Kolekcjonerka - opowiadanie cz. 4

Autor: 
Henryka Szczepanowska

Ślub odbył się szybko, świadkami byli uczeń jubilera i jego narzeczona. Miesiąc miodowy pod Barceloną, już po sezonie, upłynął im w ciszy i spokoju. Dobre jedzenie, wino, ładna pogoda. Marzenie jubilera spełniało się w słodkim budzeniu co ranka u boku pięknej kobiety. Dumny jak paw wyłapywał zachwycone spojrzenia smagłych, ciemnowłosych mężczyzn, gwizdających na widok jego pięknej żony. Ale jak to w każdej bajce, wszystko co piękne i dobre szybko się kończy tak i tu koniec nieubłaganie nastąpić musiał. Po powrocie do domu życie małżeńskie leniwie toczyło się z dnia na dzień. Pierwsze wspólne święta, pierwsza kłótnia, pierwsze noce w oddzielnych łóżkach. Tuż po świętach Wielkanocnych jubiler poczuł się kiepsko, narzekał na niestrawność. Schudł, często pocił się, był coraz słabszy. Troskliwa żona namawiała go do wizyty u lekarza. Opowiadała speszonemu uczniowi męża o jego rozlicznych dolegliwościach, o niechęci do leczenia. Maj był zimny, deszczowy. Jubiler był coraz słabszy. Nie miał siły wstać z łóżka. To tylko przesilenie wiosenne, mawiał odsuwając talerz z nietkniętym śniadaniem. Pewnie wrzody. Koniec maja był niespodziewanie gorący. Spóźniona wiosna wybuchła nagłą zielenią, świergotem ptaków. W szerokim wazonie układała pachnące narcyze. Czekała na kolejny spazm bólu u wychudzonego, leżącego w zmiętej pościeli męża. Już czas, pomyślała. Powoli wybierała numer telefonu pogotowia ratunkowego. Bez pośpiechu, przecież to już nic nie znaczy. Stała nad łóżkiem i chłodno, beznamiętnie patrzyła na jego ból. Lekarz z karetki wzruszył tylko ramionami na pytanie i co z nim będzie, panie doktorze. Taka choroba wrzodowa zaniedbana, nieleczona, nie wiem, nie wiem. Oby nie było za póżno, to starszy człowiek przecież...
Dwa dni później, mimo operacji i intensywnego leczenia zmarł. Znowu była wdową.
c.d.n.

Wydania: