeżeli nawet nie mamy przyjemności posiadania takiego „egzemplarza”, to spotkamy go u rodziny, znajomych. Wydawać by się mogło, że „wścibska sąsiadka” może skutecznie utrudnić nam życie. Nic bardziej mylnego. Mając taką „sąsiadkę” powinniśmy dziękować opatrzności, że nam ją zesłała! Wiele zyskujemy przez to sąsiedztwo, no i…oszczędzamy pieniądze. „Wścibska sąsiadka” jest niczym najlepszy alarm. Bowiem jest zabezpieczeniem przed: włamaniem, zalaniem, pożarem. Można ją nazwać „żywym monitoringiem”. Owszem, może również stać się powodem problemów, przykładowo przyczynić się do rozpadu związku, nadmieniając naszej drogiej ”połowie”, że podczas jego nieobecności, ktoś nas odwiedzał. To jednak są przypadki sporadyczne, bo kto trzeźwo myślący, wiedząc o swojej „sąsiadce” sprowadza kochanka do domu?
Wracając do schematu: sąsiadka plus wścibstwo równa się bezpieczeństwo. „Żywy monitoring” sprawdza się rewelacyjnie. Najlepsze „egzemplarze” prowadzą nawet zeszyt, w którym skrzętnie notują, kto przyszedł, kiedy, o której godzinie. Jaki czas spędził u nas inkasent za światło. Wszelkie odstępstwa od reguły: przykładowo, inkasent za światło, który w ciągu trzech miesięcy za każdym razem w naszym mieszkaniu spędzał pięć minut, tym razem uwinął się w trzy, lub przedłużył swoją obecność do siedmiu minut! Zapewne w takim przypadku nasz prywatny „żywy monitoring”, zacznie snuć podejrzenia. Wyobraźnia będzie podsuwać co rusz, to nowe przypuszczenia, że zalegamy z opłatą, o czymś rozmawiamy, intrygujące o czym? Gdy na swoje nieszczęście przyjęła inkasenta białogłowa, której małżonek był nieobecny, „żywy monitoring” zaciera ręce i już widzi się w roli niosącego współpartnerowi tę cudowną, mało ważne, że wyssaną z palca wiadomość.
Gdy mój narzeczony robił specjalizację, wraz z zamieszkaniem przez krótki czas w innym mieście, otrzymał również bonus w postaci „żywego monitoringu”. Jako psychiatra, przywykł do dziwnych zachowań, ale ja rzecz jasna, nie! Podczas pierwszej mojej wizyty, zostałam dokładnie zlustrowana przez „egzemplarz” mieszkający vis-a-vis narzeczonego. Sąsiadka, gdy zauważyła mnie, domyślam się, że zaglądając przez judasz, wyszła ze swojego mieszkania, pod pretekstem przetarcia drzwi. Gdy ja zniknęłam we wnętrzu mieszkania, ona również błyskawicznie się ulotniła. Skąd wiem? Rzecz jasna, że zajrzałam przez judasz. Gdy wychodziłam z mieszkania, ona również to czyniła i tak prawie za każdym razem mojej bytności u narzeczonego. Gdy o tym powiedziałam, z uśmiech odparł, że to taka nieszkodliwa przywara i jemu to nie przeszkadza. Poinformował mnie, że sąsiadka nie przejawiła jak dotąd ochoty do zawarcia z nim znajomości. Pomyślałam, że to dziwne. Miałaby wtedy możliwość wtargnięcia do mieszkania. Podczas kolejnej wizyty zagadnęła mnie: - Widzę, że pani jest z tym panem? Ja nie lubię gatunku męskiego. Same z nim kłopoty. W każdym razie, mam oko na wszystko. Na razie ten pan zachowuje się bez zarzutu.

Wydania: