Uliczna kuchnia w Paryżu
Paryż w sierpniu świeci pustkami.
Senne uliczki Montmartre ledwo mieszczą stoliki kawiarniane, pokryte kraciastymi ceratami. Stare krzesełka trzeszczą przy każdej próbie znalezienia wygodniejszej pozycji. Zmęczeni turyści wychodzący z Bazyliki Najświętszego Serca przysiadają w ulicznych kawiarenkach by zamówić kawę. Kelner podaje –o zgrozo!!!! - lavazze. Nie wyśmienitą malongo albo inną zacną francuską markę ale włoską lavazze!!!!!
Strach zajrzeć do karty dań. Zamiast starej, poczciwej francuskiej kuchni proponują spaghetti, gyrosy, burgery. Świat się wali, drodzy państwo!!!! Dobrze, że nie zapomnieli o naleśnikach.
Dopijam włoską kawę i ruszam dalej. Przy rue Poulbot, niedaleko Place du Tertre niewielka galeria i …wstęp wolny na wystawę dzieł Salvatore Dali i Marca Chagalla. Nie do wiary. To ponoć zasługa nowego mera Paryża. Turyści stają zdumieni, nie dowierzają, że naprawdę można wejść za darmo. Może dlatego w galerii nie ma tłumu, zaledwie kilka osób ogląda wystawę.
Z Montrnarte jedzie specjalny Montmartrobus ale ja wolę iść ulicami starego Paryża, podglądając uliczne życie. Mijam wiele knajpek, głównie z arabskim, wietnamskim i tureckim jedzeniem. Sporo naleśnikarni. Jest wczesne popołudnie, więc większość lokali już ma przerwę. Zza opuszczonych do połowy żaluzji widać krzątających się kelnerów. Zmieniają obrusy, rozkładają talerze. Klienci przyjdą wczesnym wieczorem. Bazarki uliczne kończą sprzedawanie przywiędłych warzyw, ziół i owoców. Ryby wyglądają odpowiednio do długości leżenia pod upalnym, paryskim słońcem. Piekarnie pozamykane. Większe sklepy spożywcze spotyka się rzadko. U rzeźnika pustawo, można kupić nie tylko gotowe, pocięte mięso na kotlety, ale też apetycznie wyglądające pasztety, pieczenie, cienkie, surowe kiełbaski. Większość tych sklepów proponuje też wino, wyłożone w koszach przy wejściu. Ceny wina na ogół niskie w porównaniu do kosmicznych cen mięsa i sera. Zdarzają się też wina po 30-40 euro za butelkę ale to raczej w sklepach winiarskich.
Pod wieczór uliczne knajpki zapełniają się, żaluzje barów idą w górę. Egzotyczna, hałaśliwa muzyka, wschodnie zapachy i smaki, może bardziej kojarzą się z ulicami Marakeszu niż Paryża. Ale taki już teraz jest nasz świat. Nic nie jest na miejscu, wszystko pomieszane i zaskakujące.
Przysiadam pod poczciwą naleśnikarnią i zamawiam naleśniki po bretońsku. Dostaję dwa chrupiące, podpieczone placki, nadziane mięsem mielonym o smaku gyrosa. Drodzy Państwo, nawet w Paryżu trudno zjeść coś francuskiego. Całe szczęście, że wino pija się tu całkiem francuskie a w każdym sklepie spożywczym przez cały dzień można kupić świeże, chrupiące bagietki.