I po krzyżu
Jacek Michałowski, współpracownik prezydenta Komorowskiego, w asyście kilku pracowników ochrony, aresztował krzyż i spod Pałacu Namiestnikowskiego przeniósł go do tamtejszej kaplicy. Nie wywołało to, wbrew oczekiwaniom co niektórych, większej rewolty i skończyło się na głośnym szumie medialnym, głośniejszym niż krzyk obrońców krzyża. Pokazuje to po raz kolejny, że jesteśmy narodem o słomianym zapale, gotowym walczyć ostro ale krótko, a co gorsza, żyjącym bardziej symbolami niż rzeczywistością.
Oto bowiem, gdy minister Michałowski ”mężnych dokonywał czynów”, bez echa przeszły kolejne działania rządu ograniczające naszą wolność i własność. W sejmie leży projekt ustawy ograniczającej, a praktycznie rzecz biorąc – likwidującej wolność zgromadzeń.
Wedle dotychczas obowiązujących przepisów wystarczy aby organizatorzy zgłosili w stosownym organie gminy planowane zdarzenie, podając czas i miejsce, i już. Nie wymaga to zgody i bardzo trudno obecnie takiego zgromadzenia zabronić. W nowym projekcie będzie można, jeśli nie są one organizowane w dość społecznym celu.
Co ma oznaczać zwrot o „dość społecznym celu” - tego nie wiadomo, ale pozostawia to na tyle duży margines do interpretacji, że zgody będzie można odmówić zawsze, o ile cel nie jest właściwy z punktu widzenia władz lub im nie odpowiada. Z pewnością „celem nie dość społecznym” będzie demonstracja przeciwko planowanym podwyżkom podatków i innych danin ludności, bo przecież władza robi to dla naszego dobra.
I tak inny projekt przewiduje nałożenie dodatkowego podatku w wysokości 1% wynagrodzenia na cel pielęgnacyjny, dla naszego, jakże by inaczej, dobra.
Wzrosnąć też mają opłaty przy rejestracji pojazdów średnio, bagatela, o 100% oraz opłaty za przeglądy techniczne od 100 do 500 procent. A co! Nie ma się co certolić z jakimiś tam 10, czy 20 procentami.
Program redukcji zatrudnienia urzędników państwowych o 10% (notabene – to rząd PO zwiększył zatrudnienie o te 10% właśnie) legł w gruzach na skutek oporu tychże. Jak widać. PO nie waha się wyciągnąć rękę po naszą wolność i własność, ale z urzędnikami walczyć się nie odważy.
A ponieważ pieniędzy jest coraz mniej, stąd konieczność tych drastycznych środków, bo przecież skądś trzeba będzie wziąć te pieniądze na utrzymanie 400-tysięcznej rzeszy urzędników, czyli 12% populacji.
I tak inny projekt ustawy pozwala kontrolerom skarbowym na używanie broni palnej na razie tylko z „pociskami niepenetrującymi”, ale gdy to nie pomoże, to kto wie. W praktyce oznacza to, że służby skarbowe będą mogły używać środków przymusu bezpośredniego gdy tylko uznają to za celowe.
Dla mnie kojarzy się z regularną wojną i prawem okupacyjnym. Za niemieckiej okupacji to właśnie obowiązywało i było stosowane.
Widać po tym przykładzie, jak bardzo rację miał Murray Rothbard, gdy twierdził, że każde państwo jest wielką i najbardziej bezwzględną organizacją przestępczą, bo samo sobie przyznało monopol na rabunek i przemoc. Działania służb skarbowych niczym nie będą się różniły od napadów zwykłych (o ile nie należałoby powiedzieć: poczciwych) rabusiów.
Inną kwestią jest, czy terror za komuny był większy niż teraz i będzie w najbliższej przyszłości?
Wydaje się, że nie, że teraz jest groźniejszy, bo kij, który spada nam na krzyż owinięty jest w aksamit demokratycznej frazeologii. Wtedy był siermiężnym socem.