Opowiadanie - Żart Anatola (7)

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Zamknął bramę. Alicja z rękami w kieszeni naburmuszona patrzyła jak samochód znika za zakrętem.
- Miły z niego facet - odezwał się.
Wzruszyła ramionami, odwróciła się na pięcie i weszła do domu. Dosłownie kipiała ze złości. Przez dwa dni zamiast zajmować się nią, Filipek cały czas gadał z Wojtkiem. Było to doprawdy podejrzane, że tak nagle znaleźli wspólny język. Oczywiście, wyszło na jaw, że nic ją z Filipem nie łączy i plan trafił szlak. Do tego jeszcze miała dziwne przeczucie, że rozmawiali o niej.
Stanął na progu kuchni i przyglądał się jej. Układała naczynia w szafce.
- Co się tak gapisz. - fuknęła.
- Dlaczego jesteś taka?
- Znaczy jaka? - odwróciła się w jego stronę.
- Taka jędzowata. Uważasz, że źle, że byłem miły dla twojego gościa?
- Coś ty znowu wymyślił? A jędzowata byłam zawsze, kiedyś ci to nie przeszkadzało?
- Nie przeszkadzało, ale zdałem sobie sprawę, że było po części przyczyną obecnej sytuacji …
- Słucham? Chcesz mi powiedzieć, że mój charakter był powodem naszego rozstania? Ależ masz tupet.
- Tego nie powiedziałem. Ale myślę, że przyczynił się…
- Odpuść sobie psychologiczne dywagacje. Nie mam ochoty o tym mówić. Zabierajmy się do roboty, po to tu jesteśmy.
* * *
Był zły na siebie, że tak to rozegrał. Chciał dobrze, a wyszło…Po tej rozmowie jeszcze bardziej, się zamknęła. Nie ma co, świetnie zaczął zdobywać byłą żonę, od wytknięcia jej jędzowatości.
- Wojtek!- z rozmyślań wyrwał go głos Ali. Wyłączył kosiarkę. - Czy mógłbyś zahaczyć o kilka sklepów, jadąc do hurtowni budowlanej? Kończy nam się parę rzeczy, a jak zaczniemy ze strychem, to nie będzie czasu jeździć po byle co do Kłodzka.
- Nie ma sprawy. Spisz mi tylko wszystko na kartce.
- Już spisałam.
- Dobrze. Pojadę teraz, to zaczniemy jeszcze dzisiaj. Słuchaj, ale nie rób niczego beze mnie. Ta podłoga na strychu lada chwila się zawali.
- Mówiłeś już to. Nie jestem dzieckiem.
- Ale jesteś uparta. Znam cię.
- Znowu zaczynasz?
* * *
Nie posłuchała i poszła na strych. Chyba umie zauważyć, które deski są zbutwiałe i na nich nie stawać? Co on sobie myśli- mruknęła. Nagle deska pod nią zaskrzypiała i zanim się zorientowała, noga po kolano wpadła pomiędzy strzelinę. Syknęła z bólu. Poczuła mdłości, a przed oczami pojawiły się czarne plamy. Starała się powoli wyciągać nogę z dziury. Każdy ruch powodował ból kostki. Jakoś udało się jej wyswobodzić. Przechylając ciężar ciała na zdrową nogę, walcząc z mdłościami zeszła na parter, gdzie był telefon. Usiadła na podłodze obok stolika z telefonem. Komórka Wojtka nie odpowiadała. Kostka puchła w oczach. Czuła się naprawdę źle. Minęło chyba pół godziny, gdy usłyszała samochód na podjeździe. Otworzyły się drzwi.
- Co się stało?! - podbiegł do niej po drodze rzucając zakupy, które trzymał w ręku.
- Daruj sobie wymówki - odparła słabo.- Byłam na strychu i deska…chyba złamałam nogę.
Dotknął spuchniętej kostki- Auć!- krzyknęła.
- Nie wygląda to dobrze.
- Tyle to i ja wiem.
- Trzeba jechać do szpitala. Czujesz się na siłach oparta o moje ramię, dojść do samochodu?
Skinęła twierdząco głową.
Pojechali do szpitala w Polanicy. Na szczęście noga nie była złamana. Zwichnęta była kostka. Założono jej na trzy tygodnie opaskę syntetyczną.
- Jak się czujesz? - Podjeżdżali pod dom.
- Jako, tako. - Po środkach przeciwbólowych czuła się odurzona.
- Chwiejąc się wyszła z samochodu. Nim zdążyła zaprotestować wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju i położył na łóżku.
- Pomogę ci się rozebrać.
- Nie.
- Daj spokój, ledwo się trzymasz. Wiem jak wyglądasz w bieliźnie.
- Doprawdy?
Pomimo jej oporów przebrał ją w piżamę.
- Teraz spróbuj zasnąć. Gdyby coś, to wołaj. - wyszedł z pokoju.
* * *
Wykręcił numer w telefonie.
- Konstancja? Tu Wojtek. Słuchaj zdarzyło się coś…
Obudziła się. Kostka już tak nie bolała. W pokoju panował półmrok. W fotelu siedział Wojtek. Uśmiechnął się do niej.
- Jak się czujesz?
- Lepiej. - Chciała oprzeć się o poduszkę. Podszedł i pomógł jej. Dotknęła dłonią jego policzka. Wziął jej dłoń
w swoje i pocałował.
- Powinieneś być zły, że nie posłuchałam i poszłam na strych.
- Po co, ukarałaś się sama - wskazał ręką na jej nogę.
- Dlaczego jesteś taki dla mnie? - spytała.
- A jak myślisz?
- Ja…
- Ciii - położył palec na jej ustach. - Nic nie mów. Przyjdzie na to czas… Dzwoniłem do Konstancji, jutro przyjedzie.
- Dziękuję.
c.d.n

Wydania: